Być może diagnoza jest banalnie prosta i przyczyn dramatycznej gry reprezentacji Polski nie trzeba szukać daleko: z tercetu liderów został już tylko miotający się i pozbawiony wsparcia na desancie Robert Lewandowski, Kuba Błaszczykowski płynie łódką na drugą stronę rzeki, gdzie czeka na niego Łukasz Piszczek. Do tego nie ma już starego Grzegorza Krychowiaka, który pik formy zaorał przesiadując na ławie PSG. Nie ma też Kamila Glika w najwyższej formie, przy którym rósł zawsze drugi środkowy obrońca. I wszystko się posypało. A gdy dodatkowo patrzy się na to, co mamy w odwodzie, więdniemy z bezradności. Wszyscy piłkarze mający stanowić zaplecze kadry, nie są gotowi do rywalizacji na najwyższym, europejskim poziomie.
Być może to wszystko prawda, być może musimy się przyzwyczajać, że Biało-Czerwoni wracają do epoki przednawałkowej. Są jednak dwie rzeczy, które wrzucają kibica na najwyższy poziom irytacji. Po trzecim meczu z rzędu pojawiają się zarzuty - i to potwierdzane wprost przez piłkarzy i selekcjonera, mówił o tym na przykład Lewandowski po meczu - że naszym zawodnikom brakowało zaangażowania. Jeśli nasza kadra przegrywałaby z rywalami umiejętnościami piłkarskimi, to po prostu trzeba by było to wziąć na klatę i pogodzić się z naszą marnością. Ale, do jasnej cholery, zaangażowanie? Chęć dawania z wątroby? W normalnej sytuacji, w normalnym życiu, gdy ktoś nie jest zaangażowany w pracy, najpierw wzywany jest na rozmowę dyscyplinującą, a później wyrzucany z roboty na zbity pysk. Nie ma sentymentów. Gra w kadrze nie jest obowiązkiem, jest najwyższym przywilejem i zaszczytem. Jeśli jednemu z drugim się nie chce, to niech po prostu nie przyjmują powołań. Albo niech selekcjoner tych powołań im nie wysyła.
Przeważnie w piłkarskiej ekipie jest tak, że sygnał do ataku, przyostrzeniem i jeżdżeniem na tyłku, daje defensywny pomocnik, przecinak. A gdy w czwartek patrzyło się na mającego pełnić tę rolę w zespole Krychowiaka, nie można było nie odnieść wrażenia, że do Polski na mecz z Czechami ściągnięto go jak na przymusowe roboty. Że pojawił się tu z łaski. Człapał, spowalniał akcje. Po ostatnim gwizdku niektórzy komentatorzy zasiadający w studiu Polsatu wypowiadali formułkę: "nie chodzi o to, by linczować teraz Krychowiaka", ale za moment dodawali, że był najbardziej irytującym piłkarzem naszej drużyny. Może i zaczął grać w Lokomotiwie, może wrócił do meczowego rytmu. Ale bez dwóch zdań w narodowym zespole nie jest to zawodnik, którego pamiętamy sprzed Euro 2016 i samego turnieju. Jeśli tak dobrze wygląda w rosyjskiej lidze (jest chwalony za występy), a w kadrze gra piach, to może przydałby mu się zimny prysznic i brak powołania na kolejne zgrupowanie. Nawet mimo faktu, że kolejne mecze (nie licząc Portugalii) dopiero za kilka miesięcy, i to już o eliminacyjną stawkę. Kadra zaczyna momentami przypominać "przystań nażartych kotów". Lekki, trzeźwiący przeciąg na pewno by zespołowi nie zaszkodził.
Druga sprawa to wypowiedzi, jakich po meczu udzielił selekcjoner. Jeśli po takim spotkaniu - w pierwszej połowie będącym idealnym środkiem nasennym, a ogólnie - festiwalem biało-czerwonej nieporadności - opiekun kadry wychodzi przed kamery i mówi, że jest zadowolony i dobrej myśli, to coś tu ewidentnie nie gra. Wiadomo, że to tylko słowa, słowa, słowa, ale kibic słucha tych słów i zastanawia się, czy trener aby na pewno wie, czy wsiadł do dobrego pociągu, jadącego w odpowiednim kierunku. A przecież słuchają też tego piłkarze. Ci sami, którym nie podobało się już wcześniejsze gmeranie przy taktyce.
Jerzy Brzęczek po nominacji na selekcjonera dostał od PZPN gigantyczny kredyt zaufania. Przez całą jesień, na dodatek mając do dyspozycji rywali z najwyższej półki, mógł przetestować wszelkie możliwe warianty. Wprowadzał ustawienie bez skrzydłowych, z różnymi konfiguracjami środka pola, ze skrzydłowymi, w najróżniejszych wariantach personalnych. Na dodatek słał powołania, jak tylko mu się podobało i wykorzystywał zawodników według własnych pomysłów. Dźwigała, Buksa, Matynia, Pietrzak... Selekcjoner powołał dwóch lewych obrońców z ligi, a i tak nawet mimo trwających poszukiwań zawodników na tę pozycję, w meczu towarzyskim, nawet nie o pietruszkę, na lewej stronie ustawił Bartosza Bereszyńskiego, nominalnego prawego obrońcę. A ci, którzy mogli być sprawdzeni - patrzyli na to z boku. Poszukiwania przebłysków logiki w tym ruchu to naprawdę spore wyzwanie.
Doszliśmy do momentu, w którym kadra mecz towarzyski rozegrała w optymalnym, ulubionym ustawieniu, w danym momencie w najsilniejszym zestawieniu personalnym i mimo wielkiej chęci zwycięstwa (ponoć), przegrała z mającą swoje problemy, dopiero szukającą swojej tożsamości kadrą Czech. Ciekawe, czy prezes Boniek zastanawia się teraz nad słusznością swojego lipcowego wyboru. Bo wśród dziennikarzy i kibiców coraz częściej słychać głosy, że Brzęczek i narodowa kadra to skazany na niepowodzenie mezalians. I co gorsza, nie można się tym głosom dziwić.
Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->
ZOBACZ WIDEO Kamil Grosicki: Wisi nad nami jakaś klątwa
Tylko dlaczego pan nie zapytasz o to wszystko Brzęczka?
Próbowałeś chociaż, panie Kapusta, umówić się na wywiad?
Taki, w którym nie odpuściłbyś żadnych okrągłych słówek Czytaj całość