Liga Narodów. Polska - Włochy. Jorginho. Życie na obcy rachunek

Getty Images / Claudio Villa / Na zdjęciu: Jorginho
Getty Images / Claudio Villa / Na zdjęciu: Jorginho

Przedmeczowy rytuał lidera Włoch, Jorginho, to siedzenie do późnej nocy i granie w Battlefield. Jego postawa na boisku także przypomina mechaniczność postaci z Play Station. Nie może być inaczej, skoro piłkarz nawet mamę nazywa "trenerem".

Gdy 20 grudnia 1991 roku pomocnik Chelsea przyszedł na świat, jego mama Maria Teresa wzięła sobie za punkt honoru, aby uczynić z syna piłkarza światowej klasy. Jej się to nigdy nie udało, grała jedynie na amatorskim poziomie, a dziecko miało wypełnić ból niespełnionego marzenia. Kobieta pracowała jako sprzątaczka, pieniędzy ledwo starczyło do końca miesiąca, więc ewentualna kariera Jorginho jawiła się jako idealny scenariusz na podreperowanie budżetu rodzinnego. Zwłaszcza, że po jednej z kłótni dom opuścił jej mąż, a Maria musiała zadłużać się u najbliższych znajomych.

- Nie było mowy o żadnych prezentach. Jeśli już cokolwiek dostałem, to musiało być związane z piłką. W prasie zrobiono z mojej mamy potwora. Lecz tak naprawdę to wcale nie musiała zmuszać mnie do grania. Tylko z piłką przy nodze nie czułem braku ojca - opowiadał po latach sam Jorginho.

Brazylijka nawet codzienne wyjścia na pobliską plażę uczyniła miejscem morderczych treningów. To właśnie tam przyszły lider reprezentacji Włoch godzinami wymieniał podania z matką. Poranek zaczynali od tych na 5 metrów. Pod koniec dnia potrafili jednak oddalić się od siebie o wielkość połowy boiska piłkarskiego: - Na początku lokalni mieszkańcy śmiali się z tego, iż mama ustawia mi karierę. Potem tylko podziwiali, że w ogóle jestem w stanie wytrzymać te obciążenia - mówił sam piłkarz.

Krótko po 13-ch urodzinach syna, matka Jorginho przeczytała artykuł o tym jak milioner z Włoch wyszukuje wielkie talenty piłkarskie na południowym wybrzeżu Brazylii. Mowa o świeżo otwartym ośrodku w miejscowości Guabiruba, gdzie brak ciepłej wody czy elektryczności był przykrą codziennością. Chociaż adepci akademii nawet na to nie narzekali. Bardziej martwiło ich ewentualne zawalenie ścian, których konstrukcja przypominała karton. Maria Teresa oczywiście nie mogła przegapić takiej okazji i zapisała syna na testy do nowo otwartej akademii. Jorginho miał wtedy usłyszeć, że już na ten moment posiada technikę zawodnika z drugiej ligi brazylijskiej.

- To wszystko dzięki tym treningom na plaży. Dostałem się, ale był to najgorszy moment mojego życia. Czasem nie odwiedzałeś domu przez około 3 miesiące. Najgorzej wspominam brak okien. Wiedziałeś, że jeśli się uprzesz, to o blasku księżyca możesz uciec. Przecież to tylko 180 kilometrów od domu. Co jednak powie mama gdy cię zobaczy? - opowiadał Jorginho. Bo jak relacjonowała w krótkich rozmowach telefonicznych z synem Maria Teresa: - Przeżyje ona wszystko. Tylko nie powrót syna.

Piłkarz postanowił więc, iż jedynym sposobem będzie ostra harówka na treningach. Tylko tak może on spełnić swoje największe marzenie, którym była po prostu ucieczka z tego miejsca.

18 euro

Jorginho w końcu się udało. Lecz czekać na to musiał ponad dwa lata. Wówczas budynki akademii odwiedzili skauci Hellasu Werona, którzy mocno zauroczyli się talentem nastolatka.

W spartańskich warunkach uchowało się jednak wielu innych znakomitych piłkarzy, a Włosi nie potrafili podjąć ostatecznej decyzji, którego z chłopaków zabrać ze sobą do kraju: - Ostatecznie padło na mnie, bo… posiadałem włoski paszport. Skąd ten dokument? Moja rodzinna miejscowość składa się z samych imigrantów. Dziadkowie ze strony matki pochodzą z Włoch. Dzięki nim nie miałem trudności aby podróżować po Europie - wyznał Jorginho.

Piłkarz na tyle czuł się podekscytowany możliwością wyjazdu ze znienawidzonego ośrodka, że nie zauważył, iż podpisuje kontrakt, który daje mu tygodniową pensję w wysokości…18 euro: - Musiało mi to wystarczyć przez ponad półtora roku. Na co przeznaczałem te pieniądze? Większość pochłaniały telefony do mamy - wspomina z uśmiechem na ustach reprezentant Włoch.

Z czasem zawodnik zaczął wybaczać matce to jak bardzo podporządkowała jego życie tak naprawdę tylko swojemu marzeniu. Mimo to Marię Teresę wielokrotnie w wywiadach nazywa po imieniu bądź jedynie wyrażeniem: "trener".

W Weronie piłkarz poznał innych życzliwych ludzi, którzy byli gotowi do bezgranicznej pomocy. Jedną z tych osób był Maurizio Sarri, który - jak opowiadał Jorginho - wypełnił piłkarzowi lukę po utracie kontaktu z ojcem. Obecny klubowy kolega 26-latka Eden Hazard śmiał się nawet w rozmowie z dziennikiem "The Times": - W szatni Chelsea mamy niezły ubaw z relacji, które łączą Sarriego oraz Jorginho. Oni zachowują się jak ojciec z synem. Zawsze razem.

Włoski szkoleniowiec był w końcu pierwszym, który dostrzegł ogromny talent nastolatka z Brazylii. Jedną z jego początkowych decyzji jako szkoleniowca Hellasu było przesunięcie 16-letniego wówczas zawodnika do treningów z seniorami. Kiedy działacze zwolnili Maurizio w ostatnim dniu lutego 2007 roku, Sarri miał nawet powiedzieć: - Mogę odejść, ale proszę was, nie zapomnijcie o tym, jaki macie skarb. Na imię mu Jorginho.

ZOBACZ WIDEO Polska - Portugalia. Łukasz Fabiański bierze na siebie odpowiedzialność za stracone gole. "Mogłem zachować się lepiej"

Autostradą do nieba

Do dziś Włoch uważa piłkarza za jeden ze swoich wielu szczęśliwych talizmanów. Gdy w 2015 roku Sarri obejmował Napoli, czyli pierwszy naprawdę duży klub w swoim CV, jego ukochany piłkarz już od roku przebywał na Stadio San Paolo. Jorginho przychodził w 2014 roku do drużyny z południowych Włoch jako nowa ikona, lider na lata. Lecz z początku przylgnęła do niego łatka wielkiego transferowego niewypału. Odmienił to oczywiście Sarri, który pomimo ogromnej krytyki zaczął ustawiać zespół wokół niedocenianego zawodnika: - Maurizio w moim życiu zmienił naprawdę wiele. Przede wszystkim wykształcił we mnie etos pracy i perfekcjonizm, który wcześniej tak pielęgnowała moja matka. Przecież wytrenowanie tylko jednego stylu wykonywania rzutów karnych zajęło mi przez jego fobie całe trzy lata - wyznał Jorginho.

Włoski dziennikarz Matteo Fontana opowiadał, iż Sarri kocha swojego piłkarza ponad życie, gdyż tylko on podziela jego sposób myślenia i "na boisku widzi autostradę tam gdzie inni dostrzegają jedynie wąską uliczkę". Gdy szkoleniowiec zechciał odejść latem do Chelsea, właściciel klubu Aurelio De Laurentiis ostatecznie wyraził zgodę, ale tylko pod jednym warunkiem: - Maurizio musiał podpisać kontrakt, który zabraniał transferu jakiegokolwiek piłkarza Napoli w dwóch nadchodzących okienkach transferowych. Wyjątek stanowił jedynie Jorginho. Dlaczego? Sarri zdenerwował mnie swoją decyzją, ale nie na tyle, aby wyrwać mu jego serce.

A wypada dodać, że już wtedy Jorginho był więcej niż tylko jedną nogą w Manchesterze City. Namowy Sarriego wystarczyły jednak, aby piłkarz zmienił zdanie i powędrował finalnie na Stamford Bridge. Pep Guardiola miał być na tyle mocno wściekły takim obrotem spraw, że ponad minutę tłukł pięścią w stół przełożonych odpowiedzialnych za transfer 26-latka.

Niechciany lider

Podobna walka o zawodnika miała miejsce również między reprezentacjami Włoch oraz Brazylii. Chociaż sam Jorginho ucinał z początku wszelkie spekulacje: - Wolę reprezentować Włochy. To tutaj się wychowałem i to tutejszy futbol nauczył mnie bycia piłkarzem. Chce mu się za to odpłacić.

Kibice Italii nie mieli z tym większego problemu, bo Jorginho traktowali po prostu jak swojego. Piłkarz posługiwał się w końcu idealnym dialektem oraz "nawet na śniadanie zwykł jadać spaghetti". Co najważniejsze, na froncie nie widać było jednak żadnego bardziej naturalnego kandydata, który wypełniłby lukę po odejściu Andrei Pirlo. - Kto lepiej wejdzie w buty legendarnego piłkarza niż zawodnik, który w 2017 roku wymienił najwięcej podań w całej Europie - pytali nawet w jednym ze specjalnych artykułów poświęconych tylko powołaniu Jorginho dziennikarze Sky Italia.

Jedynymi osobami, którzy mieli co do tego wątpliwości, byli jednak kolejni selekcjonerzy tamtejszej kadry. Antonio Conte z początku chciał stawiać na Jorginho. Wypróbował nawet zawodnika dwukrotnie w meczach towarzyskich. Lecz następnie w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach ominął Jorginho w powołaniach do Euro 2016. Jeszcze bardziej krytyczny wobec piłkarza pozostawał jego następca Giampiero Ventura, który zarzekał się, iż "Brazylijczyka - a nie Włocha - nie powoła, ponieważ ten w najmniejszym detalu nie pasuje do jego koncepcji gry i że nie rozumie, dlaczego w kraju wywołano taką burzę na ten temat".

Wypowiedź skrytykował nawet były… asystent szkoleniowca Carlo Tebi, który opowiadał: "Kocham Venturę, ale zachowuje się trochę jakby prowadził jakiś śmieszny klubik, a nie poważną reprezentację". Włoski selekcjoner po czasie się zreflektował. Bo musiał. Swoje dołożył również agent Jorginho, który zapowiadał w prasie: - Jeśli Canarinhos zadzwonią, to mój klient zaakceptuje ofertę.

Lepszy od Messiego

Ventura ostatecznie powołał Jorginho na baraże do mistrzostw świata przeciwko Szwecji, a piłkarz zadebiutował w meczu o stawkę na poziomie międzynarodowym 13 listopada 2017 roku, czyli jak napisze "La Gazetta Dello Sport" "jednym z najczarniejszych dni w historii włoskiego futbolu". Wówczas Squadra Azzurra zremisowała 0:0 ze Szwecja, co oznaczało iż kadry z Półwyspu Apenińskiego zabraknie na mundialu po raz pierwszy od 1958 roku. Po końcowym gwizdku sędziego Ventura wytrze jeszcze łzy kibiców twarzą Jorginho dodając, iż "tyle właśnie była warta jego pomoc".

- Jeszcze miesiąc wcześniej nie rozważałem powołania do reprezentacji Brazylii. Wtedy otrzymałem jednak telefon od selekcjonera Tite i nie mogłem tego zignorować - opowiadał parę tygodni po spotkaniu ze Szwecją sam Jorginho, na co włoski dziennikarz wszedł mu w słowo: - Przepraszam, że ci przerwę, ale mówisz takim tonem jakbyś żałował, że grasz dla nas: - Wiesz co, może rzeczywiście tak z początku było. Moje myśli kołowały, ale już teraz jestem pewny, że była to dobra decyzja. Chyba po prostu bałem się rozczarowania. Kiedyś matki, teraz kibiców - odparł Jorginho.

- Właśnie osoby z takim sposobem myślenia, takim poczuciem odpowiedzialności potrzebujemy jako nowego lidera naszej reprezentacji - mówił kapitan włoskiej kadry Giorgio Chiellini.

Zwłaszcza, iż w ostatnich latach tamtejszy futbol przelała fala przeciętności. Piłkarzy dobrych, ale nie wybitnych. W niczym nie wyróżniających się swoim sposobem myślenia. A to jest zdecydowanie największy atut Jorginho. Bo jak opowiadał Radja Nainggolan z Interu Mediolan: - Najtrudniejszy przeciwnik z jakim w życiu się zmierzyłem? Myślicie, że powiem Messi albo Cristiano Ronaldo. Ja jednak postawię na Jorginho. Jego mózg działa kompletnie na innych obrotach. Tego gościa po prostu nie da się wyprowadzić z równowagi.

Bo skoro nie udało się to ścianom z kartonu, 18 euro tygodniowo czy despotycznej matce, to jak może się udać jedenastu spoconym facetom czy krytyce włoskich trenerów.

Komentarze (3)
avatar
kros
14.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Co to za belkot? 
grolo
14.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Niezamierzenie komiczne tłumaczenie cudzego artykułu jeszcze bardziej pogłębia jego tabloidowy wdzięk.