[b][tag=61510]
Paweł Kapusta[/tag], WP SportoweFakty: W czwartek 31 stycznia miała zapaść decyzja w sprawie nowych zasad podbijania kart zdrowia w sporcie amatorskim. Zapadła?
[/b]
Andrzej Padewski, prezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej, wiceprezes PZPN: Projekt jest już gotowy. Czekamy tylko na podpis Ministra Zdrowia Łukasza Szumowskiego pod nowym rozporządzeniem. Minister jest jednak pozytywnie nastawiony do proponowanych zmian, więc to raczej formalność. Po 14 dniach od złożenia podpisu nowe przepisy zaczną obowiązywać. Zależało nam, by weszły w życie jeszcze przed startem rundy wiosennej w amatorskich, piłkarskich ligach seniorskich oraz wszystkich rozgrywkach młodzieżowych. Runda wiosenna wystartuje na przełomie marca i kwietnia.
Czytaj też - Krzysztof Piątek. Ucieczka na szczyt. Odwiedziliśmy rodzinną miejscowość gwiazdy
Na czym mają polegać nowe zasady i dlaczego możemy mówić o rewolucji?
W Polsce na bazie przepisów uchwalonych przed kilkunastoma laty żaden sportowiec-amator uprawiający sport w ramach związku sportowego nie może brać udziału w meczach, zawodach, a nawet treningach bez ważnej karty zdrowia sportowca. Zaświadczenie o zdolności do uprawiania danej dyscypliny wydać może tylko lekarz medycyny sportowej. Od lat uprawiamy fikcję, bo w Polsce jest ledwie kilkuset lekarzy o specjalizacji sportowej, natomiast sportowców-amatorów ze wszystkich dyscyplin potrzebujących "pieczątki" na karcie zdrowia - aż pięć milionów. Nie ma więc fizycznej możliwości, by taki ogrom ludzi był przebadany przez lekarzy zgodnie z rozporządzeniem.
Dodatkowo limity na badania w ramach NFZ błyskawicznie się wyczerpywały, co oznaczało konieczność prywatnych wizyt. W większych miastach taka wizyta obejmująca tylko orzeczenie to 150 złotych. Natomiast obejmująca jeszcze komplet badań - 250 złotych. Co równie ważne, podbita karta zdrowia ma ważność jedynie przez sześć miesięcy, więc trzeba to robić dwa razy w roku. Według nowych zasad sportowiec-amator będzie mógł przechodzić badanie nie co pół roku, tylko co rok. Dodatkowo takie orzeczenie będzie mógł wydać zwykły lekarz pierwszego kontaktu, czyli tzw. rodzinny. Przepisy znacznie ułatwią życie milionom Polaków.
Mówiąc o absurdzie sytuacji powoływał się pan na przykłady uprawiania sportu na wf-ie w szkole albo na udziale biegaczy w maratonie.
Dziecko chodzące do szkoły i grające w piłkę na lekcji wychowania fizycznego nie potrzebuje żadnego zaświadczenia. To samo, jeśli chodzi o jego udział w zajęciach szkolnych kółek sportowych. Maratończycy-amatorzy stający na starcie też nie mają wcześniej wykonywanych badań u lekarza sportowego. Mają jedynie obowiązek okazania oświadczenia o zdolności wzięcia udziału w biegu. I tyle. A jeśli te same osoby - dzieci z wf-u albo mężczyzna z maratonu - chcą zagrać w B-klasie albo lidze dzieci, muszą mieć ważne badanie lekarza medycyny sportowej.
ZOBACZ WIDEO Kapitalna seria Piątka trwa! Tym razem strzelił Romie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Czy to nie jest absurdalne? Pomysł nowych przepisów jest o tyle godny, że nie odbiera lekarzom medycyny sportowej prawa do wydawania orzeczeń. Natomiast oni przede wszystkim będą się zajmować sportem profesjonalnym. W naszej dyscyplinie - piłce nożnej - określiliśmy granicę, gdzie dokładnie kończy się sport profesjonalny i zaczyna amatorski. Granica wyznaczona jest na 3. lidze włącznie. Czyli cztery najwyższe, seniorskie klasy rozgrywkowe są sportem profesjonalnym, wszystko co poniżej - amatorskim.
Dodatkowo wyłączamy z tego wszystkie reprezentacje czy szkoły mistrzostwa sportowego. Taka granica ma być wyznaczona w każdej dyscyplinie. Są bowiem sporty, na przykład pływanie czy gimnastyka, w których już w wieku 10 czy 12 lat intensywność jest o wiele wyższa. I o wiele wcześniej trzeba poddawać zawodników dokładniejszym badaniom. W przypadku piłki nożnej od 4. ligi seniorskiej aż po najmłodsze ligi dziecięce, wszyscy zawodnicy karty zdrowia będą mogli podbijać u swoich lekarzy rodzinnych. To według nas najlepsze rozwiązanie, bo kartoteki dotyczące stanu zdrowia tych ludzi od dziecka są w tych przychodniach.
Lekarz ma wtedy wgląd, na co dziecko chorowało przez całe życie, co może być dodatkową wskazówką przy wydawaniu opinii o zdolności. Oczywiście, jeśli lekarz będzie miał jakiekolwiek wątpliwości, będzie kierował na badanie do specjalisty medycyny sportowej. Chcę wyraźnie podkreślić: nie chcemy unikać badań. My chcemy się badać, zwłaszcza na etapie dziecięcym. Nowe przepisy znacznie ułatwią życie, ale nie wpłyną na poziom bezpieczeństwa.
Z czym mieliście największy problem podczas prac nad wprowadzeniem zmian?
Największym problem wcale nie była kwestia określenia granicy, w której kończy się amatorstwo i zaczyna profesjonalizm. Największym kłopotem był opór środowisk. Po pierwsze - środowiska lekarzy medycyny sportowej. Po drugie - brak chęci przejęcia kompetencji lekarzy medycyny sportowej przez lekarzy pierwszego kontaktu.
Czytaj też - Ciąg dalszy sprawy bandyckiego faulu. Poszkodowani boją się zemsty na oprawcy
Walka trwała bardzo długo.
Osobiście "chodziłem" za rozwiązaniem tego kłopotu od ośmiu lat. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z ministrem Arłukowiczem, braliśmy udział w posiedzeniach sejmowej komisji zdrowia. Wszyscy obecni na sali zgodzili się z przedstawianymi przeze mnie argumentami. Wówczas było w całej Polsce raptem 140 lekarzy medycyny sportowej, którzy w teorii co pół roku mieli badać kilka milionów ludzi. Podpierałem się dokumentami, liczbami. Mówiliśmy o tym, że żyjemy w fikcji. No i nie było woli zmian. Sejmowa komisja zdrowia wspierała nasze działania, ale wszystko rozbijało się na poziomie Ministerstwa Zdrowia. Doszliśmy do wniosku, że trzeba zupełnie zmienić strategię, poprosić o pomoc innych ludzi.
Kto pomógł?
Mieczysław Golba, senator i prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej oraz Wiceminister Sprawiedliwości Marcin Warchoł. Dzięki nim w końcu doszliśmy do ludzi, którzy mają bezpośrednie przełożenie na podejmowane decyzje. Odbyło się kilka roboczych spotkań w Ministerstwie Zdrowia, powstały wstępne projekty nowego rozporządzenia. To ludzie piłki, pan wiceminister też kiedyś występował w niższych klasach rozgrywkowych, więc na własnej skórze przekonał się, jak absurdalne przepisy regulowały te kwestie.
Teraz czekamy na podpis ministra Szumowskiego i wejście w życie nowych regulacji. Oczywiście będziemy się im przyglądać. PZPN nie ma patentu na wiedzę. Zobaczymy, jak nowe przepisy będą działać w rzeczywistości. Jeśli gdzieś potrzebna będzie poprawka, będziemy reagować. Wierzę jednak, że ta kilkuletnia batalia ułatwi życie naszym zawodnikom.