El. ME 2020: Polska - Łotwa. Igors Tarasovs: Jesteśmy podłamani

PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Igors Tarasovs
PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Igors Tarasovs

- Jesteśmy w takim momencie, że wychodzimy na boisko i jeden drugiego nie rozumie. Nie pamiętam nawet, kiedy wygraliśmy mecz z jakimś dobrym zespołem - mówi Igors Tarasovs przed meczem Polski z Łotwą w eliminacjach Euro 2020.

[b]

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Minęło już prawie siedemnaście lat odkąd wygraliście z Polską w kwalifikacjach Euro 2004.[/b]

Igors Tarasovs, piłkarz reprezentacji Łotwy: Odpuściłem oglądanie tego meczu, podczas jego trwania graliśmy w piłkę z kolegami na podwórku w Rydze. Miałem wtedy trzynaście lat. Nie postrzegaliśmy Polski jako wielkiej drużyny, w naszym odczuciu była raczej przeciętna, wrażenie robiły na nas inne reprezentacje. A okazało się, że właśnie to spotkanie zaczęło krótką, ale piękną erę w łotewskiej piłce.

Łotwa jedyny raz w historii awansowała wówczas na duży turniej - mistrzostwa Europy w Portugalii.

Jak w czasie spotkania z Polską wszyscy kopali piłkę na podwórku, tak podczas każdego meczu Euro ulice w mieście były puste. Fajne czasy. Były wyniki, ludzie na Łotwie interesowali się futbolem, a to u nas sport numer trzy, po koszykówce i hokeju. Po takich eliminacjach, pokonaniu Polski w Warszawie, Szwecji w Sztokholmie i Turcji w barażach, ludzie w kraju żyli tą drużyną. Siedzieliśmy w domach i przed telewizorami czekaliśmy na wielką drużynę Aleksandrsa Starkovsa. Na Euro z Czechami walczyliśmy o zwycięstwo do końca po golu Marisa Verpakovskisa, ale Czesi pod koniec drugiej połowy strzelili dwa i wygrali 2:1. Z Niemcami zremisowaliśmy 0:0, a mogliśmy zdobyć trzy punkty! Z Holandią było już 0:3. I po turnieju zaczął się wielki zjazd.

Tamten awans na mistrzostwa był efektem głębszej strategii?

Nie, po prostu się udało. Mieliśmy szczęście, ponieważ drużyna była doświadczona, wierzyła w siebie, dobrze zaczęła eliminacje, a kilka zwycięstw nakręciło atmosferę. Wygrane z Polską, Szwecją, później Węgrami napędzały zawodników, jeden stał za drugim. Tamte czasy wspomina się na Łotwie do dziś.

ZOBACZ WIDEO Jerzy Brzęczek o meczu z Łotwą. "Musimy przygotować się na twardą walkę przez 90 minut"

Co się dzieje z pana reprezentacją obecnie?

Zacznijmy od tego, że nie wygrywamy meczów. W Lidze Narodów jesienią nawet Andory się nie udało pokonać (dwa bezbramkowe remisy - red.). Jesteśmy w takim momencie, że wychodzimy na boisko i jeden drugiego nie rozumie. Nie ma ognia, zaciętości, bo niby jak to wydobyć po tylu niepowodzeniach? Jesteśmy podłamani, były rozmowy z psychologiem, wspólnie dyskutowaliśmy również z trenerami, sami ze sobą. Pracujemy nad nową strategią gry, nad zmianą podejścia. Chcemy żeby rywale zaczęli nas inaczej postrzegać, by przygotowywali się na zacięte boje z nami, a nie byli pewni, że nas gładko ograją. Musi zmienić to ta grupa ludzi, którą mamy teraz w kadrze, nikt tego za nas nie zrobi. Ale żeby wygrać, trzeba najpierw zremisować.

Przez ostatnie półtora roku zwyciężyliście raz: z Estonią 1:0.

Powiem panu szczerze, że ja już nawet nie pamiętam, kiedy wygraliśmy mecz z jakimś dobrym zespołem. Mówiłem o nastawieniu mentalnym, ale są też minusy w innych aspektach. Nie posiadamy szerokiej kadry, brakuje dwóch zawodników na jedną pozycję, bo w przypadku, gdy jeden piłkarz wypadnie, robi się problem. Potrzebujemy meczu na przełamanie, takiego z jajem, żeby do głowy dotarł komunikat, że robimy coś dobrze. Wy mieliście taki z Niemcami, a ostatnio z Austrią.

Jak na wasze wyniki reagują kibice?

W zasadzie to mogli się do nich przyzwyczaić, dlatego też nie czujemy wielkiej presji z ich strony, bo nikt nie spodziewa się po nas cudów. Przez to, że nie mamy wyników, piłka nie jest już tak popularna na Łotwie jak piętnaście lat temu. Dlatego obecnie ważniejszy od punktów jest dla nas proces stworzenia czegoś nowego. Oczywiście, mamy ambicję i chcemy sprawić kilka niespodzianek, ale nikt nie mówi o awansie na Euro 2020.

El. ME 2020: Polska - Łotwa. Mateusz Klich: Z San Marino też straciliśmy gola

Piłka na Łotwie się rozwija?

Liga stała się bardziej wyrównana niż kiedyś, ale dla młodych zawodników najlepszym rozwiązaniem jest szybki wyjazd z kraju. Wielu piłkarzy z naszej obecnej kadry występuje w Polsce, ale trafiają do waszego kraju nie jako młodzi gracze, a dwudziestoparoletni, dopiero wtedy są gotowi. Liga łotewska ustępuje waszej jeżeli chodzi o szybkość gry, myślenia, decyzji. Czasem trzeba przyzwyczajać się do najprostszych rzeczy. Kilka lat temu ze Skonto Ryga przyjechaliśmy na mecz eliminacji Ligi Mistrzów do Krakowa. Na Wiśle oczywiście pełne trybuny, było tak głośno, że nie słyszałem, co krzyczał do mnie kolega stojący pięć metrów dalej. Ale jak mogłem, skoro w naszej ekstraklasie na stadion przychodziło po pięćset osób. Z Wisłą przegraliśmy dwa spotkania (0:1 i 0:2 - red.) i dwa graliśmy na wyjeździe. W Rydze zjawiło się pięć razy więcej kibiców z Polski niż naszych. Mówię to po to, by pokazać, że piłkarz z Łotwy potrzebuje po prostu więcej czasu, żeby przywyknąć do europejskich standardów. Nie bierze się to znikąd - mecze na wysokim poziomie gramy dwa razy w roku, w pucharach. Na Łotwie jest wtedy święto.

Pan ma doświadczenie w spotkaniach z mocnymi drużynami, rywalizował między innymi z Portugalią, Holandią, Islandią czy Czechami.

W kadrze występuję najczęściej na pozycji numer "6". Kryłem na przykład Tomasa Rosicky'ego, Robina van Persiego, Gylfia Sigurossona czy Joao Mario. Chłopcy z naszej drużyny też mają doświadczenie, dlatego nie pękniemy przed Lewandowskim, Milikiem, Grosickim czy Piątkiem. Graliśmy z Portugalią, Ronaldo strzelił nam dwa gole, ale jak dostał po nogach i marudził, że go boli, to nikt się nad nim nie litował. Jest jednak jeden problem.

Jaki?

Zawodników tego pokroju praktycznie nie da się zatrzymać. Gdy zobaczyłem Cristiano Ronaldo na żywo po raz pierwszy, byłem zdziwiony, że człowiek jest w stanie tak szybko się ruszać. Nie nadążałem za jego ruchami nawet patrząc na niego. Był tak szybki, że trudno było z nim wejść w kontakt ciałem, złapać za koszulkę czy sfaulować. To doświadczenie przyda się w meczu z Polską: musimy sobie wszyscy pomagać na boisku, bo jeżeli zostawimy któregoś zawodnika samego, może być problem.

Eliminacje zaczęliście od porażki z Macedonią 1:3.

Chyba zbyt dużo nerwów było w naszej grze, to był pierwszy mecz z nowym trenerem. Próbowaliśmy grać w piłkę kombinacyjnie, ale straciliśmy dwie bramki z kontrataków, a dalej już poszło.

Nie boicie się pogromu w Warszawie?

Nie pochodzę z kraju, gdzie piłkarze są światowymi gwiazdami, sam też nie zaliczam się do wybitnych zawodników, ale zawsze ciężko pracowałem. Chcemy z chłopakami pokazać, że nam zależy, że mamy serce do gry. Może jesteście szybsi i lepsi technicznie, ale walka będzie.

*
Igors Tarasovs od poprzedniego sezonu jest zawodnikiem Śląska Wrocław, wcześniej przez półtora roku występował w Jagiellonii Białystok. Wywalczył dwa mistrzostwa i dwa puchary Łotwy ze Skonto Ryga i FK Ventspils. W reprezentacji Łotwy zadebiutował w 2010 roku, od tego czasu rozegrał w kadrze narodowej 31 meczów i strzelił jednego gola.

El. ME 2020: Polska - Łotwa. Juris Laizans: Gol strzelony Polakom był jednym z najważniejszych w mojej karierze

Źródło artykułu: