Rozczarowanie jest ogromne, bo trener nie był jakimś tam kolejnym opiekunem grupy. – To był świetny fachowiec, najlepszy jaki mógł się nam trafić - opowiada Bartek, rodzic chłopca z młodszej grupy piłkarzy GKS Katowice.
Trener C. przyjechał na Górny Śląsk razem ze starszym bratem, gdy miał 14 lat. Rodzeństwo pochodzi z Lubelszczyzny, z biednej rodziny. Na Śląsku zamieszkali w internacie jednego z topowych klubów piłkarskich. – On często powtarzał, że gdyby nie brat, nie przeżyłby w tym internacie, bo był tam gnojony – tłumaczy nam jeden z rodziców.
C. jako nastolatek miał szansę na karierę w futbolu, ale przerwała ją kontuzja. Został w piłce, ale jako trener grup dziecięcych. Był asystentem w starszej grupie (z tej pochodziły ofiary), a młodszą (10-latkowie) prowadził samodzielnie.
W sobotę wieczorem C. zabrał chłopców na mecz reprezentacji młodzieżowych między Argentyną a RPA w ramach rozgrywanych w Polsce mistrzostw świata 20-latków. W drodze powrotnej rozwiózł ich do domów a ostatniego próbował obmacywać. Chłopiec się przestraszył i powiedział o tym rodzicom. Ci w niedzielę zadzwonili na policję. Funkcjonariusze nie zastali trenera w mieszkaniu. Ten spakował w nocy swoje rzeczy, zlikwidował profile na portalach społecznościowych i ruszył w strony rodzinne. Z samochodu zatelefonował do rodziców innego młodego piłkarza, chciał się wytłumaczyć z całej sytuacji.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Liverpool - Tottenham. Kto wygra Ligę Mistrzów? Głosy ekspertek podzielone
Opowiada jeden z ojców, który rozmawiał z trenerem po zdarzeniu: – Gdy zadzwonił do nas w niedzielę, już po wszystkim, mówił, że to trenowanie to całe jego życie, że nie ma nic poza futbolem i że teraz to wszystko się kończy. Przeprosił. Powiedział, że skrzywdził dwóch chłopców ale nikogo więcej.
Drugą ofiarą ma być chłopiec, którego C. – wiele na to wskazuje – miał molestować regularnie przez dwa lata. Te przypuszczenia potwierdza prokuratura w Będzinie.
ZOBACZ: Areszt tymczasowy dla trenera z Katowic
Trener C. - jak opowiadają rodzice - był bardzo z nimi zżyty, zaangażowany w sprawy drużyny. Mówią nam, że był kimś więcej niż autorytetem. Zawsze profesjonalny, świetnie zorganizowany, przychodził pół godziny przed treningiem, zostawał dłużej. Koledzy z branży określają go jako znakomitego fachowca, choć apodyktycznego, wierzącego bezgranicznie w swoją wizję futbolu. Prowadzeni przez niego zawodnicy byli powoływani do reprezentacji Górnego Śląska, chłopcy świetnie sobie radzili, wygrywali turnieje.
Jeden z rodziców mówi: - Aż nie chce się wierzyć. Jeśli on faktycznie tak robił, to już chyba każdego by można podejrzewać, bo nie było absolutnie żadnych symptomów.
Jeden z ojców o rozmowie telefonicznej z trenerem powiadomił policję. Mówi, że podświadomie obawiał się, że trener chce odebrać sobie życie. C. pojechał w rodzinne strony. Odwiedził grób babci a potem udał się do ojca, który przebywa w szpitalu. Miał przez telefon powiedzieć, że chce ojca przeprosić i pożegnać się z nim.
Niczego sobie nie zrobił, choć według naszych informacji zdążył napisać list pożegnalny. W poniedziałek policjanci trafili na jego trop i go zatrzymali. We wtorek został przesłuchany i aresztowany na trzy miesiące.
ZOBACZ: Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze
Dziś mija kilka dni od sprawy, rodzice próbują sobie wszystko poukładać. I powiedzieć jakoś dzieciom. Ci starsi kojarzą. Ale młodym trzeba coś powiedzieć. – Przecież nie powiemy im, że trener zapadł się pod ziemię – mówi jeden z rodziców.
Po fali gniewu i rozczarowania do głosu dochodzi niedowierzanie, żal, a może nawet współczucie.
Jedna z mam: - Wie pan, tak sobie rozmawialiśmy z rodzicami. Jakby go wypuścili, to my byśmy nawet pozwolili mu trenować dzieci. Tylko żeby na obóz z nim nie jechały… tak, wiem jak to brzmi. Ale jak się słyszy w telewizji o takich sprawach, to wszystko jest proste, a jak ciebie to dotyka osobiście, to nie bardzo wiadomo co z tym zrobić.