Athletic Bilbao. Jak Feniks z popiołów

PAP/EPA / MANUEL BRUQUE / Na zdjęciu: Dani Parejo (z lewej) i Inaki Williams (z prawej)
PAP/EPA / MANUEL BRUQUE / Na zdjęciu: Dani Parejo (z lewej) i Inaki Williams (z prawej)

Zasłużony klub był na skraju. W kilka miesięcy nastroje zmieniły się diametralnie. Zamiast zapowiadanej walki o utrzymanie, Athletic Bilbao bić się będzie o europejskie puchary.

W tym artykule dowiesz się o:

- Cierpieliśmy - wspominał Inigo Martinez, obrońca Athletic Bilbao. Baskowie do grudnia nie potrafili podnieść się z kryzysu. Klubowi poważnie w oczy zaglądało widmo pierwszego w historii spadku z Primera Division. Athletic, razem z Realem Madryt i FC Barcelona, jest w wąskim gronie drużyn, które od samego początku nieprzerwanie grają w najwyższej klasie rozgrywkowej. Degradacja do Segunda Division brzmiała jak koszmar. Ale był on jak najbardziej realny.

Dziś ten sam piłkarz mówi: - Mamy nadzieję, że podtrzymamy dobrą passę, będziemy kontrolować spotkania i zajmiemy wysokie miejsce w tabeli na koniec sezonu.

Po 28. kolejkach Athletic Bilbao jest na dziewiątym miejscu w tabeli. Zespół ma sześć punktów straty do szóstej pozycji, która daje im prawo gry w Lidze Europy.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Mocna opinia o Lewandowskim. "Jest bardzo sfrustrowany. To nie pomaga w tworzeniu drużyny"

Zgubny optymizm

Współodpowiedzialnym za kryzys był Eduardo Berizzo, poprzedni trener. Athletic przegrywał kolejne mecze, gubił punkty, a Argentyńczyk zaklinał rzeczywistość. To ten sam trener, którego z kwitkiem odprawiła Sevilla, kiedy dopiero co wracał do zdrowia po operacji raka prostaty. Swojego kontraktu nie wypełnił także w Bilbao. Pomysły się wyczerpywały, a 4 grudnia - w dniu zwolnienia - był na 18. miejscu w tabeli.

Berizzo jak nakręcony powtarzał, że optymizm trzeba zachować bez względu na to, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdziesz. Działacze mu nie uwierzyli i zwolnili go w grudniu po porażce 0:3 z Levante.

Antoine Griezmann liczy na transfer do Barcelony. Chce obniżyć pensję o 7 mln!

Gaizka Garitano został tym, który miał ugasić pożar. Już w pierwszym ligowym meczu Athletic pod jego wodzą wyglądał jak odmieniony. Pierwsza połowa starcia z Gironą wyglądała obiecująco, wyraźnie odżył Inaki Williams, który wciąż czekał na pierwszego domowego gola od blisko 700 spotkań. Ale bramka na wagę zwycięstwa padła dopiero w końcówce i to po rzucie karnym.

Czarnoskóry Bask przełamał złą serię właśnie pod wodzą Garitano. I to w bardzo efektowny sposób i w prestiżowym starciu z Sevillą. Napastnik popisał się długim rajdem wzdłuż prawej strony. Mijał kolejnych rywali, w końcu bramkarza i uderzył do pustej bramki. Jeszcze długo po tym spotkaniu mówiło się o trafieniu Williamsa. Co niektórzy już potrafili okrzyknąć je bramką sezonu. 24-latek jest jednym z symboli zmiany, jaka dokonała się pod wodzą nowego szkoleniowca. Garitano stawia na proste ustawienie z czwórką obrońców, skrzydłowymi i jednym wysuniętym napastnikiem. Tym jest Inaki Williams.

Już dawno minęły czasy, kiedy żarliwie dyskutowano nad tym, czy syn uchodźców z Ghany i Liberii powinien reprezentować barwy Athleticu. Piłkarz urodził się w Bilbao, zachował nazwisko po ojcu, a matka zdecydowała, że przyjmie imię dosyć popularne w regionie. Najbardziej konserwatywnym Baskom trudno było przyzwyczaić się do Williamsa w zespole. Teraz trudno im wyobrazić sobie zespół bez niego.

A kryzys, przez który Athletic balansował na granicy spadku wywołał kolejne debaty na temat sensu obecnej filozofii. Na rynku brakowało kolejnych baskijskich piłkarzy, którzy potrafiliby zrobić różnicę. Najlepszych sprzedawano za ogromne sumy, jak latem Kepę Arrizabalagę do Chelsea za 80 mln euro, ale nie dało się wypełnić luki po nim w skali 1:1. Widmo spadku tylko pogłębiało burzliwe dyskusje, czy nie złamać zasady i nie zacząć werbować graczy spoza Baskonii.

Nie punkty, a styl

Następca Berizzo szybko odnalazł wspólny język z piłkarzami. Williams wprost przyznawał w rozmowach z mediami, że odzyskał pewność siebie. W drużynie dokonała się również zmiana mentalna. Piłkarze byli podłamani koszmarną serią, której Eduardo Berizzo nie potrafił przełamać w żaden sposób. Dopiero nowy szkoleniowiec poprowadził Athletic do pierwszego od sierpnia ligowego zwycięstwa.

Inigo Martinez w rozmowie z "El Correo": - Dobrze, że Gaizka jest z nami. On nam w pełni ufa, a my jemu. Znowu podnosimy głowy, a fani ciągle nas wspierają. Niedawno byliśmy blisko dna i wydawało się, że zatoniemy. A po kilku meczach pojawiły się szanse na grę w europejskich pucharach. Zamierzamy pokazywać się z jak najlepszej strony w kolejnych spotkaniach i skończyć sezon na jak najwyższym miejscu.

Garitano nie ma skomplikowanej filozofii. Athletic podąża śladem Atletico Madryt czy Getafe, które nie czarują kibiców swoim stylem i nie strzelają czterech-pięciu goli co tydzień w lidze. Zamiast tego jest pragmatyzm, szczelna obrona i wyczekiwanie na zabójczą kontrę.

- Najważniejsze są punkty, a nie to, w jaki sposób je zdobyliśmy. Kiedy gra się pod taką presją trudno jest wygrać nawet przed własną publicznością - mówił Gaizka Garitano. - Zwycięstwo zaczyna się od obrony - dodał.

Na innej z pierwszych konferencji powiedział też: - Nie wierzę w długofalowe cele w piłce nożnej. Wolę martwić się o przygotowanie do wygrania każdego kolejnego meczu. Dążymy do tego, by zajść jak najwyższej w tabeli. Myślenie o terminarzach nie ma sensu, to żadne usprawiedliwienie.

Kluczowy okres

Sposób pracy Garitano urzekł dyrektora sportowego, Rafaela Alkortę, i nowego prezydenta, Aitora Elizegiego. Klub chce przedłużyć kontrakt z Gaizką Garitano, by został po sezonie w Bilbao. - Myślę, że w niedługim czasie uda nam się zamknąć wszystkie negocjacje. Jesteśmy na dobrej drodze. Powinniśmy zrobić do szybko - wyjawił Alkorta w rozmowie z "Radio Marca".

Wraz z pojawieniem się wyników, obudziły się w kierownictwie marzenia o odbudowaniu potęgi Athleticu. Wybrany pod koniec grudnia Aitor Elizegi chciałby w zespole największych baskijskich piłkarzy, w tym Javiego Martineza z Bayernu Monachium. Jak mówił dla "Mundo Deportivo" nowy szef klubu, potencjalny wydatek 20 mln euro na pomocnika z ekonomicznego punktu widzenia "nie jest żadnym problemem".

Przed Lwami decydujący tydzień, jeśli rzeczywiście chcą grać w przyszłym sezonie w europejskich pucharach. W piątek zespół Garitano zagra na wyjeździe z Gironą. Potem, w środę 3 kwietnia, podejmą Levante. A trzy dni później w delegacji zmierzą się z Getafe.

Czytaj też: Pepe Bordalas. Getafe ma swojego Simeone

Komentarze (0)