Michał Kołodziejczyk z Monachium
- Strzelenie trzech goli Bayernowi w Monachium to dla nas wielki, wielki krok - powiedział Juergen Klopp po meczu, w którym jego Liverpool wygrał 3:1 i awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Nie kłamał.
- Do Monachium mogłaby przyjechać każda wielka drużyna: Real Madryt, Barcelona czy Manchester City i nie mogłaby być pewna zwycięstwa - dodawał, ale już chyba puszczając kurtuazyjne oczko.
Chociaż Klopp zapewniał także, że pokonanie Bayernu nie cieszy go jakoś specjalnie, bo liczy się dla niego tylko Liverpool, to jednak dla byłego trenera Borussii Dortmund, z którego Monachium podkupowało największe gwiazdy, kiedy tylko miało na to ochotę - środowy triumf musiał mieć dodatkowy smak.
To były czarne dni dla konstrukcji niemieckiej piłki ze spektakularnym rozwaleniem się rusztowań w środowy wieczór w Monachium. Budowana na zdrowych zasadach finansowych i niezadłużająca się liga nie przyciągała może największych gwiazd z całego świata, a na pewno nie szastała pieniędzmi na transfery i pensje, ale jednak jeszcze w 2013 roku potrafiła doprowadzić dwie drużyny do finału Ligi Mistrzów. Była jak wzór, ostoja normalności w świecie futbolu, w którym dopisanie jednego zera do kwoty kontraktu nie stanowiło żadnego problemu.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Błaszczykowski powołany do reprezentacji. "Jego forma pozostawia jeszcze trochę do życzenia"
[/color]
Po tym, kiedy w jednej rundzie z europejskim pucharem, w którym liczą się tylko najlepsi, pożegnały się Borussia Dortmund, Schalke 04 Gelsenkirchen i Bayern Monachium, a na placu boju z Niemiec nie został już nikt, nie da się wszystkiego zrzucić na pecha.Bundesliga zrobiła krok w tył, dużo większy od tego w przód, z którego cieszył się Klopp w przypadku Liverpoolu.
W tegorocznych meczach 1/8 finału Ligi Mistrzów Niemcy zaliczyli dotkliwy nokaut: przegrali pięć meczów, jeden zremisowali, stracili siedemnaście goli, strzelili trzy: dwa z karnych, jeden po samobóju. Bayern na tym etapie nie osierocał Ligi Mistrzów od ośmiu lat. A Bayern to przecież klub, który do wielkich-europejskich nie aspirował, ale cieszył się ze stałego członkostwa.
Czytaj również: Robert Lewandowski: Czuję złość i rozczarowanie
- Próbowaliśmy wszystkiego, ale to nie był nasz dobry występ. Nie daliśmy rady wywrzeć na przeciwniku wystarczającej presji - mówił trener Niko Kovac, ale wyglądał, jakby przed chwilą zderzył się z ciężarówką.
Bayern rzeczywiście próbował wszystkiego, ale niewiele mógł. Wszystkie jego chwyty znane są w całej Europie, a próba jej podboju z Franckiem Riberym, walczącym z kontuzjami Arjenem Robbenem, jedynym napastnikiem Robertem Lewandowskim czy z Matsem Hummelsem i Thomasem Muellerem, z których właśnie zrezygnował selekcjoner - od początku wyglądała na żart.
Nie wiem dokładnie, co mówił Juergen Klopp Robertowi Lewandowskiemu, kiedy dogonił go na boisku kilka minut po ostatnim gwizdku. Robert tłumaczył mi później, że to była tylko czysta kurtuazja - bo ciężko było znaleźć nić porozumienia pomiędzy dwoma facetami będącymi w tak skrajnie różnych nastrojach.
Chciałbym jednak, żeby ta symboliczna scena była dla kapitana reprezentacji Polski sygnałem do refleksji. Żeby znalazł czas na dłuższą rozmowę z Kloppem, bo zawsze wychodził na nich dobrze. Warto byłoby się poradzić, czy przedłużać kontrakt z Bayernem i zapuszczać na stałe korzenie w Niemczech, czy może jednak warto byłoby "ruszyć tyłek" do klubu, gdzie w ataku zamiast samotnego wilka, grasować będzie cała wataha.
Można obwiniać Lewandowskiego za to, że nie strzelił Liverpoolowi trzech goli jak Ronaldo zrobił to w meczu z Atletico, można jednak tak po ludzku mu współczuć, że być może utknął w drużynie, którą dawno już przerósł i która na razie nie ma na siebie nowego pomysłu. "10 years challenge" w piłce nożnej wygrali Anglicy, którzy wprowadzili cztery drużyny do ćwierćfinału Ligi Mistrzów pierwszy raz od sezonu 2008/09. Niemcy pokazali w tym czasie, jak się znika.
Zobacz także: Robert Lewandowski bez gola. Wrócą ataki