Polska uległa w Zabrzu Portugalii po golu Diogo Joty, który w 30. minucie strzałem z bliska sfinalizował skuteczny kontratak swojego zespołu. Biało-Czerwoni byli skazywani na pożarcie, ale choć ustępowali rywalom pod względem szeroko rozumianej kultury gry, to mogą czuć niedosyt. Zwłaszcza w drugiej połowie długimi fragmentami prowadzili grę na połowie gości, ale nie potrafili udokumentować przewagi golem.
- Nie tak sobie wyobrażaliśmy ten wieczór. Liczyliśmy na to, że uda nam się zdobyć bramkę i powalczyć o zwycięstwo, bo to był nasz cel. Najbardziej boli to, że straciliśmy gola w okolicznościach, których chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć, czyli po kontrataku. To był kluczowy moment spotkania - komentuje trener Czesław Michniewicz.
- Spodziewaliśmy się, że Portugalia będzie świetnie operowała piłką, bo ma znakomicie wyszkolonych zawodników. Przeciwstawialiśmy się temu organizacją gry, poświęceniem i zaangażowaniem. Do pewnego momentu to się udawało. Po stracie bramki mieliśmy słabszy okres, ale w przerwie powiedzieliśmy sobie, co musimy poprawić i w drugiej połowie Portugalia już tak nie dominowała, a my zaczęliśmy dochodzić do głosu. Przeprowadziliśmy trzy zmiany, które ożywiły grę - dodaje opiekun Biało-Czerwonych.
Michniewicz twierdzi, że przed rewanżem w Portugalii (20.11) jego zespół nie stoi na straconej pozycji: - Wiedzieliśmy, że to będzie bardzo trudne spotkanie, ale też wiedzieliśmy, że ten mecz niczego nie przesądzi. Do przerwy jest 0:1 i faworytem w dalszym ciągu jest Portugalia, ale my już wiemy, jak grać przeciwko Portugalii. W pierwszych minutach swoboda rywali w operowaniu piłką troszeczkę nas deprymowała, ale druga połowa wlała optymizm w nasze serca. Na rewanż do Portugalii pojedziemy z nadzieją na dobry rezultat, choć na tę chwilę rywal jest o jedną bramkę bliżej mistrzostw.
ZOBACZ WIDEO Kamil Grosicki: Wisi nad nami jakaś klątwa