Z Wrocławia wyjeżdżał z łatką piłkarza konfliktowego. Rafałowi Gikiewiczowi nie podobała się rola rezerwowego w Śląsku, dlatego mówił o tym głośno w wywiadach, co było zapalnikiem w relacjach z pierwszym bramkarzem Marianem Kelemenem.
Koledzy ze Śląska krzywo patrzyli na zawodnika również po słynnej aferze alkoholowej w zespole. Na jednym z treningów jego brat Łukasz wykrzyczał zdanie, po którym drużyna uznała go konfidentem. Słowami "z pijakami nie gram!" dał trenerom do zrozumienia, że Patrik Mraz ćwiczy pod wpływem alkoholu. Drużyna trzymała stronę Słowaka, a Rafał wstawił się za bliźniakiem i miał przez to kłopoty.
Wrocławska "Gazeta Wyborcza" w grudniu 2012 roku tak opisywała sytuację Gikiewiczów w drużynie: "Teraz podobno wraz z bratem przebiera się osobno, a koledzy w szatni na głos puścili fragment filmu "Psy", w którym jest mowa o zdradzie".
ZOBACZ WIDEO Wielu skreśliło już Drągowskiego, a on wyczynia cuda. "To jeden z najlepszych bramkarzy ostatnich miesięcy w Serie A"
Gikiewicz w mistrzowskim sezonie Śląska (2011-12) zagrał w lidze tylko sześć razy. We Wrocławiu nie dostał prawdziwej szansy, w ekstraklasie w ciągu ośmiu lat (również w Jagiellonii) wystąpił w zaledwie 43. meczach. Ze Śląska odchodził jako bramkarz niechciany, rundę wiosenną rozgrywek 2013-14 spędził w trzecioligowych rezerwach.
Nie miał wielu ofert, pojechał na testy do klubu z 2. Bundesligi bez znajomości języka niemieckiego. A po jednym sezonie i 33 spotkaniach w drugiej lidze niemieckiej koledzy z zespołu wybrali go do rady drużyny Eintrachtu Brunszwik. Polak stał się ulubieńcem kibiców, jeden z nich zaprojektował limitowaną serię butów z jego podobizną.
Zimą 2016 r., gdy Polak miał już mocną pozycję w Eintrachcie opowiadał nam, dlaczego jego kariera zaczęła się dopiero w Niemczech.
- Trenuję, nie piję, prowadzę się dobrze. W Polsce po prostu nie dano mi prawdziwej szansy, w kraju zawsze coś komuś nie pasowało. Fakt, że od zawsze musiałem sobie wszystko wyszarpać, pomógł mi na Zachodzie. Wiedziałem, że tu również będę musiał walczyć, a często jest na odwrót. Polski piłkarz przyzwyczajony, że w Polsce wszystko łatwo mu przychodzi, za granicą dostaje po tyłku. Niektórzy nie mają medalu za mistrzostwo ligi, a ja mam. Tak musiało być - mówił (czytaj całą rozmowę).
Kibice chcą muralu Gikiewicza
Czas w Eintrachcie miał zaprocentować w kolejnym klubie. SC Freiburg otwierał przed polskim bramkarzem drogę do gry w Bundeslidze. Tam Gikiewicz odbił się jednak od ściany. Był rezerwowym dwa sezony, w pierwszym zagrał tylko raz w pucharze, w drugim zadebiutował w najwyższej lidze w Niemczech tylko dlatego, że Alexander Schwolow doznał kontuzji. I tak uzbierał niecałe pół godziny w meczu z RB Lipsk, rozegrał też 90 minut z Borussią Dortmund. W obu spotkaniach wypadł solidnie (wygrana, remis), ale wrócił na ławkę, gdy kolega z zespołu wyzdrowiał.
Wydaje się, że stracił czas, ale piłkarz twierdzi inaczej. - Poprawiłem grę na linii, grę jeden na jednego, wyprowadzenie piłki. We Freiburgu nauczyłem się, że trening jest jak mecz. Gdybym miał wybierać jeszcze raz, niczego bym nie zmieniał - upiera się.
Ale w tym sezonie, latem 2018 r., rozstał się z Freiburgiem. Union Berlin go chciał, zapewniał stabilizację i regularną grę, choć piłkarze nie lubią tego stwierdzenia. Tak czy inaczej Gikiewicz miał poważne podstawy, by myśleć, że w Berlinie będzie bronił już nie tylko na treningach.
W dniu podpisania kontaktu z Unionem odbył nawet dość zabawną, z dzisiejszej perspektywy, rozmowę z dyrektorem sportowym. - Powiedziałem, że przyszedłem zrobić awans. Dyrektor sportowy się zaśmiał i zapytał, czy zdaje sobie sprawę, które miejsce zajęli w zeszłym sezonie. Wiedziałem, że ósme, tak samo jak zdawałem sobie sprawę, że mają kłopoty w defensywie. "Ja to przyszedłem zmienić!" - stwierdziłem. Dyrektor się śmiał - opowiadał zawodnik.
Założył sobie, że nie puści gola w dwunastu meczach. A udało mu się to zrobić w piętnastu! Na podstawie średniej not w prestiżowym "Kickerze" został najlepszym bramkarzem 2. Bundesligi, a "Bild" nazwał go "najbardziej szalonym bramkarzem" tych rozgrywek. W barażach miał to potwierdzić, bo kibice Unionu obiecali, że namalują mural z jego podobizną.
Zapłacił za śmiech
Przez te lata dużo zrozumiał. W nieciekawej atmosferze odchodził ze Śląska, w jeszcze gorszej z Jagiellonii Białystok w 2011 r. Obraził się, gdy Michał Probierz posadził go na ławce rezerwowych w meczu pucharowym z Arisem Saloniki. W swoim stylu nie bał się jasnych deklaracji, w stylu "jeżeli nie będę grał, odejdę", ale w tamtym spotkaniu przesadził. Choć po latach stwierdził, że był to niefortunny zbieg okoliczności i wcale nie śmiał się z kolegów z boiska, tylko z tematu poruszonego przez kolegę siedzącego obok.
Kamery pokazały jednak wesołego rezerwowego bramkarza w momencie, gdy jego koledzy stracili gola. Probierz za to zachowanie przesunął go do drużyny z Młodej Ekstraklasy, prezesi ukarali finansowo, a następnie wypożyczyli do Stomilu Olsztyn. Później oddali zawodnika do Śląska.
To jednak mocny charakter pozwolił Gikiewiczowi osiągnąć cel - w poniedziałek Union Berlin wywalczył awans do niemieckiej ekstraklasy po raz pierwszy w historii, a Polak świetnymi interwencjami w trakcie sezonu i podczas spotkań barażowych ze Stuttgartem (2:2 i 0:0) znacznie się do tego przyczynił. W trakcie sezonu stwierdził nawet, że awans przebije mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław.
Tym razem nie musi przepraszać za swoje słowa i pokutować za to, co tak naprawdę myśli. Zresztą jego aktualne wypowiedzi w zestawieniu z tymi sprzed kilku lat niewiele się różnią.
1. FC Union Berlin z Rafałem Gikiewiczem w składzie w Bundeslidze! VfB Stuttgart spadł z ligi
- Mój trener mentalny, z którym kiedyś współpracowałem, powiedział mi ważne zdanie: "Do szatni masz wlatywać jak orzeł. Bo jak koledzy zobaczą, że przyszła cipa, to cię zgaszą". Nie jestem bufonem ani kozakiem, ale nie będę też cichociemny. Potrzebuję tylko zdrowia, a na pewno nie zginę - zapewniał w tym sezonie.
Liczba meczów bez puszczonych goli, awans do Bundesligi - to wszystko Gikiewicz zapisał na małych karteczkach i przykleił na lodówkę. W ten sposób stworzył listę rzeczy, które chciał zrealizować w 2019 roku. Na skrawku papieru wynotował również to najtrudniejsze zadanie, które nazywa się "reprezentacja".