W ekstraklasie Legia ślizga się od 2016 roku. W ostatnich dwóch sezonach, mimo ogromnych perturbacji, kolejnych zmian i rewolucji warszawianom udało się sięgać po mistrzostwo Polski. Trzeci raz się nie udało. Wystarczyło, że tym razem pojawił się rywal, który w decydującym momencie nie rzucił ręcznika.
Miało być tak jak ostatnio - liderująca przez 3/4 sezonu w końcu miała nie wytrzymać. I rzeczywiście, nie wytrzymała i przestała punktować. Wtedy jednak z drugiego szeregu zaatakował Piast i całkowicie zasłużenie zdobył mistrzostwo Polski, pokonując po drodze Legię i to na Łazienkowskiej (1:0).
Wojskowi nie wygrali tytułu dopiero po raz drugi od 2013 roku. Jak jednak legioniści mieli zdobyć mistrzostwo, jeśli w jednym sezonie w drużynie dochodzi do trzech zmian na stanowisku trenera?
ZOBACZ WIDEO Serie A. Udinese górą w polskim meczu! Festiwal goli ze stałych fragmentów [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Przecież sezon rozpoczął Dean Klafurić, jednak bardzo szybko okazało się, że zadanie go przerosło. Po odpadnięciu z eliminacji Ligi Mistrzów po dwumeczu ze Spartakiem Trnava (0:2 i 1:0) zastąpił go na chwilę Aleksandar Vuković. Tego z kolei po dwóch tygodniach zwolnił Ricardo Sa Pinto.
Zobacz ostateczne rozstrzygnięcia w Lotto Ekstraklasie. Czytaj więcej--->>>
I choć nigdy w swojej trenerskiej karierze Portugalczyk nie wytrzymał w jednym klubie dłużej niż rok, prezes Dariusz Mioduski przekonywał, że to przemyślana decyzja i szkoleniowiec na lata. Jesienią gra Legii wprawdzie nie powalała, ale trzymała się blisko lidera z Gdańska.
Kibice stali za trenerem, bo chcieli, by w końcu ktoś złapał piłkarzy za twarz. Nawet mimo doniesień dziennikarzy o absurdalnych zachowaniach Sa Pinto w klubie, mógł on liczyć na przychylność trybun. Szambo w końcu jednak wybiło i 1 kwietnia, po kompromitującej porażce z Krakowie z Wisłą (0:4), Mioduski wręczył mu wypowiedzenie.
W rolę strażaka znów wcielił się Vuković, tym razem do spółki z Markiem Saganowskim. I choć dał oddech drużynie i ta wskoczyła nawet na pozycję lidera tabeli, w końcu jednak złapała zadyszkę. Paradoksalnie, kryzys nadszedł po najlepszej grze Legii w całym sezonie, jaką zaprezentowała w drugiej połowie meczu w Gdańsku (3:1).
Legia nie mogła zdobyć tytułu wygrywając w mistrzowskiej fazie tylko jeden mecz a przegrywając aż cztery. Piast, Pogoń Szczecin czy Zagłębie Lubin przyjeżdżały na Łazienkowską jak po swoje i uczyły gospodarzy gry w piłkę. Brak MP to nie wina Vukovicia, który mimo ciągłej obecności w klubie, przez 3/4 sezonu nie miał nawet wstępu do szatni.
To nie Serb budował tę drużynę, nie on ją do tego sezonu przygotowywał. Końcówka rundy i porażki z Jagiellonią czy Zagłębiem dobitnie przekonały, że zespół w tym składzie jest skończony. Piłkarze wyglądają na rozleniwionych, najedzonych sukcesami i dla wielu z nich to ostatnie chwile w klubie.
Kasper Hamalainen, Miroslav Radović, Domagoj Antolić, Inaki Astiz, Iuri Medeiros, Salvador Agra - ich czas w stolicy dobiega końca, pewne jest już odejście Adama Hlouska. Dariusz Mioduski musi sprowadzić nowe twarze, czyli klub czeka kolejna już w ostatnich latach rewolucja.
Piłkarze Legii wygwizdani przez kibiców. Czytaj więcej--->>>
Jednak czy może być inaczej, skoro klub ma za sobą najgorszy sezon od 2010 roku? W 2011, 2012 i 2015 roku też nie było mistrzostwa, ale Legia albo kończyła go z Pucharem Polski, albo mając za sobą udane występy w europejskich pucharach (w 2012 i 2015 roku grała na wiosnę w Lidze Europy).
W tym sezonie odpadła z pucharów już w sierpniu, będąc obrazem nędzy i rozpaczy, a odpadnięcie po starciach z mistrzem Luksemburga na stałe wpisze się w największe kompromitacje polskich klubów w historii. Legia rozpoczęła sezon w fatalnym stylu i w niewiele lepszym go zakończyła.
Mimo wszystko nowy zacznie pod okiem Vukovicia, który już został ogłoszony trenerem na nowy sezon. Czy jednak można być pewnym, że pozostanie na stanowisku do jesieni? Absolutnie nie, choć akurat danie szansy Serbowi wydaje się rozsądną decyzją prezesa Legii. Niestety dla fanów, jedną z niewielu w ostatnich latach.
Niedzielny mecz z Zagłębiem (2:2) był doskonałym podsumowaniem całego sezonu w wykonaniu gospodarzy. Bo mimo że zremisowała, to po raz wtóry zaprezentowała się od rywala gorzej piłkarsko, i to na własnym stadionie. Wszystko zaledwie 2,5 roku po wyrównanej walce ze Sportingiem w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
Mimo szacunku do biznesowych dokonań i wiedzy Dariusza Mioduskiego, jego zarządzanie prowadzi Legię sportowo w dół. A i nałożony na klub nadzór finansowy daje do myślenia. Czy utrata mistrzostwa to początek większych kłopotów? Młodszym kibicom przypomnijmy, że jeszcze nie tak dawno Wojskowi musieli czekać na kolejny tytuł po siedem lat (np. 2006-2013), a wcześniej nawet po trzy razy dłużej.
Aby to się nie powtórzyło, drużyny nie można osłabiać, a tego nikt nie może obiecać. Już przecież słychać, że możliwe jest odejście Carlitosa, strzelca numer jeden. Najlepszym zawodnikiem w okresie całych rozgrywek był jednak chyba Andre Martins, zdecydowanie najlepsze, co pozostawił po sobie Ricardo Sa Pinto.
EkstraKLASA: Andre Martins
Ile środkowy pomocnik znaczy dla gry stołecznej drużyny pokazały ostatnie kolejki, gdy Portugalczyk najpierw grał z urazem, a następnie zabrakło go w składzie. Bez 28-latka panował tylko chaos.
EkstraKLAPA: Dariusz Mioduski
Jedyną nadzieją dla kibiców jest to, że wraz z utratą tytułu w klubie może skończyć się amatorszczyzna. W największym polskim klubie, mającym być wizytówką klubowej piłki w Polsce, nie może dochodzić do tylu błędów przy zatrudnianiu trenerów. Jozak, Klafurić, Sa Pinto i nikt nie da głowy, że to koniec.
Lider: Artur Jędrzejczyk
W lipcu ubiegłego roku upokorzony, odstawiony poza pierwszy zespół. Klub liczył, że Jędrzejczyk odejdzie i nie trzeba będzie mu płacić największych pieniędzy w lidze. Będąca w czarnej... dziurze Legia przywróciła Jędrzejczyka, który został kapitanem i najpewniejszym punktem defensywy.
Cytat: Dariusz Mioduski
Jeden dzień przed zwolnieniem Deana Klafuricia: - Teraz nie jestem w stanie nawet myśleć o zmianie trenera. Tym, czego potrzebujemy, jest swego rodzaju stabilizacja.
Tak naprawdę, obok Martinsa i Jędrzejczyka, nie zawiedli jedynie kibice, którzy mimo kolejnych wpadek i porażek dopingowali drużynę do ostatnich sekund sezonu. Przeciągłe gwizdy pojawiły się dopiero po końcowym gwizdku meczu z lubinianami.
Dawno w Warszawie nie miało się wrażenia, że piłkarze tak bardzo na nie zasłużyli.