Szymon Mierzyński: Maurizio Sarri robi rewolucję w Chelsea, ale koszty mogą go pogrążyć (komentarz)

Getty Images / Catherine Ivill / Na zdjęciu: Maurizio Sarri
Getty Images / Catherine Ivill / Na zdjęciu: Maurizio Sarri

Pod wodzą Maurizio Sarriego Chelsea ma być jak Barcelona i dominować pod każdym względem. Rewolucja na Stamford Bridge przebiega jednak wyjątkowo boleśnie i grozi opłakanymi skutkami.

0:4 w środowym meczu AFC Bournemouth to klęska wręcz niewyobrażalna - taka, jaka się The Blues w erze Romana Abramowicza jeszcze nie zdarzyła. Po raz ostatni różnicą czterech goli zespół z Londynu przegrał niemal 20 lat temu - 18 kwietnia 1999 roku, gdy w ćwierćfinałowym rewanżu Ligi Mistrzów uległ Barcie 1:5 (po dogrywce). W Premier League natomiast taka kompromitacja miała miejsce jeszcze dawniej - 21 września 1996, gdy również 1:5 Chelsea przegrała na Anfield z Liverpoolem.

Maurizio Sarri trafił na Fulham Road, by poukładać zespół po odejściu Antonio Conte i zaledwie 5. miejscu w ubiegłym sezonie, co poskutkowało brakiem występów w Lidze Mistrzów. Początek był bardzo obiecujący. Zespół byłego trenera Napoli miał serię dwunastu ligowych spotkań bez porażki i aż do połowy listopada wydawało się, że będzie mocnym kandydatem nawet do mistrzostwa Anglii. Grał efektownie, zdobywał sporo goli i umiejętnie łączył poprawę stylu ze skutecznością, choć Alvaro Morata i Olivier Giroud nie gwarantowali mu tylu bramek, ile powinni dawać napastnicy w klubie o takich aspiracjach.

Porażka z Tottenhamem na Wembley (1:3) była pierwszym sygnałem, że bez skutecznego ataku rywalizacja o laury będzie niemożliwa. The Blues zaczęli regularnie rozgrywać spotkania, w których dominowali w polu, śrubowali statystykę posiadania piłki i pod względem wizualnym prezentowali się nadal bardzo dobrze, tyle że nie potrafili przekładać tej przewagi na łup bramkowy. To co stało się w środę na Dean Court, było już punktem wrzenia. Klęskę 0:4 trudno oczywiście uznać za zasłużoną (duży udział w sukcesie "Wiśni" miał Artur Boruc, parując na poprzeczkę główkę Mateo Kovacicia w pierwszych minutach), lecz tak beznadziejny wynik przy posiadaniu piłki na poziomie 66 procent zakrawa na absurd.

ZOBACZ WIDEO Milan nie będzie grał na dwóch napastników. Treningi kluczowe dla Piątka

Niegdyś Chelsea wytykano brzydki dla oka styl, wręcz stawianie "autobusu" i wygrywanie meczów dzięki pojedynczym zrywom. Tamta drużyna była jednak utrapieniem dla rywali, bo wspinała się ponad swój potencjał i bał się jej każdy. Sarri odwrócił tendencję, stworzył zespół, który momentami nawet zachwyca elegancją w grze, jednak zmiana została przeprowadzona w sposób tak drastyczny, że wielu zawodników póki co się w niej nie odnajduje. Dlatego dziś z The Blues wygrać może każdy, bo nawet jeśli dopuści do wielu sytuacji pod własną bramką, wcale nie musi zakładać rozwiązania worka z bramkami, gdyż podopieczni włoskiego menedżera zachowują się tak, jakby strzelać im nie kazano.

Były opiekun Napoli ma pomysł na Chelsea, chce dawać radość kibicom i kusząca jest myśl, co jego drużyna pokaże np. za rok, gdy dopracuje taktykę, a przede wszystkim wypełni dziury w składzie (choćby na lewej obronie, gdzie coraz gorzej radzi sobie Marcos Alonso, czy w ataku, gdzie jak dotąd nawet Gonzalo Higuain nie okazał się lekiem na nieskuteczność). Na Stamford Bridge myślenie wyłącznie długofalowe nie jest jednak mile widziane. W klubie Romana Abramowicza liczy się też to co tu i teraz, a obecnie The Blues przeplatają dobre mecze z wręcz dramatycznymi, balansując na krawędzi pierwszej czwórki. Jeśli z niej wypadną, albo nie wygrają Ligi Europy, to po raz drugi z rzędu zabraknie ich w Lidze Mistrzów, a takiego grzechu rosyjski właściciel może Sarriemu nie wybaczyć.

Osobna kwestia to polityka transferowa. Skład Chelsea wciąż jest mocny, jednak atmosfera w klubie związana właśnie ze sprawami personalnymi pozostawia sporo do życzenia. Irytujące jest oczekiwanie na decyzję Edena Hazarda, który stale wysyła sprzeczne sygnały. Jednego dnia deklaruje, że chciałby zostać legendą londyńczyków na miarę Franka Lamparda, Johna Terry'ego czy Didiera Drogby, innym razem twierdzi, że wolałby transfer do Realu Madryt. Szkoleniowiec jest już zniecierpliwiony tą telenowelą, bo nadal nie wie, na czym stoi.

Równolegle toczy się bój o przyszłość Calluma Hudsona-Odoia. 18-latek ma ogromny potencjał, ale narzeka na zbyt mało jego zdaniem występów. Sarri zaś stoi między młotem a kowadłem. Młody Anglik pokazuje już przebłyski dużego talentu, lecz na pewno nie można go nazwać zbawieniem dla Chelsea. Trudno więc oczekiwać, że Włoch będzie na niego stawiał w każdym z kluczowych spotkań, mając w odwodzie choćby Pedro Rodrigueza, który mimo wszelkich niedostatków daje na prawym skrzydle więcej.

Rewolucja na Fulham Road jeszcze potrwa i dziś nikt nie wie, jakie będą jej koszty. The Blues przechodzą metamorfozę, która w dłuższej perspektywie może przynieść wiele korzyści, lecz aktualnie wyglądają jak łyżwiarze figurowi - czarują stylem, jednocześnie zatracając to co w futbolu najważniejsze - efektywność.

Szymon Mierzyński

Komentarze (4)
avatar
Szczęść Boże
31.01.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Chelsea wydało pół roku temu 80 baniek na średnio doświadczonego dzieciaka na bramkę, także wczorajszy blamaż nie powinien nikogo dziwić.