Futbol zagrożony

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty /  /
WP SportoweFakty / /
zdjęcie autora artykułu

Największe sukcesy mieliśmy, gdy piłkarzy "produkowały" podwórka z bramkami z trzepaków. Dziś trzepaków nie ma, na podwórkach grać nie można. Dzieci haratają w gałę na play station. Dziwicie się, że właśnie przeżyliśmy "czarny czwartek"? Ja nie.

W tym artykule dowiesz się o:

Możliwe, że to największy wstyd w historii polskich występów w pucharach. W czwartek z eliminacji do fazy grupowej tych gorszych europejskich pucharów - czyli Ligi Europy - odpadły wszystkie trzy nasze drużyny. A już szczytem, a właściwie dnem wszystkiego był dwumecz mistrza Polski Legii Warszawa z zespołem z Luksemburga. Pikowanie, które rozpoczęło się podczas mundialu w Rosji, gdzie polegliśmy z kretesem, zakończone właśnie tą klubową zbiorową porażką może spowodować, że długo się nie podniesiemy. Tym bardziej, że polski piłkarz to dziś piłkarz słaby technicznie, niewykształcony, odstający od kolegi z zachodu pod każdym względem. A przecież kiedyś mieliśmy dobrych piłkarzy, świetnych techników. Byli wybitni wizjonerzy jak Deyna, byli znakomicie dryblerzy jak Iwan, byli też tacy jak Okoński, którzy ponoć potrafili zgubić rywala genialnym zwodem na metrze. Co więc się stało z tymi wszystkimi piłkarzami? Wygląda na to, że zniknęli wraz z zanikiem gry podwórkowej.

Nie ma już meczów na asfaltowej Maracanie

Tego nie da się nie zauważyć. Każdy, kto odwiedza kraj obecnych wicemistrzów świata w piłce nożnej, a do Chorwacji jeździ wielu naszych rodaków, musiał trafić na powtarzający się obrazek: asfaltowe boisko gdzieś w centrum historycznej starówki a na nim dzieciaki grające w piłkę. Bez względu na porę dnia. Gra się w piłkę, gdzie się da.

U nas próżno szukać podobnych obrazków. Boiska mamy lepsze, bo przecież zaroiło się od tzw. "Orlików" ze sztuczną trawą. Ale to tylko pozory. Przez większość dnia stoją puste lub są zamknięte, a wieczorami zapełniają je 30 i 40-latkowie, którzy szukają tu kontaktu z kolegami a może powrotu do czasów dzieciństwa. A przecież jest do czego wracać.

"Dzieciństwo mały Włodek spędził – podobnie jak większość jego rówieśników – na kopaniu piłki. Cóż zresztą innego można było w tym czasie robić w zabitej deskami górniczej osadzie?" – pisze autor biografii Włodzimierza Lubańskiego. "Pomiędzy blokami było duże podwórko, na którego końcach postawiono dwa trzepaki pełniące role bramek. Rozgrywali tam mecze od rana do wieczora, kiedy tylko mieli czas i możliwość".

WIDEO Ależ start Bayernu. Hat-trick Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Większość życiorysów piłkarzy urodzonych w pierwszym pokoleniu powojennym wyglądała dość podobnie, można by wręcz napisać biografię uniwersalną, przynajmniej jeśli chodzi o te lata najmłodsze. Bo to, co najważniejsze, to gra od rana do wieczora. Nie zawsze w piłkę lub piłką. Andrzej Szarmach z braćmi i kolegami grał gumowym klinem, który ojciec przynosił mu w tym celu ze stoczni. Normalnie klin był po to, by cumujące w porcie statki nie uderzały o nabrzeże. Szarmach właściwie nie schodził z boiska. Kazimierz Deyna całe dnie spędzał na boisku, gdzie, jak pisze w biografii piłkarza Stefan Szczepłek, z kolegami grał w piłkę nożną, ręczną, ping-ponga i skakał wzwyż. I we wszystkim był dobry. Ale najważniejsze jest w tym wszystkim sformułowanie "od rana do wieczora".

Radosław Mozyrko z akademii piłkarskiej Legii Warszawa mówi: - Zawodnicy grali znacznie więcej jeden na jednego, więc byli lepsi technicznie, musieli sami rozwiązywać problemy na boisku.

Dubrownik, Chorwacja - chłopcy graja w piłkę na boisku w centrum miasta, w zabytkowej starówce. Fot. Rafał Suś.
Dubrownik, Chorwacja - chłopcy graja w piłkę na boisku w centrum miasta, w zabytkowej starówce. Fot. Rafał Suś.

Ale przecież jeszcze każdy z pokolenia obecnych 40-latków dorastał w podobnym świecie. Była obok jakaś "asfaltowa Maracana" czy "piaszczyste Wembley", gdzie chłopcy się skrzykiwali i grali. Tak po prostu, bez tworzenia wydarzenia na facebooku.

W środku tygodnia po południu objechałem w rodzinnym Otwocku miejsca, gdzie w czasach dzieciństwa grało się w piłkę. Potem najlepsi, albo najbardziej odważni, szli na nabór do miejscowego klubu i jakoś się to kręciło. Jak mówi Zygmunt Anczok, złoty medalista olimpijski z Monachium, "piłkarzy było mniej, ale byli lepsi".

A teraz? W sumie na około piętnastu boiskach i byłych boiskach naliczyłem nie więcej niż 10 kopiących piłkę osób. Część boisk nie istnieje. Przy Młodzieżowym Domu Kultury w miejscu asfaltowego placu wiele lat temu postawiono tartanowe boisko do koszykówki, które od lat stoi puste, bo moda na NBA skończyła się, zanim na dobre się zaczęła, a koszykówka w Polsce stała się sportem marginalnym. Obok, gdzie grano między drzewami, jest teraz alejka spacerowa, ale nikt tam nie chodzi. Na "mini-boiskach", czyli trawnikach przy blokach, straszą wbite w murawę tabliczki: "zakaz gry w piłkę". Kilka boisk zarosło.

Na miejskim stadionie, który kiedyś tętnił sportem, a dziś za sprawą nieudolnych działaczy klubu umiera, jest niszczejący "Orlik" i zarośnięte kępami trawy boisko boczne, na którym kiedyś grali chłopcy z pobliskiej szkoły nr 12. Z kolei przy szkole numer 1, gdzie skakaliśmy przez płot i kopaliśmy od rana do nocy, postawiono teraz piękne boisko ze sztuczną trawą otoczone wysokim na pięć metrów płotem, z furtką zamkniętą na kłódkę. Zresztą boiska przyszkolne, kiedyś ogólnodostępne, dziś są w większości niedostępne. Można przyjść z osobą dorosłą i wtedy dozorca otworzy. Ale kiedyś nikt nie ciągnął osoby dorosłej. Szkoły nie bały się pozwów o wysokie odszkodowania na złamaną nogę. Czasy się zmieniły.

- W ostatniej dekadzie "krąg bezpieczeństwa" dla dzieci zmniejszył się z 2,5 km do 200 m. Rodzice chcą mieć oko na dziecko niemal w każdym momencie - opowiada Maciej Kruk z bardzo dobrej warszawskiej szkółki futbolowej "Playmaker Academy".

- To wszystko wynika z postępu - twierdzi Anczok, znakomity przed laty piłkarz. - Myśmy w Lublińcu grali od rana do nocy na ulicy, ale wtedy w całym miasteczku były może trzy samochody, więcej było furmanek jadących z Wielkopolski na Śląsk po węgiel. Teraz po prostu wyjście na ulice nie jest już tak bezpieczne.

Właśnie szeroko rozumiane względy bezpieczeństwa – zarówno kontrola rodzica jak i wzmożony ruch samochodów, do tego mieszkania na zamkniętych osiedlach – nie sprzyjają grze ulicznej czy podwórkowej. I oczywiście zupełnie inne możliwości. Choćby takie, że za komuny wszystko wydawało się proste. Dzieci wracały ze szkoły po godzinie 12, a rodzice po 16. Przez te kilka godzin coś trzeba było robić, więc często grano w piłkę. Dziś zarówno dzieci jak i rodzice mają nieregularne godziny nauki i pracy. A i te resztki wolnego czasu są zajęte. - Ile czasu wolnego mają teraz dzieciaki? Tak naprawdę cały czas mają zorganizowany. Poniedziałek angielski, wtorek nauka pływania, środa trening piłki nożnej i tak dalej. Nie ma miejsca na zabawy podwórkowe – zauważa Mariusz Paszkowski z "Football Lab", firmy specjalizującej się w treningu dzieci.

- Grę uliczną wypierają takie rozrywki jak komputer, telefon, telewizor czy konsola - dodaje Kruk.

Każdy rozmówca zwraca uwagę na postęp technologiczny, który ma znaczenie kluczowe. Ryszard Karalus, który w Jagiellonii Białystok wychował całą masę fantastycznych piłkarzy, na przykład Marka Citkę i Tomasza Frankowskiego, uważa, że piłka przegrywa z internetem. - Stąd te wszystkie skoliozy i inne schorzenia. Ci moi chłopcy kiedyś grali do późnej nocy, trudno ich było zdjąć z boiska, może także dlatego że nie mieli tylu możliwości. Dziś piłka musi rywalizować z innymi dziedzinami, a nie zawsze ma do tego narzędzia. Jako kraj nie dajemy dzieciom alternatywy i one uciekają do monitora – ocenia Karalus.

Tablica na budynku kamienicy przy ul. Madalińskiego w Warszawie. W tym domu mieszkał słynny Trener Tysiąclecia, Kazimierz Górski, który w 1974 r. doprowadził polską reprezentację do 3. miejsca na mundialu w Niemczech. Fot Barbara Chabior.
Tablica na budynku kamienicy przy ul. Madalińskiego w Warszawie. W tym domu mieszkał słynny Trener Tysiąclecia, Kazimierz Górski, który w 1974 r. doprowadził polską reprezentację do 3. miejsca na mundialu w Niemczech. Fot Barbara Chabior.

Paszkowski z "Football Lab" zauważa: - Dzieci być może właśnie w grach komputerowych szukają swobody, tam mają możliwość podejmowania swoich decyzji. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy ich dzieciństwo zostało zniewolone przez dorosłych, którzy chcą je kontrolować na każdym kroku.

Ulica najlepszą szkołą futbolu

Anczok, kiedyś jeden z najlepszych lewych obrońców świata, przekonuje, że dziś rolę gry podwórkowej przejęły szkółki piłkarskie. Kiedyś zawodnik przychodził do klubu w wieku 13 lat, dziś idzie mając lat 6. Te umiejętności, które kiedyś kształcił na osiedlu, dziś szlifuje w szkółce. Ale co, jeśli dziecko trafi na słabego trenera, co jest dziś bardzo prawdopodobne? Bo moda na zapisywanie dzieci na piłkę już od przedszkola to jedno, a poziom kadry szkoleniowej to zupełnie coś innego. Ten drugi jest niestety często przerażająco niski. To doskonale widać na turniejach dziecięcych, gdzie szkoleniowiec steruje dzieckiem jak w grze komputerowej: "Kowalski w lewo, teraz w prawo, podaj do Nowaka", a przy zagrożeniu pod bramka swojej drużyny krzyczy do chłopców - "wywal!" więc dzieci "wywalają" na oślep, byle do przodu.

- Takim trenerom zabierałbym licencje – grzmi Karalus, który dodaje, że u niego zawodnik musiał sam znaleźć rozwiązanie problemu. Tymczasem wystarczy obejrzeć ileś spotkań kilkulatków, by przekonać się, że musiałby zabrać licencję zdecydowanej większości. Wielu trenerów nie pozwala małemu piłkarzowi podejmować samodzielnie decyzji - za to chętnie atakuje go werbalnie za popełniony błąd. Podobnie rodzice, którzy niejako rywalizują pomiędzy sobą, nie potrafią już cieszyć się z postępów własnego dziecka, szukają porównań z najlepszymi i traktują przegraną syna czy córki jak osobistą klęskę.

Tymczasem w grze podwórkowej tego wszystkiego nie było. Mały Zbigniew Boniek grał z kolegami na boisku szkolnym lub na parkingu przy Sułkowskiego w Bydgoszczy, gdzie mieszkał, zaś jego ojciec Józef, piłkarz Polonii, rzadko w te gry ingerował. Czasem pomógł zorganizować stroje i trening przed turniejem dzikich drużyn. Zimą pomagał chłopcom zrobić lodowisko. A poza tym musiał załatwiać szyby u szklarza.

A że Boniek na osiedlu Leśnym grał zwykle ze starszym bratem Romanem i ich wspólnymi kolegami, musiał wykazać się sprytem, wiedzieć, kiedyś użyć łokcia. Nikt nie kazał mu podawać albo wywalać piłki na oślep. Sam rozwiązywał sytuacje, sam naprawiał swoje błędy.

- Marek Citko też grał ze starszymi braćmi, musiał wykazywać się sprytem, nikt mu nie dał nic za darmo – dodaje Karalus. A więc grali wszyscy, a najlepsi szli wyżej.

Krzysztof Paluszek, dyrektor akademii piłkarskiej Zagłębia Lubin zauważa, że podwórko pełniło rolę naturalnej selekcji. – Zawodnicy sami wybierali składy, od najlepszych do najgorszych. A na końcu gruby szedł na bramkę. I potem podczas gry ten najlepszy przejmował inicjatywę, kiwał, strzelał, dyrygował – zaznacza. Wszystko odbywało się bez kontroli dorosłych, bez ich "poczucia osobistej klęski". Ulica była dobrą szkołą.

Zauważył to już Johan Cruyff, jeden z najlepszych piłkarzy w historii gry: "Ulica to jedno z najważniejszych miejsc do nauki gry w piłkę nożną. Ulica uczy cię, że nie możesz upaść, bo zrobisz sobie krzywdę. Uczy cię techniki i dobrego panowania nad piłką. W przeciwnym razie większy potraktuje cię z ciała i znowu wylądujesz na ziemi. Aby uniknąć bólu, musisz być dobry technicznie".

Świetnie wychwycił to Jonathan Wilson w książce "Aniołowie o brudnych twarzach", wskazując na źródło pochodzenia sukcesów futbolu argentyńskiego. Podczas gdy angielskie dzieci bogatych przedsiębiorców zamieszkujących Buenos Aires grały na wielkich zielonych przestrzeniach, a każde zagranie "faul" było odgwizdywane przez dorosłego sędziego czy nauczyciela, tuż obok w biednych dzielnicach dzieci argentyńskie musiały przemykać się na małych przestrzeniach, szukać luk zarówno w nawierzchni, jak i przepisach, wykorzystywać okoliczności. A potem - można dodać - Maradona strzelił Anglikom gola ręką. Podobna, jeśli chodzi o warunki rozwoju, była rzeczywistość, w której wychowywali się piłkarze w czasach komuny w Polsce.

Kiwka wraca do łask

Radosław Mozyrko, dyrektor w akademii Legii Warszawa, uważa, że powrotu do tzw. piłki ulicznej nie ma. - Może wrócić tylko jeśli będzie kryzys ekonomiczny, migracyjny lub okres powojenny i bieda – stwierdza.

Chełm Lubelski, rok 1972. Chłopcy grający w piłkę nożną na placu między blokami osiedla XX-lecia PRL.
Chełm Lubelski, rok 1972. Chłopcy grający w piłkę nożną na placu między blokami osiedla XX-lecia PRL.

Co na to kluby? Niektóre, choć na razie raczej tylko te najlepsze, próbują przywrócić pewne elementy gry ulicznej. Legia Warszawa niedawno chwaliła się, że zawodnicy grają w garażu. Za słupki służyły plecaki. Kibice śmiali się, że zawodnicy nie mają gdzie grać, a to był tylko tzw. element gry podwórkowej. Chodziło o to, by stworzyć sytuację "rzucamy wszystko i gramy gdziekolwiek!". Również na Zachodzie kluby szukają różnych podobnych rozwiązań. Grają w parkach, mieszają grupy wiekowe, bo przecież na osiedlu grywali zawodnicy w różnych kategoriach, w końcu ograniczają udział trenera jako sędziego do minimum.

- Do treningu wprowadzamy gierki, które nawiązują do tego, co było dawniej na podwórku. Różne boiska, zasady, liczebność drużyn – opowiada Mariusz Paszkowski z "Football Lab".

- U nas w Lubinie jest tak, że internat jest przy boisku, więc chłopaki wychodzą wieczorem pograć, traktują to właśnie jak taką podwórkową grę – mówi Krzysztof Paluszek. On sam niedawno był na stażu w Benfice Lizbona, gdzie zobaczył, że Portugalczycy też poszukują inspiracji w grze ulicznej.

W Lubinie zatrudniają dziś trzech dodatkowych trenerów wyszkolenia indywidualnego. Większą uwagę przywiązuje się do gry jeden na jednego, czyli tego, co było istotą gry podwórkowej, a co wyeliminowali niedouczeni trenerzy. Efekty widzimy w naszej lidze, w której zawodnicy nie potrafią dryblować, gdzie polski styl gry to dalekie podanie i walka.

Liczy się tylko pierwszy rząd

Zupełnie inna sprawa to czynnik kulturowy. Bardzo ciekawą analizę jednej z matek, zamieścił dwa lata temu dziennik "Washington Post". Zwraca ona uwagę na potężną presję na sukces, na bycie numerem 1. Porażki sprawiają, że dzieci wycofują się z uprawiania sportu, przestają grać dla zabawy, bo będąc jednymi z wielu czują się przegrane.

"Nasza kultura nie wspiera już dzieci grających dla zabawy. Presja, by dzieci rosły jako te, które odnoszą sukces, oznacza, że oczekujemy od nich by były najlepsze. Jeśli nie są, dostają przyzwolenie na to, by odciąć się od porażek i skoncentrować na tych obszarach, gdzie mogą rozwijać się najlepiej. Mamy w szkole średniej orkiestrę, w której dziecko zastanawia się, czy jest sens grać, jeśli nie siedzi w pierwszym rzędzie. Jeśli chłopiec w siódmej klasie nie dostanie się do drużyny piłkarskiej, zastanawia się, czy może to jest czas, by zupełnie odpuścić. Myśli, że jeśli nie jest w stanie osiągnąć najwyższego poziomu, nie warto w ogóle podchodzić do tematu".

Jednocześnie amerykański dziennik informuje, że 24 procent dzieci przebywa niemal non stop online. Jest to problem, który jeśli jeszcze nas w Polsce nie dotyczy, to będzie dotyczył w coraz większym stopniu. Już teraz można znaleźć badania, z których wynika, że ponad 30 procent dzieci na Mazowszu ma problem z otyłością. Co będzie dalej? W którą stronę pójdziemy? Rozwiązanie tego ogromnego problemu, który dziś wydaje się bagatelizowany, to jedno z najważniejszych współczesnych zadań dla dorosłych.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (12)
avatar
Ignaś Kamila
22.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Moim zdaniem są jeszcze osoby młode wychowane na tzw "podwórkowej grze w piłke" jednakże by znaleźć takie osoby przedstawiciele klubów itp. Powinni pojeździć po miastach oraz wsiach zorientowa Czytaj całość
avatar
J7
20.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
szczera prawda ignoruja trenerów ,szkolenie beznadziejne formy rozgrywek  
avatar
Roman Grzybek
19.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Nawet jak jest gdzieś na osiedlu coś przypominające boisko to żaden młodzian nie pójdzie tam pograć w piłkę bo okupują je chlające piwsko łyse żule z szalikami Legii. I młodziaki mogą zostać sk Czytaj całość
avatar
Natalka Trzeszczoń
19.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ale czasem sama chcę pograć, ale nie ma z kim, ze ścianą? Opieprzanie nie kop za mocno, bo dziurę zrobisz. Co mam zrobić? Nadal odbijać od ściany? Jakbym miała na co strzelać, trzepak cokolwiek Czytaj całość
avatar
zsuedat
19.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Przykład był na MŚ , tam każdy z naszych bał się zaatakować, bali się trenera, to była czysta spychologia że od ataku jest tylko Lewy albo Milik ... nasi piłkarze nienawidzą uroków piłki nożnej Czytaj całość