Chievo Pawła Jaroszyńskiego i Mariusz Stępiński wydaje się być łatwym celem dla "Il Pistolero". Zespół z Werony zamyka tabelę Serie A, ma najwięcej straconych goli w całej lidze (51), a po zimowej przerwie nie wygrał jeszcze ani razu.
Milan Krzysztofa Piątka jest natomiast rozpędzony - wygrał cztery ostatnie mecze i wskoczył na najniższy stopień podium. Rossoneri strzelili w tych spotkaniach 10 goli, a autorem czterech trafień był sam Piątek.
Po prostu fenomen
- Jestem pełen podziwu dla tego, jak Krzysiek się rozwija. Do szatni Milanu, jednego z największych klubów, wbiegł z drzwiami i robi swoje. To jest niesamowita historia, ale mam nadzieję, że przygasimy nieco Krzyśka i nie pokaże wszystkiego, co potrafi - mówi nam Jaroszyński.
ZOBACZ WIDEO "Druga polowa". Kto w ataku reprezentacji? "Jeśli Jerzy Brzęczek nie śpi, to mu z tym dobrze"
Nie ma w Serie A obrońcy, który znałby go lepiej od niego. W latach 2016-2017 grali razem w Cracovii, a rok dłużej znają się z młodzieżowej reprezentacji Polski. Zdarzyło się nawet, że spali w jednym pokoju na zgrupowaniach.
- Znamy się jak łyse konie. Wiem, jak lubi grać, jak lubi dostać podanie, a jak mu nie zagrywać, ale po przyjściu do Włoch zrobił kolosalny postęp w każdym elemencie. Jego atuty są jeszcze mocniejsze, a braki nadrobił. Nie chcę mu słodzić, ale wygląda znakomicie. Po prostu fenomenalnie - podkreśla Jaroszyński.
Czytaj również -> Dziennikarz EPSN pod wrażeniem polskich napastników
Skuteczność Piątka działa na wyobraźnię, ale w Weronie nie trzęsą spodniami na myśl o starciu z Milanem. Domenico Di Carlo i jego piłkarze nie zasypują Jaroszyńskiego i Stępińskiego pytaniami o napastnika Rossonerich: - Krzysiek jest świetnym napastnikiem, ale nie jest jedynym zawodnikiem Milanu - to będzie mecz Chievo z Milanem, a nie Chievo z Piątkiem Trener Di Carlo nie przygotowuje nas nigdy pod jednego rywala.
Najlepszy czas
Jaroszyński długo przebijał się do "11" Chievo, ale występu przeciwko Milanowi może być pewny. Nie przeszkodzi mu w tym nawet uraz, którego doznał w ostatnim meczu z Torino (0:3). - Już wszystko w porządku, jestem gotowy do gry. Na mięśniu pojawiła się narośl i nie chcieliśmy dopuścić do tragedii. Lepiej było się zatrzymać za wcześnie niż za późno - tłumaczy.
Do tragedii doszło, ale na boisku. Jaroszyński zszedł w 74. minucie, a potem Chievo straciło trzy gole. To mogło jeszcze wzmocnić jego pozycję w zespole. - Absolutnie nie patrzmy w ten sposób - oponuje i dodaje: - To tak jakbyśmy stracili te gole po zejściu napastnika - wtedy nie mówilibyśmy, że jego pozycja została wzmocniona. Liczy się drużyna.
Ostatnie tygodnie to najlepszy czas 24-latka we Włoszech. Zagrał w dziewięciu z jedenastu ostatnich spotkań Chievo. Di Carlo stawia na niego regularnie od trzech miesięcy i choć jego zespół nie zdobywa punktów, akurat on jest chwalony za grę.
- To udany okres. Ciężko pracuje na swoją pozycję w zespole i rzeczywiście w ostatnich kolejkach grałem dobrze. Niestety, nasze wyniki nie odzwierciedlają jeszcze tego, co robimy w tygodniu, ale wierzę, że to się niebawem zmieni. Jestem dobrej myśli i na pewno nie skończymy sezonu na tym miejscu, na którym teraz jesteśmy - zapewnia.
Szkoła cierpliwości
Calcio uczy go nie tylko taktyki, ale też cierpliwości. U Lorenzo D'Anny zagrał tylko dwa razy na osiem kolejek. Jego następca, Giampiero Ventura, od razu postawił na Jaroszyńskiego, ale po czterech meczach były selekcjoner reprezentacji Włoch niespodziewanie zrezygnował z pracy w Chievo. U Di Carlo Jaroszyński musiał zaczynać od zera, ale po kilku tygodniach przekonał do siebie i tego trenera.
- Nikt nikomu nie daje niczego za darmo. Trenerzy mają swoje preferencje. Trener D'Anna na początku sezonu postawił na kogoś innego, ale ostatnie tygodnie pokazują, że nie żałowałby, gdyby na mnie postawił. Odejście trenera Ventury było dla nas szokiem. Zadecydował o tym "na gorąco" po meczu - mówi Jaroszyński.
- Trenera Di Carlo ująłem chyba swoją nieustępliwością. Na początku na mnie nie postawił, ale nie dałem za wygraną. To mu się spodobało. Dał mi jedną, drugą szansę i już zostałem. Czuję zaufanie trenera. Jestem pewny siebie. W tygodniu nie myślę o tym, czy zagram w weekend, czy nie zagram. Nie myślę o tym, że przez jeden błąd stracę miejsce w składzie - dodaje.
Teraz Polska
Problemy zdrowotne Macieja Rybusa i kłopoty Arkadiusza Recy z przebiciem się do składu Atalanty Bergamo otwierają przed Jaroszyńskim drogę do reprezentacji Polski. Na kogo miałby postawić Jerzy Brzęczek, jeśli nie na grającego regularnie w czołowej lidze Europy wychowanka Górnika Łęczna?
- Moje nazwisko nie pada w tym kontekście. Marzę o powołaniu do kadry, ale nie oczekuję go. Problemy kolegów nie muszą oznaczać, że trener Brzęczek powoła właśnie mnie. Jeśli dostanę powołanie, będę bardzo szczęśliwy, a jeśli nie dostanę, to zrobię wszystko, żeby dostać na kolejne zgrupowanie - deklaruje Jaroszyński.
Czytaj również -> Paweł Jaroszyński - obrońca z przypadku
W marcu minionego roku Jaroszyńskiego na zgrupowanie drużyny narodowej zaprosił Adam Nawałka, ale debiutu w koszulce z białym orłem na piersi mu nie umożliwił. Jaroszyński nie chce zdradzić, czy aktualny selekcjoner się z nim kontaktował.
- Gram w Serie A, więc na pewno jestem w kręgu zainteresowań selekcjonera. Byłem raz na zgrupowaniu, ale nie mogę czuć się reprezentantem Polski, bo jeszcze nie zadebiutowałem w drużynie narodowej. Mam niedosyt i chciałbym to nadrobić. Chcę przypomnieć o sobie szerszej publiczności - mówi 24-latek.
Córka zmieniła wszystko
Jaroszyński zapuszcza w Italii korzenie. Opanował już język włoski na tyle, by udzielić w nim wywiadu największej sportowej gazecie na Półwyspie Apenińskim. Przed kilkoma dniami przemówił ze stron "La Gazzetty dello Sport".
- Znajomość języka to podstawowa rzecz, a nie coś nieprawdopodobnego, ale jestem zadowolony, bo wyjeżdżając do Włoch, zaczynałem od zera. Nie mogłem zaplanować nauki wcześniej, bo transfer do Chievo nie był przygotowywany długimi miesiącami, tylko załatwiony bardzo szybko - mówi.
Co ciekawe, Jaroszyński wywalczył miejsce w składzie tuż po narodzinach pierwszego dziecka. Piłkarz nie ukrywa, że pojawienie się córki ma na niego pozytywny wpływ.
- Głowa działa teraz zupełnie inaczej. Od narodzin córki jestem bardzo szczęśliwy. To był przyspieszony kurs dojrzewania. Już nie można zachowywać się jak chłopiec i to ma wpływ na to, co dzieje się na boisku. Dzięki dziecku wskoczyłem na inny poziom w życiu i na boisku. Może żona powinna rodzić raz na sezon i wtedy moja kariera nabierze rozpędu? - puentuje z uśmiechem Jaroszyński.