Sentymentalny powrót z bolesnymi wspomnieniami. Po ponad trzech latach Mateusz Piątkowski znowu zagra w Białymstoku

Newspix / MATEUSZ SLODKOWSKI / FOTONEWS / Na zdjęciu: Mateusz Piątkowski
Newspix / MATEUSZ SLODKOWSKI / FOTONEWS / Na zdjęciu: Mateusz Piątkowski

- Z niecierpliwością czekam na spotkanie z białostockimi fanami - mówi przed meczem Jagiellonia - Miedź Mateusz Piątkowski. To tutaj zaliczył sezon życia i strzelił kilkanaście goli. Ale mimo to nie wspomina go najlepiej...

Jesień 2014 to była jego runda. Odnosiło się wrażenie, że każda piłka, której dotknie, wpada do siatki. Trafiał m.in. z Lechem czy Wisłą Kraków. Czterokrotnie zdobywał po dwie bramki w spotkaniu. Prowadził Jagiellonię do kolejnych zwycięstw. Łącznie strzelił 12 goli i kończył rok jako najlepszy strzelec w Ekstraklasie. - To był najlepszy czas w mojej karierze - przyznawał później Mateusz Piątkowski.

Chciał do Niemiec, klub postawił weto

Skutecznym zawodnikiem zainteresowało się kilka klubów zagranicznych. Z początkiem zimy w Białymstoku pojawiły się oferty z Metalista Charków oraz ekip drugiej ligi Turcji. Zawodnik już wcześniej postawił jednak na propozycję Erzgebirge Aue. Klub walczący wówczas o utrzymanie w 2. Bundeslidze zaproponował korzystne warunki finansowe, a do tego piłkarza bardzo chciał u siebie trener Tomislav Stipić, czego nie krył nawet w wywiadzie dla tabloidu "Bild". - To bardzo dobry piłkarz - chwalił Polaka.

Był jednak jeden problem. Niemieccy działacze nie zamierzali wiele płacić za zawodnika, któremu w czerwcu kończył się kontrakt. Oferowane 60 tysięcy euro przyjęto na Podlasiu jako żart. - Nie ukrywam, że chcieliśmy coś jeszcze na nim zarobić. Zawodnik porozumiał się sam z Erzgebirge, że pójdzie do nich na wypożyczenie. Dla nas to było bez sensu. (...) Rozmawialiśmy, by przedłużył kontrakt o pół roku, albo o rok i zrobił sobie zapis, że jeśli w Aue się utrzymają, to wówczas mogą za niego zapłacić. Nie chciał jednak iść na coś takiego - opowiadał później prezes Cezary Kulesza w jednym z wywiadów. Ostatecznie więc do transferu nie doszło.

Frustracja i nadzieja 

Piłkarz był niezadowolony z takiego obrotu spraw. Z klubu dochodziły sygnały, że zaczął słabiej przykładać się do treningów. W efekcie na pierwszy wiosenny mecz do Warszawy (3:1 z Legią - przyp. red.) nie pojechał, a później był tylko rezerwowym. W międzyczasie musiał jeszcze przejść zabieg przegrody nosowej. Oficjalnie z powodu złamania w jesiennym starciu z Piastem Gliwice, choć plotkowano, że tak naprawdę ucierpiał podczas bójki w trakcie pobytu w rodzinnych stronach. Jakby tego wszystkiego było mało, nie pomagał również fakt, że negocjacje w sprawie nowej umowy z klubem tkwiły w martwym punkcie. Gwiazdor jesieni był na coraz większym marginesie, ale wtedy rękę wyciągnął do niego los.

Jagiellonia przegrała dwa kolejne spotkania i jej ówczesny szkoleniowiec Michał Probierz postanowił mocno zamieszać składem. Efektem tego była m.in. pierwsza wiosenna obecność w podstawowej jedenastce Piątkowskiego, który został bohaterem meczu z Górnikiem Łęczna. W końcówce pierwszej połowy zdobył kapitalnego gola strzałem z ponad 30 metrów, a w drugiej części dołożył kolejnego uderzeniem głową na wagę zwycięstwa. - Odreagowałem złość najlepiej jak mogłem - mówił w strefie mieszanej tuż po zakończeniu pojedynku. Pytany o przyszłość zaznaczył, że jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji.

Rozmowy w sprawie kontraktu wciąż trwały, ale do porozumienia było bardzo daleko. Według nieoficjalnych informacji, piłkarz po udanej jesieni zażądał pięciokrotnej podwyżki, czyli zarobków w wysokości około 80 tysięcy miesięcznie. Jaga wówczas takich pieniędzy nie płaciła - najlepsi otrzymywali trzy razy mniej. Klub nie miał zamiaru spełniać takich żądań, bo "Piona" miał za sobą dopiero pierwszą udaną rundę w ekstraklasowej karierze i raczej nikt nie dałby sobie uciąć ręki, że ją powtórzy. Kilkanaście miesięcy wcześniej był jeszcze przecież niemal trzydziestoletnim "no-name'm" bez debiutu w najwyższej lidze.

Jaga straciła cierpliwość, Piątkowski - szansę na koronę króla strzelców 

Nagle wydawało się, że nastąpił jednak przełom. Zawodnik przystał na warunki, ale zechciał dopisania klauzuli, że umowa stanie się nieważna w przypadku braku awansu drużyny do europejskich pucharów. A ta była akurat po trzech kolejnych spotkaniach bez wygranej, w czym udział miała zresztą nieskuteczność samego piłkarza. Wściekły zachowaniem gracza zarząd Jagiellonii postanowił zakończyć negocjacje i przenieść go do drugiego zespołu. - Przeze mnie nie był zsyłany - zaznaczył Kulesza. - Sztab szkoleniowy miał zastrzeżenia co do jego zachowania. Uważał, że robi złą atmosferę w drużynie - tłumaczył decyzję. Zawodnik nie zgadzał się jednak z tymi zarzutami. - Trudno rozmawiać, jeżeli dostaję telefon, że albo podpisuję, albo idę do rezerw. Podaję wersję złagodzoną, użyto mocniejszych słów - tak sytuację po kilku latach przedstawiał zawodnik w rozmowie z Przemysławem Michalakiem.

Jagiellonia już bez Piątkowskiego wygrała aż 7 z 10 spotkań i zajęła historyczne trzecie miejsce na koniec rozgrywek. Piłkarz otrzymał medal, ale nie ukrywał zadry. - W tym samym czasie umowy z Piastem Gliwice nie przedłużył Kamil Wilczek, a mimo to grał do końca i ostatecznie został królem strzelców [strzelił 20 bramek - przyp. red.]. Mnie taką możliwość zabrano. Miałem 14 goli, do końca sezonu pozostawało aż 10 kolejek - podkreślał.

Po odejściu z Białegostoku napastnik pochodzący z Bielawy trafił do APOEL-u Nikozja, później grał w Wiśle Płock. Po raz pierwszy przy Słonecznej w barwach gości zagra jednak dopiero teraz, jako zawodnik Miedzi. I nie kryje, że cieszy się na niedzielne starcie. - Za pewnymi rzeczami tęsknię. (...) Z niecierpliwością czekam na ponowne spotkanie z białostockimi kibicami, którzy mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętają - powiedział dla "Kuriera Porannego".

[b]Autor na Twitterze:

[/b]

ZOBACZ WIDEO Kontrowersje na inaugurację Bundesligi. Bramka Roberta Lewandowskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Źródło artykułu: