Choć może nie świadczy to najlepiej o podejściu do sprawy narodowej, jaką bez wątpienia jest piłkarska reprezentacja Polski, trudno jednak nie zgodzić się z Michałem Żewłakowem. Dlatego, że nie tylko on, nie tylko reszta kadrowiczów i nie tylko selekcjoner, lecz także kibice mieli już dość tego zgrupowania. Niedosyt czują zapewne jedynie PZPN-owscy działacze, którzy po raz kolejny zmontowali liczną kadrę związkowego betonu i wspólnie ze swymi małżonkami udali się na "zasłużone" wakacje. Jeśli komuś z osób przebywających w RPA należały się wakacje, to byli to piłkarze. I to bynajmniej nie dlatego, że sobie na nie po prostu zasłużyli. Fakty są jednak takie, że kluby polskich reprezentantów pokończyły rozgrywki i zawodnicy udali się na urlopy. Niektórym udało się "wywinąć" z wyjazdu do RPA, ci jednak, którzy udali się do kraju gospodarza przyszłorocznych mistrzostw świata, wakacje urządzili sobie na miejscu. Tak bowiem należy nazwać formę, jaką zaprezentowali polscy piłkarze w meczach z RPA oraz Irakiem.
Czerwcowy termin nie był dobry, choć tłumaczenia Leo Beenhakkera, że lepiej było grać towarzysko niż w ramach eliminacji są przekonujące. Może i faktycznie lepiej było grać towarzysko, ale jeszcze lepiej byłoby po prostu w ogóle nie grać. Piłkarze odpoczęliby i z nowymi siłami oraz, miejmy nadzieję, motywacją, wróciliby do reprezentacji na sierpniowy mecz z Grekami. Potwierdza to również kiepska organizacja wyjazdu. O ile gra Polaków była fatalna, to i murawa na jakiej przyszło im kopać futbolówkę, bo przecież nie grać, była w równie fatalnym stanie. Zresztą porównanie do gruntu na stadionie w Kapsztadzie ma o tyle sens, że Polacy dostosowali się swoją grą do tego poziomu. Pomijając już dziwną falę wymówień z wyjazdu do Afryki, na zgrupowanie pojechali piłkarze, których pobyt w reprezentacji Polski jest totalnym nieporozumieniem. W oczy rzucają się dwa nazwiska: Piotr Polczak i Jakub Wilk. Pierwszy z nich odznaczał się na boisku jedynie wzrostem i brutalnością, a drugi jest piłkarzem nadal nieukształtowanym w wystarczającym stopniu, by móc myśleć o grze w reprezentacji. Jednak to nie jego wina, że został powołany, lecz selekcjonera. Inna sprawa, że do RPA wybrał się również "niezniszczalny" Jacek Krzynówek, który już od dawna jest cieniem samego siebie. Jednak zamiast podziękować doświadczonemu piłkarzowi za jego niemały wkład w sukcesy kadry i zorganizować mu mecz pożegnalny, Krzynówek nadal jest powoływany. Ale o tym też decyduje selekcjoner.
A selekcjoner tymczasem uparcie forsuje ustawienie z jednym napastnikiem. Taktyka ta nie jest odpowiednia dla polskich piłkarzy, co zresztą sami nieustannie potwierdzają swoją grą. Na Holendrze to jednak wrażenia nie robi i nadal brnie on w jednym kierunku, choć mecz towarzyski to odpowiednie wydarzenie do przetestowania właśnie nowych ustawień. Jesienią czekają Polaków arcyważne spotkania o awans na afrykański mundial. Tak defensywne i zachowawcze ustawienie nie sprawi, że biało-czerwoni będą wygrywać mecz za meczem. Nie wykorzystuje ono potencjału, który, bądź co bądź, drzemie w polskich piłkarzach. Sam Beenhakker wydaje się być wypalony, jeśli chodzi o pracę w Polsce i nie wiadomo tylko, kto na co w tej sytuacji czeka. Leo na zwolnienie i wypłatę odszkodowania, czy też PZPN na rezygnację Holendra? Zamiast zajmować się tymi kwestiami, Beenhakker musi jeszcze raz potwierdzić, że jest wybitnym motywatorem i spróbować sprawić, by Polacy nie jechali za rok do RPA w roli kibiców.