A miało być tak pięknie...
Rundę wiosenną liga rozpoczęła jeszcze w listopadzie. Dla Legii był to bardzo dobry początek, bowiem podopieczni Jana Urbana w ostatnich dwóch meczach w 2008 roku zdobyli komplet punktów. Te spotkania mogły być dobrym prognostykiem. Tym bardziej, że wyniki sparingów napawały optymizmem. Zespół ominęły większe kontuzje podczas przygotowań, a coraz wyższą formę prezentował m.in. Piotr Giza, który miał być (i był) jednym z liderów warszawskiej ekipy.
Jednak nie wszystko układało się idealnie. Legii wciąż brakowało napastnika, który mógłby być alternatywą dla osamotnionego Takesure Chinyamy. - Chciałbym, abyśmy sprowadzili napastnika. Jesteśmy za bardzo uzależnieni od bramek Chinyamy. Gdy on nie strzela, mamy problemy z wygrywaniem - narzekał wówczas trener Urban. I właśnie wokół skutecznego snajpera swe poszukiwania transferowe skupili stołeczni działacze. Na testach pojawił się nawet król strzelców ligi Zimbabwe, Evans Chikwaikwai, ale nie znalazł on uznania sztabu szkoleniowego warszawskiego klubu.
Ostatecznie nie udało się sprowadzić żadnego napastnika, a szkoleniowiec "Wojskowych" musiał zadowolić się powrotem zdobywcy 10 bramek w rundzie jesiennej w barwach pruszkowskiego Znicza, Adriana Paluchowskiego. Już pierwsze prawdziwie wiosenne spotkanie obnażyło - jak się później okazało decydujące - problemy ze skutecznością w ataku. Bezbramkowy rezultat w derbowym pojedynku z Polonią, legioniści zawdzięczają Gizie, który dwukrotnie wystąpił w roli bramkarza, wybijając piłkę z linii bramkowej. - Remis w takich warunkach powinien nas satysfakcjonować. Polonia miała więcej okazji - ocenił występ swoich piłkarzy Urban.
Iskierka nadziei
W następnej kolejce warszawiakom przyszło zmierzyć się z Odrą Wodzisław. Pewne zwycięstwo 4:0 mogło napawać optymizmem. W końcu Odra to zespół, który Legii wyjątkowo "nie leżał". Na jesieni, w Wodzisławiu stołeczni piłkarze przegrali 0:2. Tym razem jednak nie dali żadnych szans rywalom.
Pełni optymizmu wybrali się do Białegostoku na mecz z Jagiellonią, w szeregach której brylował niechciany w Warszawie Kamil Grosicki. Piłkarz wypożyczony z Legii zagrał bardzo dobre spotkanie, a jego indywidualna akcja w drugiej połowie, pozwoliła Dariuszowi Jareckiemu zdobyć zwycięską bramkę. Drużyna Urbana została pokonana, a w mediach coraz głośniej zrobiło się o słabym przygotowaniu jego piłkarzy do sezonu.
Tym bardziej, że w następnym meczu Legię spotkał kolejny cios. Tym razem był to bezbramkowy remis na własnym boisku z (jak się później okazało) najsłabszym w całej lidze Górnikiem Zabrze. - Ciężko coś powiedzieć po takim spotkaniu. Jest to drugi mecz z rzędu, w którym jesteśmy lepsi, a nie wygrywamy. Powinniśmy wygrać zarówno to spotkanie, jak i mecz z Jagiellonią, a zdobyliśmy w nich tylko jeden punkt. Mamy problem ze skutecznością - komentował na gorąco tamto spotkanie Maciej Iwański. Wówczas jak z nieba, legionistom spadła przerwa na mecze reprezentacji, bowiem po niej nastąpiło...
...przełamanie
Legia wygrała trzy kolejne spotkania, nie tracąc bramki, a zdobywając sześć. Po kolei wyższość stołecznych piłkarzy musiały uznać: Arka Gdynia, Cracovia Kraków i Piast Gliwice. Podopieczni Urbana w tych grach spisali się o niebo lepiej, niż na początku rundy, a swe nieprzeciętne umiejętności strzeleckie pokazał zdobywca trzech bramek, Takesure Chinyama. Warszawiacy grali ofensywnie, skutecznie i bezbłędnie w defensywie. Napastnik rodem z Zimbabwe w spotkaniach w Gdyni i w Gliwicach do siatki trafiał w niecodziennie widowiskowy sposób, a swoją strzelecką serię udało mu się przedłużyć nawet do czterech kolejek.
Decydujące rozstrzygnięcia
I wtedy przyszedł czas na spotkanie, na które czekała cała piłkarska polska. Mecz z Lechem Poznań. Mecz, który miał zadecydować o tytule mistrzowskim, bowiem na sześć kolejek przed końcem, część obserwatorów przestała stawiać na krakowską Wisłę. W przypadku triumfu stołecznych piłkarzy, poznaniacy odpadliby z walki o mistrza. Tymczasem przy Łazienkowskiej padł remis, a z takiego rezultatu najbardziej ucieszono się pod Wawelem.
Plusem tego meczu był fakt, iż na trybuny powrócił po wielu miesiącach głośny doping. - Żałuję, że nie mogliśmy odwdzięczyć się fanom zwycięstwem i im zadedykować kompletu punktów. Teraz wiele będzie zależało od meczu z Wisłą Kraków. Pamiętajmy jednak, że są jeszcze inne spotkania i ich też nie można ignorować. Kto potknie się najmniej razy, ten będzie mistrzem - mówił po meczu Urban, jakby przewidując przyszłość i decydujące rozstrzygnięcia sezonu.
Przed wyjazdem do Krakowa, Legię czekało jeszcze jedno ważne spotkanie w lidze. Do stolicy przyjechał ŁKS. Łodzianie przez długie minuty dzielnie bronili się przed frontalnymi atakami gospodarzy, aż wreszcie w doliczonym czasie gry sami strzelili sobie bramkę. Na trybunach szał radości - Legia wreszcie wygrywa po walce do ostatnich minut i na spotkanie przy Reymonta pojedzie jako lider tabeli!
Jednak to był ostatni moment euforii, którą mogli przeżyć kibice z Warszawy w tych rozgrywkach. Spotkanie z Wisłą rozczarowało wszystkich. Poziom meczu na szczycie naszej ligi nie mógł równać się choćby z poziomem rywalizacji dwóch drużyn ze środka tabeli dobrych lig europejskich. Podopieczni Macieja Skorży przez pierwszą godzinę dominowali na murawie, a swą przewagę potwierdzili bramką. Goście inicjatywę przejęli w ostatnich 30 minutach. Wówczas dwukrotnie do pustej bramki nie trafił Chinyama i piłkarze Urbana sny o tytule mogli odłożyć na następny rok.
Ostatnie trzy serie gier, to już zwycięstwa Wisły, a także 7 zdobytych punktów przez Legię. To wystarczyło jedynie na wicemistrzostwo, które przy Łazienkowskiej zawsze traktowane jest jak porażka. Na domiar złego już wcześniej warszawiacy pożegnali się z rozgrywkami o Puchar Ekstraklasy, natomiast w rywalizacji o Remes Puchar Polski, w półfinale bardzo łatwo z rezerwowym składem "Wosjkowych" poradził sobie Ruch Chorzów.
Głos trenera
Sezon dla Legii stracony. Z zapowiedzi o potrójnej koronie, wyszła jedynie potrójna klapa. Piłkarze w kiepskich humorach rozjechali się na urlopy, a na Jana Urbana spadła fala krytyki. Stołecznym piłkarzom zabrakło wielu elementów, aby na koniec maja mogli na warszawskiej "Starówce" świętować zdobycie dziewiątego (a według kibiców dziesiątego) mistrzostwa kraju. Poczynając od tak piętnowanej skuteczności, poprzez brak szczęścia, a kończąc już na kwestiach niezależnych od nich samych - czyli zimowych transferach. A jak to widzi szkoleniowiec Legii? - Z całego sezonu żałuję momentów, kiedy decydowały się losy mistrzostwa. Po bramkach w ostatnim meczu z Ruchem, myślałem o meczu w Krakowie. Myślałem o momentach, kiedy graliśmy dwa decydujące spotkania. Najpierw nie wykorzystaliśmy szansy u siebie z Lechem. Nie udało się, ale mieliśmy kolejną szansę, aby być faworytem do mistrzostwa, ale również jej nie wykorzystaliśmy. Myślę, że nie wytrzymaliśmy presji i odpowiedzialności. Zabrakło nam skuteczności, ale o tym można dużo mówić. Zabrakło opanowania i spokoju, tak jak w końcówce meczu w Krakowie. W całym sezonie zabrakło nam również szczęścia i doświadczenia - ocenił Urban.
- W całych rozgrywkach mieliśmy szczęście w meczu z ŁKS, ale oprócz tego raczej nie. Wydaje mi się, że sezon był takim, jakby nikt nie chciał zdobyć mistrzostwa. Wpierw miał przewagę Lech, później my, a w końcu wygrała Wisła, która wygrywała wtedy, kiedy musiała wygrać. Pozytywy? Cieszę się z budowy stadionu i powrotu dopingu. Chciałbym dotrwać do inauguracji nowego obiektu. Oprócz tego cieszę się jeszcze, że prawie do końca liczyliśmy się w walce o tytuł, a nie jak w poprzednim sezonie. Natomiast największym rozczarowaniem były transfery. Nie mieliśmy zbyt dużej możliwości manewru. Szkoda, że kontuzjowani byli Bartek Grzelak, czy Sebastian Szałachowski. Zbyt często się zdarzało, że patrząc na ławkę, aby wzmocnić zespół po przerwie, nie miałem za bardzo kogo wpuścić. Mimo tych problemów nie powinniśmy wypuścić szansy na tytuł - w ten sposób podsumował cały sezon trener Jan Urban.
Pozytywy i nadzieje na przyszłość
Wśród pozytywów zakończonego sezonu nie sposób wymienić gry defensywy warszawskiego klubu. Ta okazała się drugi rok z rzędu najlepszą w lidze, tracąc jedynie 17 bramek, czyli o 4 mniej, niż druga w tej klasyfikacji Wisła. Wbrew pozorom, źle nie było również w ataku. Legia zdobyła 52 bramki. Wisła zakończyła sezon z 53 trafieniami, a najefektowniej grający przez długą część sezonu Lech z 51. Problemem warszawskich piłkarzy był fakt, iż potrafi oni wygrać 4:0, by później przegrać 0:1, lub zremisować 0:0.
Oprócz tego na plus trzeba zapisać dyspozycję Chinyamy. Można mówić, że nie ma on pojęcia o taktyce (choć tu też robi stałe postępy), czy o grze zespołowej. Ale należy pamiętać, że napastnik jest od strzelania bramek, a to mu wychodzi bardzo dobrze. Fakt faktem, że gdyby poprawił skuteczność, korony króla strzelców nie musiałby dzielić z Pawłem Brożkiem. Jednak to, że został drugim obcokrajowcem zdobywającym ten tytuł, i tak daje mu miejsce w historii naszego futbolu.
Jednak największym, choć chyba najmniej zauważalnym pozytywem jest warszawska młodzież. Legia w tym zakresie poczyniła ogromne postępy, a obecna pozycja w zespole Macieja Rybusa i Ariela Borysiuka jest tylko tego dowodem. Nie należy zapominać również o Adrianie Paluchowskim, Kamilu Majkowskim i Patryku Koziarze. Pierwszy z nich potrafił niemal w pojedynkę pokonać Polonię Bytom.
Także w przyszłość przy Łazienkowskiej, póki co, mogą spoglądać spokojnie. Jednak przed kolejnymi rozgrywkami koniecznym warunkiem do spełnienia będą udane transfery. - Chciałbym mieć wyrównaną kadrę i aby tacy zawodnicy jak Komorowski, czy Ostrowski ukształtowali się do końca jako piłkarze. Z zespołu odejdą Rocki i Tito i być może ktoś jeszcze. To będzie też zależało od tego, kto do nas przyjdzie. Chciałbym, żeby przyszedł ktoś od razu do gry, a nie ktoś, kogo trzeba jeszcze ukształtować - mówi Urban.
Przed Legią również kolejny występ w europejskich pucharach. Nikt z kierownictwa klubu nie ukrywa, że wreszcie przyszedł czas na lepsze wyniki w tych rozgrywkach. - Co zrobić, aby nie powtórzyła się sytuacja z zeszłego roku w pucharach? Poprzedni rok był zupełnie inny. Wielu piłkarzy zaczynało okres przygotowawczy w innym terminie. Nie byliśmy w swojej najwyższej formie i nie sprostaliśmy FK Moskwa. Nie wiem jeszcze jak będą wyglądały przygotowania do nowego sezonu, ale mam nadzieję, że wcześniej będę mógł pracować z całą drużyną - kończy szkoleniowiec warszawian, jakby wskazując, gdzie leży klucz do sukcesów w kolejnym roku.