Po każdym domowym meczu Leicester City po Vichaia Srivaddhanaprabhę przylatuje jego prywatny helikopter. W sobotę, po spotkaniu z West Ham United (1:1), maszyna wylądowała na klubowym parkingu.
Gdy jednak śmigłowiec uniósł się nad ziemię, doszło do awarii silnika bądź śmigła, jak różnie donoszą angielskie media. Helikopter rozbił się tuż obok King Power Stadium i w miejscu katastrofy wybuchł ogromny pożar, który każe sądzić, że nikt kto znajdował się w maszynie, nie przeżył.
Nie wiadomo póki co najważniejszego, czyli czy na pokładzie znajdował się właściciel klubu. Według "BBC" tajlandzki biznesmen zmarł w wyniku katastrofy, podobnie jak pilot.
W nocy wreszcie pojawił się długo oczekiwany komunikat klubu. W nim jednak trudno doszukiwać się konkretów.
"Wspieramy policję we wszelkich czynnościach związanych z wypadkiem w pobliżu stadionu King Power Stadium. Wkrótce klub wyda bardziej szczegółowe oświadczenie" - ogłoszono na stronie internetowej Lisów.
W mediach pojawiły się też informacje, że na pokładzie mógł znajdować się również menedżer LFC, Claude Puel. Także to nie zostało jeszcze potwierdzone.
Srivaddhanaprabh przejął klub w 2010 roku. Jego fortuna jest wyceniania na 4,9 miliarda dolarów.