Od dziewczyny z okładki do Żelaznej Damy - kobiety w męskim świecie polskiej piłki
Żelazna dama, kobieta pracująca z Białegostoku, shark-atrapa, filantropka z Niecieczy, dziewczyna z okładki i zapomniana pionierka - jak kobiety radzą sobie w zmaskulinizowanej polskiej piłce?
W Niemczech kobieta sędziuje mecze Bundesligi, a we Francji trenerkom zdarzyło się prowadzić męskie zawodowe zespoły. Na to Polska nie jest jeszcze gotowa, ale i nad Wisłą panie powoli zaczynają rozpychać się łokciami.
Żelazna dama
Martyna Pajączek miała być w piłce tylko na chwilę, a została najbardziej wpływową kobietą w polskim futbolu. Gdy w 2011 roku Andrzej Dadełło kupił II-ligową Miedź Legnica, oddelegował do pracy w klubie swoich zaufanych ludzi z DSA Financial Group SA, w tym Pajączek. Była dyrektorem marketingu i PR, ale w Miedzi została rzucona na głębszą wodę i została prezesem.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Bez dopingu na meczu Wisły Kraków. "Cała liga powinna mówić o problemie"- Andrzej przyszedł do biura i powiedział: "Weź Martyna, idź im coś podpowiedź". Gdzie, co, ja? "No weź, idź, popatrz jak to wygląda" - wspominała w rozmowie z "Weszło!". - Nie chciał, żeby zespół z jego rodzinnego miasta zniknął. Miało to być tylko na chwilę, ale to jest właśnie cała piłka, że jak już w nią wdepnęłam, to zostałam - mówiła portalowi "Łączy Nas Piłka".
Chodziła do szkoły muzycznej, studiowała historię sztuki, a zanim trafiła do biznesu, uczyła w liceum języka polskiego i wiedzy o sztuce. Ma duszę humanistki, ale w środowisku mówi się o niej "Żelazna Dama". Miedź zastała drewnianą, ale szybko zaczęła stawiać betonowe fundamenty. W minionym roku klub pierwszy raz w historii awansował do ekstraklasy.
Czytaj również -> Rząd przeznaczy 130 mln zł na rozwój akademii
Po awansie Miedzi do I ligi została wybrana do zarządu Pierwszej Ligi Piłkarskiej - odpowiednika Ekstraklasy SA, który zarządza rozgrywkami I ligi. - Znakomicie zorganizowana, świetnie zarządza - taka prawdziwa "Strong Lady". Moja prawa ręka - mówił o niej Michał Listkiewicz.
W lipcu 2016 roku zastąpiła go na stanowisku prezesa PLP, a cztery miesiące później została pierwszą kobietą w zarządzie PZPN. Za jej kadencji I liga przestała wyglądać jak brzydsza, niechciana przez nikogo siostra ekstraklasy. Rozgrywki zyskały sponsora tytularnego (najpierw Nice, teraz Fortunę), a mecze ładnie opakował Polsat. Udało jej się przekształcić PLP w prężnie działającą organizację.
W czerwcu 2018 roku świętowała z Miedzią historyczny awans do ekstraklasy, ale niedługo później zrezygnowała z funkcji prezesa, by skupić się na pracy w PLP i PZPN. Została członkiem rady nadzorczej klubu i przewodniczącą rady nadzorczej DSA Financial Group SA.
Żadnej pracy się nie boi
W ślady Pajączek idzie Agnieszka Syczewska z Jagiellonii Białystok. W sierpniu 2008 roku zaczynała jako asystentka zarządu, a dziś sama jest wiceprezesem, który trzyma w ryzach cały klub. Kibicowała żółto-czerwonym ("W Białymstoku trudno jest nie interesować się Jagiellonią"), ale kiedy jako świeżo upieczona absolwentka prawa szła na rozmowę kwalifikacyjną, nie wiedziała, że będzie ubiegała się o posadę w Jagiellonii.
- Lokalna headhunterka wysłała mi ogłoszenie o pracę na stanowisko: "Asystent prawny zarządu w organizacji społecznej". To był błąd w ogłoszeniu. Teraz nikt mi w to nie uwierzy, ale poszłam na tę rozmowę kwalifikacyjną ot tak, żeby poćwiczyć sobie takie sytuacje. Nastawiałam się na pracę w Warszawie - mówiła "Weszło!".
Jagiellonia jest dziś, jak na polskie warunki, świetnie zorganizowanym przedsiębiorstwem, ale kiedy Syczewska zaczynała w niej pracę, każdy pracownik był od wszystkiego. - Drużyna grała wtedy w Pucharze Polski i PZPN przysłał nam stosowne naszywki na koszulki. W biurze pracowały wtedy chyba ze cztery panie, więc siedziałyśmy cały dzień w jakiejś pralni i je przyszywałyśmy - wspominała.
Po dwóch miesiącach trafiła do Najwyższej Komisji Odwoławczej PZPN, w której zasiada do dziś. W styczniu 2009 roku doszedł jej kolejny obowiązek i została rzecznikiem prasowym, a kilka tygodni później znalazła się w oku cyklonu. PZPN ukarał Jagiellonię za korupcję, więc Syczewska miała podwójną pracę: i jako PR-owiec, i jako prawnik.
Szybko pięła się w hierarchii. Jest kobietą pracującą, która żadnej pracy się nie boi. Została dyrektorem zarządzającym, weszła do zarządu, pozostając jednocześnie rzecznikiem prasowym i radcą prawnym. To 34-latka odpowiada dziś za codzienne funkcjonowanie wicemistrza Polski. Za jej kadencji Jagiellonia przeprowadziła się na nowoczesny stadion i doczekała się centrum treningowego z prawdziwego zdarzenia.
- W piłce nożnej jest miejsce dla kobiet i w wielu aspektach możemy być nawet lepsze niż mężczyźni. Ale chwalę sobie pracę w męskim środowisku, faceci są konkretni i łatwiej się z nimi dogadać. Nie widzę żadnych minusów dla mnie płynących z faktu, że piłka to męski świat - mówi.
Shark-atrapa
Pajączek i Syczewska świetnie odnalazły się w świecie piłki, ale Marzenę Sarapatę prowadzenie Wisły Kraków przerosło. Miała jej "przywrócić chwałę", tymczasem swoimi nieudolnymi rządami doprowadziła klub na skraj przepaści, narażając się na odpowiedzialność karną i utratę prawa wykonywania zawodu radcy prawnego. Więcej o tym TUTAJ.
W sierpniu 2016 roku, po tym jak Towarzystwo Sportowe "Wisła" odbiło klub z rąk Jakuba Meresińskiego, została pierwszą w historii kobietą-prezes Białej Gwiazdy. Jako "mająca Wisłę w sercu" cieszyła się poparciem trybun i otrzymała duży kredyt zaufania. Tymczasem przez dwa i pół roku jej rządów dług spółki wzrósł z 12-18 mln zł w chwili przejęcia, do ponad 40 mln zł.
Zbyt dosłownie interpretowała hasło, że "Wisła to wielka rodzina". Pozwoliła, by klub oplotła rodzinno-koleżeńska sieć powiązań, na której korzystali wszyscy, tylko nie Biała Gwiazda. W 2018 roku dwuosobowy zarząd spółki pobrał wynagrodzenie w wysokości 910 tys. zł! Najwyższe w historii - nawet w czasach największej prosperity Bogusław Cupiał nie wypłacał zarządowi takich pensji.
Nie tylko nadużyła zaufania kibiców, ale też zostawiła klub bez środków, a na koniec wystawiła go na pośmiewisko, oddając Vannie Ly i Matsowi Hartlingowi. Była jednym z architektów umowy i podpisała ją jako prezes odstępującego akcje TS "Wisła", a to właśnie nieudolna sprzedaż sprawiła, że na przełomie grudnia i stycznia Wisła istniała tylko teoretycznie: nie miała władz, licencji i nie było nawet wiadomo, kto jest jej właścicielem.
Czytaj również -> Błaszczykowski odpowiedział Bońkowi
Sarapata doszczętnie skompromitowała się też układem z "Sharksami" - bojówką wiślackich chuliganów, która przekształciła się w organizację przestępczą. To właśnie oni mieli umieścić ją na czele piłkarskiej spółki, co ujawnił w głośnym reportażu Szymon Jadczak z TVN. Za jej kadencji to chuligani mieli nieformalnie sprawować władzę w klubie, przez co prezes zyskała pseudonim "Shark-Atrapa".
22 grudnia, zgodnie z zapisami umowy z Ly i Hartlingiem, zrezygnowała z funkcji prezesa piłkarskiej Wisły SA, a 28 grudnia, gdy mijał termin realizacji osławionego przelewu, zrezygnowała też z funkcji prezesa stowarzyszenia. Rezygnację wysłała pocztą na adres klubu i zapadła się pod ziemię.