Przy Reymonta 22 obawiano się tego jak na zmiany w klubie zareagują ci, którzy do tej pory trzęśli trybunami. Bandyci zawsze byli w mniejszości, ale na stadionie Wisły - jak na każdym innym w Polsce - obowiązywało prawo pięści, a do tego kibole albo mieli wynikające ze zgniłego kompromisu ciche przyzwolenie władz klubu na terroryzowanie reszty trybun, jak u schyłku "ery Cupiała", albo działali w pełnej komitywie z zarządem, jak kadencji skompromitowanej Marzeny Sarapaty.
Nowe otwarcie w klubie wypchnęło ich na margines i odcięło od wpływów. Wisła postanowiła całkowicie zerwać relacje z bandytami, którzy w ostatnich latach doszczętnie zniszczyli jej wizerunek. Pierwszą decyzją Rafała Wisłockiego było rozwiązanie współpracy ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków - siedliskiem wszelkiego zła, jakie zagnieździło się przy Reymonta 22. Chwilę wcześniej osławiona siłownia, która był symbolem wpływu chuliganów na klub, przestała należeć do "Miśka", a po kilku tygodniach przejęli ją ludzie całkiem innego formatu, właściciele popularnej w Krakowie sieci "Platinium Fitness" - prywatnie syn i siostrzeniec wicepremiera Jarosława Gowina.
Czytaj również -> Kibice Wisły pięknie przywitali Błaszczykowskiego
Najczarniejszy scenariusz zakładał, że zdesperowani i nie mający już nic do stracenia kibole podczas poniedziałkowego meczu ze Śląskiem Wrocław (1:0), pierwszym przy Reymonta 22 po tornadzie, które niemal nie zdmuchnęło 113 lat historii, rozpętają wojnę domową. Odbudowany trudem grupy ratunkowej i kilkunastu tysięcy kibiców wizerunek klubu mógł zostać zburzony w jeden wieczór i to na oczach potencjalnych inwestorów, którzy mogą zapewnić Wiśle lepszą przyszłość. Obawy jednak okazały się przesadzone. "Sharksi" oczywiście nie zniknęli z dnia na dzień, ale przynajmniej schowali się w głębinach. Ci, którzy nie zostali jeszcze odłowieni przez organy ścigania, są pochłonięci wewnętrzną walkę o wpływy. Na szczęście dla Wisły, manifestacja siły na stadionie to ostatnie o czym myśleli znajdujący się na celowniku służb bandyci.
ZOBACZ WIDEO: Furman zasłużył na karę? "Jeżeli to zrobił, powinien ponieść konsekwencje"
Środowisko to wykorzystało i gdy na Reymonta 22 zwrócone były oczy piłkarskiej Polski i nie tylko (sprawę Wisły relacjonowały media na całym świecie), stanęło na wysokości zadania. Podczas spotkania ze Śląskiem stadion Wisły przestał być basenem pełnym rekinów i zamienił się w świątynię Jakuba Błaszczykowskiego. To jemu ultrasi dedykowali oprawę ("Miłość większa od milionów, Kuba wreszcie witaj w domu") i przez cały mecz skandowali jego nazwisko albo intonowali inne przyśpiewki ("Jesteś legendą, hej Kuba, jesteś legendą"). A gdy schodził z boiska przed końcowym gwizdkiem, pożegnali go tak, że po plecach szły ciarki.
Ciarki, jak stadion żegnał schodzącego z boiska Błaszczykowskiego pic.twitter.com/Kmsfvru4Vj
— MaciejKmita (@kmita_maciej) 18 lutego 2019
Prawdziwi kibice - ci, którzy w styczniu i lutym zebrali dla Wisły 10 mln zł na przetrwanie - mogli zapomnieć w poniedziałek, że w ostatnich latach ich klub oplotły macki gangsterów. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów z magazynu nie wyjęto flagi "Wisła Sharks", która zawsze miała swoje honorowe miejsce na trybunie północnej. Nie było też żadnych innych transparentów ze znakiem rekina - symbolem organizacji przestępczej, w którą w ostatnich latach przeistoczyła się się chuligańska bojówka Wisły. Nie było też pozdrowień dla siedzącego w areszcie "Miśka" - lidera "Sharksów" - ani żadnego z innych osadzonych przestępców.
Adresatem jedynej flagi na stadionie był jeden z najlepszych zawodników w historii polskiego futbolu, rekordzista drużyny narodowej pod względem rozegranych w niej spotkań i piłkarz powszechnie szanowany na całym świecie, który rzucił na szalę swoją reputację, by uratować ukochany klub, a nie gangster, o którym zrobiło się głośno, bo rzucił nożem w głowę Dino Baggio, a który pośrednio doprowadził Wisłę na skraj przepaści. To zmiana, o jakiej kilka miesięcy temu kibice Białej Gwiazdy mogli tylko pomarzyć.
Mecz Wisły ze Śląskiem był świętem piłki wolnym od gangsterskich manifestów. Na stadionie zjawiło się 22 tys. kibiców - to absolutny rekord, jeśli chodzi o rozgrywane w poniedziałki mecze ekstraklasy. Fani Białej Gwiazdy zwalniali się z pracy, by tylko zdążyć na pierwsze nabożeństwo w kościele Błaszczykowskiego. W pierwszej połowie trybuny zachowywały się wzorowo. W 30. minucie aż nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Kiedy nienawidzony przez kibiców Wisły za przejście do Legii Warszawa Krzysztof Mączyński brutalnie sfaulował Rafała Pietrzaka, garstka kibiców na trybunie wschodniej zaczęła go wyzywać, ale reszta stadionu tego nie podłapała, a wręcz przeciwnie - zagłuszyła tę grupę prodopingiem.
Sielanka skończyła się w przerwie. Przed rozpoczęciem drugiej połowy "młyn" przypomniał sobie o istnieniu wychowanka, który dopuścił się "zdrady", i ryknął: "Ch** ci na imię! Mączyński, Ty sk***". Kwadrans później kibice Wisły wymienili "uprzejmości" z fanami Śląska, ale na tym negatywne incydenty się skończyły. Poważnym zgrzytem było jednak to, że fani Białej Gwiazdy zapomnieli o ludziach, dzięki którym w poniedziałek w ogóle mogli pojawić się na stadionie.
Obok Błaszczykowskiego w skład grupy ratunkowej weszli przede wszystkim prezes Rafał Wisłocki, były prezes i były właściciel Legii Warszawa Bogusław Leśnodorski, Jarosław Królewski, Tomasz Jażdżyński i Piotr Obidziński. Bez ich poświęcenia kibice Wisły mogliby teraz planować wyjazdy do Giebułtowa, Słomnik czy Pcimia, a nie witać w domu Błaszczykowskiego.
Czytaj również -> Błaszczykowski bohaterem Wisły też na boisku
Wisłocki stanął na czele zarządu Wisły dzień po tym, jak Komisja ds. Licencji Klubowych PZPN zawiesiła licencję Białej Gwiazdy na grę w Lotto Ekstraklasie. Kancelaria Leśnodorskiego pomogła klubowi wyplątać się z umowy z Vanną Ly i Matsem Hartlingiem, a także odzyskać licencję. To także dzięki Leśnodorskiemu w pomoc Wiśle zaangażował się Obidziński - ceniony ekspert z zakresu restrukturyzacji przedsiębiorstw. A pomagając Białej Gwieździe, Leśnodorski mocno naraził się kibicom Legii, którzy "uznali go niegodnym podania mu ręki". Więcej o tym TUTAJ.
Królewski, przyjaciel Wisłockiego z czasów młodości, najpierw rozkręcił zbiórkę pieniędzy, potem sam z własnych środków spłacił zobowiązania wobec Martina Kostala, by w końcu wraz z Błaszczykowskim i Jażdzyńskim zrzucić się po 1,33 mln zł na pożyczkę. Jego rola nie ograniczała się tylko do pomocy finansowej. Został jednym z pełnomocników klubu, akcelerował działania kibiców i był głosem "nowego otwarcia" w mediach.
Ludzie, którzy podjęli się straceńczej misji ratowania Wisły, którzy poświęcili temu swój prywatny czas, reputację i wsparli klub pieniędzmi, zasłużyli na coś więcej niż tylko podziękowania w Internecie, wiadomość od wdzięcznego kibica na telebimie i poklepywanie po plecach, gdy zostaną wyłowieni w tłumie.