Michał Kołodziejczyk z Monachium
Możesz mieć nerwy ze stali i na pytanie o przyjazd Liverpoolu wzruszać ramionami tak, jakby czekał cię kolejny ligowy mecz z Wolfsburgiem. Możesz mówić, że nie czytasz gazet i nie zaglądasz do internetu, możesz twierdzić, że futbol daje ci tylko radość, bo gdyby miały rządzić tobą emocje, nie zaszedłbyś tak daleko. Robert Lewandowski w środę był jednak na pierwszych, sportowych stronach wszystkich niemieckich gazet. To Polak miał dać Bayernowi awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, jego niemiecka broń tak skuteczna w Bundeslidze miała dostać homologację na Europę. Oczekiwano od niego, że zagra jak sześć lat temu, kiedy w barwach Borussii strzelił cztery gole Realowi Madryt. Presja, pod jaką się znalazł, była niemal tak wielka jak Virgil van Dijk, który przykleił się do niego na boisku w pierwszej minucie i nie odkleił do ostatniej.
Czytaj też: Arjen Robben wraca do treningów
No prawie. Holender zrobił sobie przerwę w pilnowaniu kapitana reprezentacji Polski w 69. minucie, kiedy strzelił drugiego gola dla Liverpoolu. Goście wykonywali rzut rożny, a Van Dijk zrobił użytek ze swoich 193 centymetrów wzrostu, przeskoczył Mattsa Hummelsa i na stadionie zrobiło się okrutnie cicho. Liverpool prowadził już 2:1 i awans gospodarzy do ćwierćfinału znowu był bardzo daleko. To nie był otwarty mecz, nikt nie rzucał nerwowo kart na stół, sprawdzając czy miał więcej szczęścia w rozdaniu. Jeśli ktoś wierzył w to, że los się odmieni, to chyba tylko dlatego, że oglądał wyczyny Juventusu, Manchesteru United czy Ajaksu Amsterdam w innych meczach tej fazy Ligi Mistrzów.
ZOBACZ WIDEO "Krzysztof Piątek w gazie i ława w reprezentacji?!". Jak to wytłumaczyć kibicom?
Zabawa w "kto bardziej się boi" trwała cały pierwszy mecz w Liverpoolu, rewanż w Monachium przez większość czasu wyglądał identycznie. Szacunek do klasy przeciwnika szacunkiem, czym innym jest jednak strach. Bayern strzelił w ostatnim meczu ligowym sześć goli, Liverpool - cztery, w Lidze Mistrzów obie drużyny trzymały gardę bardzo wysoko, problem polegał jednak na tym, że bały się wyprowadzić choćby jeden, lekki cios.
Sprawdź: UEFA potwierdza: Neymar może zostać ukarany za wpis na Instagramie
Pierwszy gol dla gości nie został wypracowany, ale sprezentowany przez Manuela Neuera i Rafinhę. Neuer niepotrzebnie wyszedł z bramki, Sadio Mane minął go na pełnej szybkości i przelobował obrońców, którzy próbowali asekurować bramkarza. Juergen Klopp, dla którego przyjazd do Monachium i zdobywane tu przez jego drużyny bramki zawsze miały wyjątkowy smak, tym razem - jeśli w ogóle się cieszył - to raczej w środku. Wiedział, że coś nie gra, podniósł tylko rękę i kazał swoim piłkarzom szybko dalej robić swoje. Bayern wyrównał jeszcze przed przerwą, kiedy Joel Matip wepchnął piłkę do własnej bramki zabierając ją z buta Lewandowskiego, ale to było wszystko, na co tego wieczora gospodarzy było stać. Goście pod koniec meczu dołożyli jeszcze trzecią bramkę - Mane skoczył wyżej niż Hummels i dla obserwującego mecz z trybun selekcjonera reprezentacji Niemiec Joachima Loewa było to, jak potwierdzenie decyzji o niepowoływaniu go do kadry. Tam też wyżej już by nie podskoczył. Z gola Mane Klopp ucieszył się już bardzo, bo wiedział, że to oznacza awans jego drużyny.
[b]Statystyki meczu wg SofaScore.com
[/b]
Mecz z trybun obserwował też selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Brzęczek. Z Lewandowskiego oczywiście nie zrezygnuje, chociaż Polak w starciu z Liverpoolem nie pokazał niczego godnego zapamiętania. Nie można stwierdzić, że nie udźwignął presji - nie miał podań, nie miał Thomasa Muellera, z którym rozumie się bez słów, nie miał pomysłu, jak uwolnić się od Van Dijka, ale trudno taki sposób wypracować samemu. Dla Bayernu, który jeszcze parę godzin temu walczył na wszystkich frontach, to może się okazać bardzo trudny sezon. Liga Mistrzów skończyła się w Monachium bardzo szybko, o mistrzostwo Niemiec trzeba będzie z Borussią ścigać się do końca. Po meczu z Liverpoolem z głośników popłynęło "Show must go on" zespołu Queen. Przedstawienie musi trwać, ale warto byłoby zakontraktować też nowych aktorów.
Bayern Monachium - Liverpool FC 1:3 (1:1), pierwszy mecz 0:0
0:1 - Sadio Mane 26'
1:1 - Joel Matip (gol samobójczy) 39'
1:2 - Virgil van Dijk 69'
1:3 - Sadio Mane 84'
Bayern:
Manuel Neuer - Rafinha, Mats Hummels, Niklas Suele, David Alaba - Thiago Alcantara, Javi Martinez (72' Leon Goretzka), Franck Ribery (64' Kingsley Coman), James Rodriguez (79' Renato Sanches), Serge Gnabry - Robert Lewandowski.
Liverpool: Alisson - Trent Alexander-Arnold, Virgil van Dijk, Joel Matip, Andy Robertson - James Milner (87' Adam Lallana), Georginio Wijnaldum, Jordan Henderson (13' Fabinho) - Sadio Mane, Roberto Firmino (83' Divock Origi), Mohamed Salah.
Żółte kartki: Alcantara i Sanches (Bayern) oraz Fabinho, Matip i Robertson (Liverpool).
Sędziował:
Daniele Orsato (Włochy).