Maciej Kmita: absurdalna decyzja w sprawie Jakuba Błaszczykowskiego (komentarz)

Powrót Jakuba Błaszczykowskiego do Wisły Kraków to bez dwóch zdań wydarzenie dekady w Lotto Ekstraklasie, a co robią organizatorzy rozgrywek? Marginalizują je, spychając dwa pierwsze mecze Białej Gwiazdy na znienawidzone przez kibiców poniedziałki.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Jakub Błaszczykowski w koszulce Wisły Kraków Listopad 2006 roku Newspix / TOMASZ MARKOWSKI / AGENCJA PRZEGLAD SPORTOWY / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski w koszulce Wisły Kraków. Listopad 2006 roku
To absurd, który trudno wytłumaczyć. Do ligi wraca przecież jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy w historii, były kapitan drużyny narodowej i rekordzista reprezentacji pod względem rozegranych w niej spotkań, a przy tym wciąż aktualny kadrowicz. Dwukrotny mistrz Niemiec, który swego czasu był czołowym skrzydłowym Bundesligi. Pod względem czysto sportowym w Lotto Ekstraklasie nie było zawodnika z takim CV, jakim może pochwalić się Jakub Błaszczykowski.

I to w jakich okolicznościach wraca! Choć Wisła jest na skraju przepaści, Błaszczykowski chce dotrzymać złożonej 12 lat temu obietnicy i rusza jej na ratunek. Z Wolfsburgiem rozstaje się w dniu, w którym Wisła traci licencję na grę w ekstraklasie. Tydzień później zjawia się w szatni, z której każdy chce się ewakuować i deklaruje, że zagra dla Wisły bez wynagrodzenia. Trzy dni później idzie krok dalej i zrzuca się z Tomaszem Jażdżyńskim i Jarosławem Królewskim po 1,33 mln zł na pożyczkę dla klubu.

O jego geście mówi cała Europa - od Lizbony po Stambuł. "Cóż za wielki gest dla klubu swojej młodości" - pisze "Bild". "W tak szlachetny sposób okazuje wdzięczność drużynie, w której dojrzał i z której wyjechał w świat. Ma złote serce" - komentuje "La Gazzetta dello Sport", a "L'Equipe" nazywa go "Zorro, który przywrócił w Wiśle optymizm i przyciągnął do klubu lokalnych sponsorów".

Powrót Błaszczykowskiego to wydarzenie dekady z niesamowitym marketingowym potencjałem, tymczasem organizatorzy rozgrywek w porozumieniu ze stacjami telewizyjnymi postanowili je zmarginalizować. Aż trudno w to uwierzyć, ale dwa pierwsze mecze Wisły po zimowej przerwie zostały zepchnięte na godz. 18:00 w poniedziałki - najmniej prestiżowy spośród wszystkich ośmiu, w których rozgrywane są mecze Lotto Ekstraklasy. Owszem, spotkania transmitowane w Eurosporcie docierają średnio do większego grona odbiorców niż te pokazywane w NC+, ale terminy ich rozgrywania wpływają negatywnie na frekwencję na stadionie.

Jestem w stanie zrozumieć, że 21. kolejka została zaplanowana jeszcze nim Błaszczykowski wrócił do Wisły i zaangażował się w jej ratowanie, ale już terminy 22. serii zostały wybrane, gdy wiadomo było, że Kuba zagra wiosną w Wiśle. A nawet w tym pierwszym przypadku możliwa była korekta terminu - w przeszłości zdarzało się dokonywać zmian w terminarzu i planie transmisji ze względu na mecze rozgrywek UEFA albo Pucharu Polski.

ZOBACZ WIDEO Remis SPAL z Bologną. Cały mecz Skorupskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Można nie zgadzać się z tym, że powrót Błaszczykowskiego do polskiej ligi (21. kolejka) i na Reymonta 22 (22. kolejka) zasłużył na prime time u głównego nadawcy, ale już spychanie tych wydarzeń na poniedziałki jest niezrozumiałe. Tym bardziej, że jesienią spotkania Wisły z Górnikiem Zabrze i Śląskiem Wrocław zaplanowano na soboty, odpowiednio na godz. 20:30 i 18:00.

Dwie pierwsze wiosenne kolejki nie są kolejkami pełnymi hitów, tymczasem w weekend kibice zobaczą wtedy między innymi spotkania Śląska Wrocław z Zagłębiem Sosnowiec, Cracovii z Piastem Gliwice czy Zagłębia Sosnowiec z Arką Gdynia, a na występ Błaszczykowskiego będą czekać aż do poniedziałków. Przez to powrót żywej legendy polskiej piłki do Lotto Ekstraklasy nie będzie też omówiony w najważniejszych magazynach ligowych.

Zaplanowanie na poniedziałek meczu 22. kolejki Wisła - Śląsk, pierwszego Błaszczykowskiego przed własną publicznością, odbije się negatywnie na frekwencji przy Reymonta 22. Kibice Wisły w ostatnich miesiącach pokazali olbrzymią siłę i mobilizują się, by pomóc przetrwać klubowi najtrudniejszy moment w historii. W poniedziałek o godz. 18 siłą rzeczy na stadionie nie zjawi się ich tylu, ilu przyszłoby nawet w mniej atrakcyjne z weekendowych terminy: w sobotę albo niedzielę o 15:30. To cios w plecy dla walczącej o przetrwanie i liczącej na każdą złotówkę Wisły.

Dla przykładu: przychód klubu z kończącego rundę jesienną spotkania z Lechem Poznań, na którym zjawiło się 22 491 kibiców, wyniósł 736 tys. zł. Przy komplecie publiczności (33 326) mógłby przekroczyć milion złotych, co oznaczałoby ponad pół miliona złotych czystego zysku dla klubu. W sytuacji Wisły to zastrzyk gotówki, dzięki któremu zdecydowanie łatwiej byłoby jej stanąć na nogi i nie musiałaby rozmawiać z inwestorami z lufą przystawioną do skroni. Nikt nie oczekuje od organizatora rozgrywek i nadawców, by faworyzowali Wisłę, ale gest dobrej woli w postaci wybrania korzystniejszego terminu na pewno nie zostałby źle odebrany przez inne kluby.

Czy powrót Jakuba Błaszczykowskiego do polskiej ligi zasłużył na lepszą oprawę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×