Generał Francisco był bezwzględny. Swoje rządy piastował od 1939 roku aż do momentu swojej śmierci w 1975 roku. Był dyktatorem z krwi i kości, nie znoszącym sprzeciwu mniejszości. Zakazał Katalończykom posługiwania się ich ojczystym językiem poza domem. Rodzice nie mogli nadawać dzieciom tradycyjnych imion. Kolejnym krokiem było rozwiązanie związków zawodowych. Do 1975 roku obowiązywała zasada "una bandera, una patria, una lengua" (jedna flaga, jedna ojczyzna, jeden język).
Czy Francisco Franco sprzyjał Realowi Madryt? Nie. Dyktator wojskowy stacjonował w stolicy Hiszpanii, jednak futbol nie był jego oczkiem w głowie. Chodził na mecze bardziej z ciekawości niż zamiłowania. Jego najbliżsi współpracownicy (podwładni) mieli jednak zupełnie inne zdanie, na czele z... Santiago Bernabeu, byłym piłkarzem, który stanął do walki po stronie armii Francisco Franco. To właśnie na jego cześć nazwano stadion Królewskich. Za jego "kadencji" wybudowano także nowy obiekt dla Realu. Większość najważniejszych meczów w Hiszpanii rozgrywana była właśnie w Madrycie.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 104. Jarosław Królewski: Wisła będzie najbardziej rozwiniętym technologicznie klubem w Europie
Relacje dyktatora z mieszkańcami Barcelony znakomicie wyjaśnił Richard Fitzpatrick w książce "El Clasico. Barcelona kontra Real". Autor napisał wprost. "Katalonia byłaby naprawdę miłym miejscem dla Francisco Franco, gdyby tylko nie było w niej Katalończyków".
Ze sportowego punktu widzenia należy dodać, iż w czasie rządów Franco, FC Barcelona sięgnęła po ligowy tytuł ośmiokrotnie. Real Madryt wygrał ligę hiszpańską natomiast 14 razy.
Tożsamość narodowa
Katalończycy nie chcą nazywani być Hiszpanami. Na każdym kroku podkreślają własne wartości. Mają na pieńku nie tylko z Realem Madryt ale nawet... z Ligą Mistrzów. Gdy UEFA ukarała Barcelonę za propagowanie własnych symboli w trakcie meczów, regularnie na Camp Nou wygwizdywany jest hymn Champions League.
Barcelona to miasto specyficzne. Na ulicach widać kultywowanie tradycji Katalończyków. Na balkonach można dostrzec charakterystyczne flagi w żółto-czerwone paski, ludzi ubranych w koszulki Barcelony czy noszących symbole klubu. Gdy zaczynają się mecze Blaugrany, całe miasto żyje podaniami Ivana Rakiticia, bramkami Leo Messiego czy interwencjami Gerarda Pique.
Czytaj także: Włosi pokochali rewolwery Krzysztofa Piątka
Najważniejszą okazją do manifestowania swoich wartości jest jednak El Clasico. To idealne miejsce, aby po raz kolejny pokazać całemu światu, że Katalonia jest silna, zjednoczona i potrafi walczyć z drużyną ze stolicy Hiszpanii. Młodzi ludzie, nie mający prawa pamiętać dyktatury za czasów Francisco Franco, doskonale znają jednak opowieści rodziców czy dziadków dotyczące terroru mieszkańców Katalonii. Minęło ponad 40 lat, a w mieście cały czas czuć nienawiść do Realu Madryt. - Nie wyobrażam sobie rywalizacji z Realem Madryt w pełnym szacunku. Tak zostałem wychowany przed dziadka - tłumaczył w przeszłości Pique.
Ważną datą w relacjach Katalonii i Madrytu był 1 października 2017. Przeprowadzono wówczas referendum dotyczące niepodległości Katalonii, które zostało uznane przez rząd Hiszpanii za nieważne. Na ulicach Barcelony pojawiło się wielu mieszkańców, którzy manifestowali swoją odrębność. Doszło do bójek policji ze zwykłymi obywatelami, polała się krew i momentami widok był przerażający.
- Chciało mi się płakać jak to widziałem - powiedział Pique. Kilka tygodni później władze centralne zarządziły odwołanie rządu w Barcelonie i rozwiązanie poprzedniego parlamentu. Pożar został ugaszony, jednak napięcia między dwoma regionami stały się jeszcze większe.
Nienawiść Mourinho
W klimat niezdrowej rywalizacji doskonale wpasował się Jose Mourinho. Za jego czasów wróciły największe niesnaski z czasów El Clasico. Portugalczyk znakomicie wkomponował się w wojnę Hiszpanii z Katalonią i bronił Królewskich jak lew. "The Special One" potrafił między innymi włożyć palec w oko Tito Vilanovie (ówczesny asystent Guardioli). Do historii przeszły również jego konferencje prasowe. "Wstydziłbym się wygrywać jak Barcelona". Dość powiedzieć, że Barca grała wówczas najładniejszą piłkę na świecie.
- Mourinho to defekt hiszpańskiej piłki. Mam nadzieję, że ktoś wreszcie coś zrobi w tym kierunku. On nie może psuć relacji między dwiema najważniejszymi instytucjami sportowymi w Hiszpanii - mówił Carles Vilarrubi, ówczesny wiceprezydent Dumy Katalonii.
Atmosfera podczas tych meczów była chora. Mourinho zakazywał piłkarzom Realu rozmów... z graczami Barcelony. W szatni Królewskich doszło do buntu a z jego metodami pracy nie zgadzali się Sergio Ramos czy Iker Casillas. Pierwszy z nich na pytanie o powrót Portugalczyka powiedział:
- Jesteśmy już 5 lat bez Mourinho a wy dalej o nim rozmawiacie... Przez ten czas cztery razy wygraliśmy Ligę Mistrzów. Wiem, że ta osoba jest bardzo marketingowa i zawsze zbudza zainteresowanie, ale radzimy sobie bez niej - tłumaczy kapitan Los Blancos.
Został tylko Pique
Obecna FC Barcelona jest zupełnie inna niż w przeszłości. Wielką tożsamość z miastem, klubem czy regionem manifestuje tylko Gerard Pique, któremu największe wartości zaszczepił dziadek Amador Bernabeu. Gdy cofniemy się kilka lat wstecz, mieliśmy w drużynie wielkiego kapitana Xaviego czy Pepa Gurdiola, który aktywnie uczestniczył w głosowaniach podczas referendum niepodległościowego Katalonii. Teraz główną rolę w zespole odgrywają obcokrajowcy.
Zobacz także: FC Barcelona ma patent dla Real
- Myślę, że pewnego dnia Gerard zostanie prezydentem klubu a ja będę pierwszą damą - powiedziała Shakira w wywiadzie dla magazynu "Bocas". Od wielu miesięcy Pique już nazywany jest grającym prezydentem. Kompletnie nie widzi się w roli trenera, nie ma do tego cierpliwości. Co innego piastowanie najważniejszej funkcji w klubie.
- Kiedy skończy grać w piłkę, może zostać każdym w tym klubie: trenerem czy prezydentem. Kibicuje Barcelonie całym sobą, a poza tym to inteligentny facet - przyznał Luis Enrique.
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)