Na konto nie dotarły obiecane przez inwestorów pieniądze. Wszystko wskazuje na to, że klub tracił czas. Teraz pojawiają się jakieś nowe wersje terminu nadejścia przelewu, klub wydaje oświadczenie, w którym domaga się wyjaśnień, ktoś twierdzi, że były jakieś inne zapisy umowy. Chaos. Ale to wszystko lipa. Jak ktoś kupuje nawet tylko samochód czy mieszkanie, to pilnuje terminu przelewu, robi go nawet wcześniej, żeby tylko transakcja była ważna. A co dopiero cały klub!
Wydaje mi się, że niepotrzebnie koncentrujmy się na panu Vanna Ly i jego kumplach. Zaraz będziemy sprawdzać, czy nadal leci samolotem do Nowego Jorku. Nie w ludziach z Kambodży czy Szwecji leży problem Wisły. On jest znacznie bliżej. Otóż w ostatnich dniach Marzena Sarapata przestała być prezesem najpierw piłkarskiej Wisły Kraków SA, a później także Towarzystwa Sportowego Wisła. Przy zamieszaniu wokół kambodżańskiej transakcji szybko się ewakuowała. Jak dla mnie zbyt szybko.
Najpierw powinna się rozliczyć z przeszłością. Na początek może opowiedzieć, jak wyglądała procedura sprawdzania nowych inwestorów, na których poznanie zarząd Wisły miał kilka miesięcy. Dziennikarze zweryfikowali ich w kilka godzin.
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". Kołodziejczyk o przejęciu Wisły. "To wszystko jest szyte grubymi nićmi"
A jak pani Sarapata już to wyjaśni, niech też opowie o finansach klubu. Ze szczegółami. Może zacząć od tego, w jakich warunkach finansowych przejęła klub, a w jakiej kondycji go zostawiła. Przyda się tabelka wpływów i rozchodów, bo bardzo ciekawe byłoby zobaczyć, kto w tym trudnym dla klubu czasie naprawdę na Wiśle zarobił. I ile zarobił.
Przez taki klub jak Wisła przelewają się miliony euro, jest olbrzymie pole do nadużyć. Prezes powinna być zainteresowana, żeby sprawę wyjaśnić. Bo wyjaśnić ją trzeba. Są zresztą do takich zadań powołane odpowiednie służby. Kibice na forach dyskusyjnych sugerują, że cała ta transakcja jest tylko przykrywką - ale bądźmy poważni. Miałbym uwierzyć, że za los Wisły odpowiada jakiś facet z Kambodży? On miał się prawo z dnia na dzień rozmyślić i dać sobie spokój z Wisłą. Pani Sarapata już nie za bardzo.
Dziś wszystkim ludziom piłki w kraju powinno zależeć na tym, żeby Wisłę uratować. To jest marka, to jest historia, to jest tradycja polskiego futbolu. Powinni to rozumieć także kibice innych klubów. Bo dziś to się dzieje w Krakowie, a jutro, pojutrze może dotyczyć ich klubu. Kibic wpłaca kasę, kupuje bilety, żyje sukcesami i porażkami swojej drużyny, ale wpływu na zarządzanie nie ma. No chyba że ma taki, jaki mieli kibole w Wiśle. Dokąd to zaprowadziło klub, wszyscy widzą.
Polskiej piłce potrzebne są rozwiązania, które zabezpieczą kluby przed przejmowaniem ich przez ludzi niewiarygodnych, którzy mogą - swoimi działaniami - zagrozić egzystencji klubów. Dramatyczna sytuacja w Wiśle Kraków pokazuje, że nasze środowisko piłkarskie niczego nie nauczyło się na przykładach Polonii Warszawa, Widzewa Łódź czy Ruchu Chorzów. Ktoś powie, że właściciel jeśli ma "papier" na to, że jest właścicielem, to może robić, co chce. Nie zgadzam się z takim podejściem. Klub piłkarski to coś innego niż każdy inny biznes. Klub to pewna społeczność, to tradycja, historia, to ludzkie emocje. Przecież to jest śmieszne i tragiczne zarazem, że losy klubu, który ma grubo ponad sto lat i 13 tytułów mistrza Polski zależą od faceta z Kambodży, który pewnie kilka miesięcy temu nawet nie wiedział, że Wisła w ogóle istnieje. To jest tragiczne, że gdy dzisiaj w wyszukiwarkę wpisuje się "Wisła", to Google podpowiada "Wisła przelew".
Jest też istotna rola PZPN. To związek ma instrumenty żeby egzekwować od klubów regulowanie ich zobowiązań finansowych. Kilka dni temu Zbigniew Boniek pisze sobie beztrosko na Twitterze: "W czerwcu 2018 sytuacja Wisły nie była wcale zła, popłacone były wszystkie zobowiązania zgodnie z wymogami licencyjnymi. Pytanie jest – co się w tym klubie stało jesienią? Gdzie wywiało kasę?". Urocze są te chwilę, gdy Zbigniew Boniek udaje małą, naiwną dziewczynkę. Według człowieka, który zawiaduje polską piłką, pół roku temu w Wiśle wszystko było w porządku. Ręce i nogi opadają.
Ludwik Miętta-Mikołajewicz - honorowy prezes TS - mówi w wywiadzie z 19 grudnia dla Sport.pl: - Nad głowami Wisły wisiały jeszcze wyroki za przegrane sprawy z przeszłości: z Marko Jovanoviciem, Milanem Jovaniciem, Dariuszem Wdowczykiem i Frankiem Smudą". Wystarczyłby jeden telefon Bońka do Smudy czy Wdowczyka z pytaniem: "Zapłacili to, co mieliście na kontrakcie?".
Nie może być tak, że klub finansowo ledwo zipie, a zatrudnia trenerów na zakładkę: Wdowczyka, Kiko Ramireza, Joana Carillo... I nie spłaca wcześniejszych zobowiązań. Stosuje krętactwo, sztuczki prawne, przerzucanie sprawy a to do sądu polubownego, a to do sądu powszechnego. Tak by nie płacić, choć pensja trenerom i piłkarzom się należy, bo taki mieli kontrakt.
Tak długo, jak klubom będzie się pozwalało kombinować, udawać, że pewnych zobowiązań nie ma, czynić część zaległości niewidzialnymi dla Komisji Licencyjnej, tak długo do zarządów trafiać będą oszuści, hochsztaplerzy, krętacze. Jeśli udaje się z omijać Komisję Licencyjną PZPN to albo z nią jest coś nie w porządku, albo z wymogami, których egzekwowania pilnuje. Klub nie reguluje starych zobowiązań, nie płaci byłym trenerom i zawodnikom, a zatrudnia nowych. I mam wierzyć, że prezes PZPN nic o tym nie wie? Źle by to o nim świadczyło. Tak samo jak nie wie, że Wisła przez ostatnich kilka lat była w rękach kiboli!? I nikt w kraju tego nie wiedział, prawda? Ani PZPN, ani policja, ani służby, ani krakowski magistrat. No nikt.
Można się bawić w "zdziwienia", ale to sytuacja z kibolami doprowadziła do obecnego kryzysu i zniechęcała inwestorów. Tak długo, jak się ich nie wyrzuci z Wisły, tak długo żaden normalny biznesmen nie przejmie klubu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie włoży własnych pieniędzy w ryzykowny interes, a potem albo będzie płacił haracz "Miśkom" i innym "miśkopodobnym", albo będzie się co dzień bał o los swoich bliskich. Kluby ligowe w Polsce są od lat zakładnikami kibolskiej gangsterki. I od lat nikt nic z tym nie robi.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl