W poprzednią sobotę po ligowym meczu wypadkowi uległ helikopter, który zabrał prezesa Leicester City Vichaia Srivaddhanaprabhy ze stadionu. Następnego dnia klub oficjalnie potwierdził śmierć swojego prezydenta, a także czterech innych osób, m.in. polskiej instruktorki lotnictwa Izabeli Lechowicz. Mimo to, piłkarze i trener nie zdecydowali się na przełożenie wyjazdowego meczu z Cardiff City.
Kasper Schmeichel był wyraźnie wzruszony podczas minuty ciszy przed spotkaniem, a kamery wychwyciły łzy w jego oczach. - To był ciężki mecz, także pod względem psychicznym. Jestem dumny ze swojej drużyny i klubu. Sposób w jaki każdy poradził sobie z tym jest niewyobrażalny. Od początku rozgrzewki było ciężko. W pierwszych 10 minutach nie byłem pewny, lekko się trząsłem - wyznał po wygranym 1:0 spotkaniu.
Duński bramkarz nie ukrywał, że nie było łatwo przygotować się do tego spotkania: - To był ciężki czas. Staraliśmy się przez kilka godzin dziennie być profesjonalistami i trenować ciężko, każdy chciał wygrać dla niego i jego rodziny.
Well said, Kasper Schmeichel.
— Match of the Day (@BBCMOTD) 3 listopada 2018
pic.twitter.com/Mod4INzZuJ
Kilka dni temu potwierdziło się, że Schmeichel był jedynym piłkarzem, który widział katastrofę na własne oczy. Według Sky Sports News, policjanci musieli powstrzymywać go przed wbiegnięciem w ogień. Z kolei Rob Tanner, dziennikarz z Leicester, w rozmowie z nami powiedział, że Schmeichel z szoku nie był w stanie się ruszyć. - Jedynie jego łzy kapały na ziemię. Jeden z moich kolegów zabrał Duńczyka z miejsca wypadku, gdyż Kasper nie reagował na żadne bodźce czy też ogień - opowiadał Tanner.
ZOBACZ WIDEO Hat-trick Mertensa. Bramka Milika. Napoli rozbiło Empoli [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Nie można prosić o lepszego prezesa. Jest kilku ludzi, których spotykasz w swoim życiu i którzy mają tak wielki wpływ na ciebie. On miał wpływ na mnie i wielu innych ludzi, co pokazuje wylewający się smutek na całym świecie. Jestem ogromnie dumny, że mogłem go poznać - mówił po spotkaniu syn legendarnego bramkarza Petera Schmeichela.
Według reportera Sky Sports News, 31-latek miał bardzo dobry kontakt ze swoim prezesem. - Spędzali mnóstwo czasu razem. Lubili swoje towarzystwo. Kilka lat temu Vichai pożyczył mu swój helikopter, aby ten szybko doleciał do rodziny na wakacje, którą opuścił przez zdjęcia reklamowe dla klubu - można przeczytać w relacji Roba Dorsetta.
W sobotę rozpoczął się pogrzeb Srivaddhanaprabha. Zgodnie z tradycją buddyjską potrwa on kilka dni. Po spotkaniu do Tajlandii mają wylecieć też piłkarze Leicester. - Każdy z piłkarzy chciał być na pogrzebie. Cieszę się, że w tym naprawdę trudnym meczu wygraliśmy i możemy zwycięstwo przywieźć do Tajlandii. Mamy nadzieję, że jego rodzina jest z tego dumna - zakończył Schmeichel.
Tajlandzki bilioner przejął Leicester w 2010 roku, gdy klub grał jeszcze w The Championship i przeżywał olbrzymie problemy finansowe. Po 4 latach popularne "Lisy" wróciły do Premier League, a w sezonie 2015/2016 sięgnęli po największy sukces w swojej 134-letniej historii - zostali mistrzem Anglii.