Rysa na pomniku Ludwika Sobolewskiego

Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / Na zdjęciu: oprawa kibiców Widzewa z wizerunkiem Ludwika Sobolewskiego
Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / Na zdjęciu: oprawa kibiców Widzewa z wizerunkiem Ludwika Sobolewskiego

Był największym chyba wizjonerem polskiego futbolu czasów komuny. Robił rzeczy, o których inni nawet nie marzyli. A jednak Ludwik Sobolewski, legendarny prezes Wielkiego Widzewa, na razie nie doczeka się pomnika ze względu na rysę w życiorysie.

Dla wielu działaczy polskiego futbolu był i jest niedoścignionym wzorem. Z jednej strony człowiekiem, który doskonale potrafił wykorzystać koneksje i układy, z drugiej działaczem, który patrzył dalej niż ktokolwiek przed nim. I po nim. Dzięki temu stworzył plan niemalże perfekcyjny - plan wielkiego klubu piłkarskiego: Widzewa Łódź. 11 listopada mija 10. rocznica śmierci Ludwika Sobolewskiego.

- Ludwik mówił o tym, jak powinien wyglądać wielki klub, jak sobie to wyobraża. A potem jechaliśmy do Manchesteru City i widzieliśmy, że w Anglii wszystko wygląda tak jak w jego opowieściach. A przecież był to pierwszy zagraniczny wyjazd. On nie mógł wcześniej tego widzieć, po prostu jego wyobraźnia sięgała dalej niż nasza, niż kogokolwiek w polskim futbolu - opowiadał Krzysztof Kirpsza, wówczas wiceprezes klubu. Wielki Widzew Ludwika Sobolewskiego porwał polską publiczność. W europejskich pucharach ogrywał Manchester City, Manchester United, Juventus, Liverpool FC, Borussię Moenechengladbach i mocny wówczas Rapid Wiedeń. Sobolewski stworzył kapitalistyczną oazę w komunistycznej Polsce. Klub działający na nowatorskich zasadach. Na pewno należy go umieścić wśród dziesięciu najbardziej wpływowych postaci w historii polskiego futbolu. W niedzielę 11 listopada mija 10 lat od jego śmierci. W Łodzi miał stanąć jego pomnik, ale ze sprawy się wycofano. Umarła śmiercią naturalną. Czy słusznie?

Na razie nie ma żadnej oficjalnej opinii w tej sprawie, ale w Instytucie Pamięci Narodowej powiedziano nam: "Był etatowym pracownikiem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie został wcielony siłą. Do tego miał dobre opinie u przełożonych. Nie chodzi natomiast o żadne konkretne działanie, że na kogoś donosił albo brał udział w jakiejś strasznej zbrodni".

***

Gabinet Sobolewskiego w siedzibie Kombudu nie był godny wielkiego wizjonera. Przy Nowotki 100 zajmował on niewielkie pomieszczenie na parterze. Sobolewskiego można było spotkać też przy Armii Czerwonej w klubie, ale interesy załatwiał głównie tutaj. Zwykłe biurko, dwa drewniane krzesła z jednej jego strony, fotel z brązowym skórzanym obiciem z drugiej. Pod ścianą materiałowe foteliki i stolik. Ściany pomalowane na jasny kolor zbliżony do żółtego. W sumie jakieś 15 metrów kwadratowych. Nic specjalnego. Sobolewski nie przywiązywał wagi do luksusów.

W tym niepozornym pokoju zapadały być może najważniejsze decyzje w polskim futbolu na przełomie lat 70. i 80. Tu nieoficjalnie obradowała sekcja piłki nożnej, choć oficjalne decyzje zapadały na Widzewie. Zazwyczaj w gabinecie dyrektora Jerzego Kuźniaka na piętrze, bo przecież Sobolewski przez kilka lat nie mógł nawet doczekać się swojego własnego pokoju. Kuźniak czasem brał udział w tych obradach, ale nie zawsze. Jego obecność nie była obowiązkowa. Choć był dyrektorem, to ograniczał się do spraw administracyjnych. Mózgiem był Sobolewski. Gdy powierzał prowadzenie Widzewa Pawłowi Kowalskiemu, wiadomo było, że ma już obrany kolejny cel. W pokoju Sobolewskiego szefowie klubu doszli do wniosku, że drużyny nie zadowala tylko walka w lidze.

Wojciech Daroszewski, wiceprezes do spraw piłki nożnej i dyrektor Łódzkich Zakładów Drobiarskich, mówił: - Podczas jednego z zebrań musiała zapaść decyzja: jaki ma być Widzew? Czy interesuje nas środek tabeli, czy ma to być drużyna na miarę tego, co sobie Sobolewski wymyślił. Prezes wówczas zawsze konsultował się z ludźmi. Nie podejmował decyzji jednoosobowo. Decyzja, można powiedzieć, dojrzewała i wtedy przedstawiał ją na zarządzie. Z reguły wszyscy przyznawali mu rację, choć zdarzało się, że Sobolewski ustępował. Było to coś na kształt demokracji. Ale wtedy, skoro powiedział, że chce Wielkiego Widzewa, to trudno żeby temu nie przyklasnąć. Podobnie jak pozostali członkowie zarządu, którzy nie tylko podejmowali decyzje, ale też zapewniali pracę zawodnikom.

Widzew działał na zasadach na owe czasy rewolucyjnych. W przeciwieństwie do innych czołowych drużyn wcześniejszego okresu, Górnika Zabrze czy Legii Warszawa, nie był klubem, któremu państwo przyznało jakąś konkretną rolę. Widzew był w pewnym sensie może nie tyle niechcianym, co przypadkowym dzieckiem systemu, tworem niemal kapitalistycznym w komunistycznej Polsce. Nie był przypisany do żadnych wielkich zakładów państwowych. Oczywiście z czasem zyskał wsparcie lokalnych władz i przychylność dyrektorów zakładów włókienniczych, ale wszystko działo się oddolnie. To Sobolewski raczej "kolekcjonował" łódzkie firmy i ludzi podejmujących w nich kluczowe decyzje, właśnie takich jak Daroszewski. Był w stanie znaleźć też wspólny język z miejscowymi kacykami, którzy decydowali o tym, komu i ile dać. Szybko zyskał choćby przychylność Bolesława Koperskiego, wielkiego zwolennika piłki nożnej, który od 1971 roku przez 9 lat był wówczas sekretarzem PZPR w Łodzi. Miało to ogromne znaczenie również dlatego, że na pewne rzeczy w klubie przymykano oko.

ZOBACZ WIDEO Serie A: AC Milan zabójczy w końcówce! Gol na wagę zwycięstwa w 90+7. minucie! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Sobolewski dogadywał się z sekretarzem bardzo dobrze. Zresztą jedną z wielkich tajemnic jego sukcesu było właśnie to, że nie tylko posiadał wizję, ale też doskonale wpasowywał się w otoczenie niczym kameleon. Zawsze wiedział, jak przetrwać. To człowiek, którego pochodzenie jest owiane tajemnicą. Szeroko kolportowana jest informacja, że walczył w Armii Krajowej, jednak żyjący członkowie oddziału "Wicher", do którego miał należeć Sobolewski, nie przypominają sobie nikogo takiego. Nie istnieje w żadnym spisie żołnierzy Armii Krajowej w okręgu piotrkowskim, również w 25. batalionie. Nie utrzymywał kontaktu z kombatantami, nie bywał na spotkaniach.

Władysław Pietraszczyk, znany w oddziale jako "Huragan", choć Sobolewskiego nie kojarzy, zaznacza, że "nie jest oczywiście powiedziane, że nie należał, bo przecież w sumie przez oddział przewinęło się około 150 osób, wielu z nich kojarzono tylko po pseudonimach". Legendarny prezes Widzewa prawdopodobnie służył w partyzantce, w Batalionach Chłopskich na Lubelszczyźnie, a do Łodzi przyjechał już, jak utrzymują jego znajomi, jako oficer Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Wojciech Daroszewski, wiceprezes do spraw piłki nożnej, pamięta, że "Ludwik często wspominał, że w KBW dzielił pokój z Ruskim, który non stop pił wódkę i każdy kto przechodził, musiał z nim się napić". Sobolewski, choć nie pił zbyt dużo, doskonale umiał się jednak wpasować w otoczenie, dogadać z każdym, nawet z pijącym na potęgę oficerem ZSRR. Był człowiekiem pewnym swego i dążącym do celu, ale też ugodowym, co miało na pewno wpływ na późniejsze sukcesy klubu. Z kolei Józef Kowalczyk, wiceprezes Kombudu i najbliższy współpracownik Sobolewskiego, przekonuje, że wersja o AK jest prawdziwa. Zresztą zapis o jego służbie jest w aktach IPN.

- Ludwik był w Informacji Wojskowej w strukturach KBW, to prawda. Działali na terenie Ukrainy, walczyli z bandami UPA w ramach Akcji "Wisła". Ale usunięto go stamtąd właśnie za przeszłość związaną z AK. Wiem o tym, bo służył z bratem mojej matki, który miał podobną sytuację i za "politykowanie" dostał 5 lat więzienia - przekonuje Kowalczyk.

Sobolewski, według niego, miał pseudonim "Gołąbek". Rodzina prezesa przekonuje, że świadectwo jego działalności znajduje się w książce "Burza nad Czarną". W spisie członków oddziału Wicher, zamieszczonym na końcu książki, nie figuruje nikt o takim nazwisku ani pseudonimie. Jest za to dwóch partyzantów o pseudonimie "Gołąb", co jest zgodne z wersją IPA. Tyle, że jeden zginął, a drugiego nazwiska nie ustalono. Przeszłość Sobolewskiego jest więc nie do końca jasna, ale też dlatego, że sam prezes o niej nie opowiadał publicznie. - Spędziliśmy z nim ogrom wolnego czasu, ale wiedzieliśmy jedynie, że wychował się w biedzie w dzielnicy żydowskiej, zdaje się na Woli (inne źródła wskazują na Marymont - przyp. MW) w Warszawie i jako dziecko hodował gołębie. I jeszcze, że startował z sukcesami w młodzieżowych mistrzostwach Polski w szachach. Zresztą znakomicie grał - mówił Kirpsza, wiceprezes klubu, a prywatnie jeden z najbliższych przyjaciół Sobolewskiego.

Spędzali razem sporo czasu, mieli działki rekreacyjne obok siebie w Kolumnie koło Łasku, przy szosie z Łodzi do Sieradza. Ale Sobolewski nigdy nie powiedział zbyt wiele. Wspomnienia zachowywał dla siebie. Według najbliższych współpracowników miał ukończone zaledwie siedem klas podstawówki, oczywiście ze względu na wybuch wojny, ale był fenomenem, genialnym umysłem swoich czasów, człowiekiem z nieprzeciętną wizją i iście makiawelistycznym podejściem do życia. Znakomicie wyczuwał trendy, potrafił podać rękę wrogowi, ale zawsze wiedział, kiedy uścisk dłoni jest serdeczny, a kiedy jest koniecznością. Czytał ludzkie charaktery. Większość wspomnień zabrał ze sobą do grobu. Zbytnio o służbie w KBW nie mówił, bo nie należy to do chlubnych epizodów w jego biografii. Ale też nie krył się z tym. Wielu fanatyków chciałoby go widzieć jako świętego, tak jakby istnieli wielcy ludzie bez skazy. Jego znajomi zastrzegają jednak, by nie oceniać go przez pryzmat przynależności do tej jednostki, sugerują jednocześnie, że zrobił, co musiał, żeby przetrwać jako Żyd.

Bo Sobolewski urodził się w Warszawie w rodzinie Mosze i Frymy Rozenbaumów jako Lutek. Z czasem te imiona i nazwiska przestały istnieć w dokumentach. Mosze i Fryma stali się Stanisławem i Anną, zaś Lutek Rozenbaum Ludwikiem Sobolewskim. Jeden z historyków badających sprawę Sobolewskiego twierdził, że wstępowanie Żydów z AK do KBW nie było niczym nadzwyczajnym. Choć gdy zapytaliśmy o "wstąpienie do korpusu w celu przetrwania" w siedzibie IPN, nie zostało to uznane za mocno wiarygodne.

Przyjaciele Sobolewskiego, z którymi rozmawialiśmy, zarzekają się też, że był wyjątkowo porządnym człowiekiem i przede wszystkim w stu procentach oddanym swojej pracy dla klubu. I co najważniejsze, dla polskiej piłki, człowiekiem, który miał pomysł lepszy niż inni. Przecież Widzew wyprzedzał polski futbol nie tylko piłkarsko ale też organizacyjnie. Jako jeden z pierwszych prowadził wysyłkową sprzedaż gadżetów, miał programy dla najmłodszych fanów. Również Sobolewski wpadł na pomysł, by klub oprzeć na utalentowanej młodzieży oraz wychowankach. To ostatecznie nie wypaliło, ale to były wizje, które zachodnie kluby realizowały nawet 20 lat później.

Co dalej? Nic. Nikt nie chce zaryzykować postawienia pomnika wybitnego działacza, gdyż wciąż nie ma opinii z IPN. Mógłby on bowiem podlegać pod ustawę dekomunizacyjną. W komunikacie Instytutu czytamy: "Zgodnie z zapisami art. 5a ust. 1 Ustawy z dnia 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomniki, pomniki nie mogą upamiętniać osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących komunizm lub inny ustrój totalitarny, ani w inny sposób takiego ustroju propagować".

Miasto nie zaryzykuje, wojewoda również woli nie podejmować decyzji. Sprawa Sobolewskiego stała się gorącym ziemniakiem. Dlatego pomysłodawcy zgodzili się, by zamiast tego powstał "Pomnik Twórców Wielkiego Widzewa". Ma stanąć przed stadionem na Piłsudskiego do końca listopada.

Komentarze (3)
avatar
Krzysztof Jaroslawski
11.11.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
co za czasy...stawiają pomniki na prawo i lewo bo swoi lecz za to ze kiedyś podales reke milicjantowi jesteś ponizony i skreślony.a taki Piotrowicz.....co za kraj. 
avatar
Biała Duma Miasta - ŁKS
10.11.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Twórca wielkiego Widzewu! Pomnik dla takiej osobistości powinien być w centrum placu wolności! Cześć i chwała dla Lutka/Wacława Rosenbauma! 
avatar
Białe Legiony
10.11.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Lutek Rozenbaum :)