W środę Górnik Zabrze pokonał w sparingu MFK Karvina 2:1 (1:0), jednak znacznie ważniejsze od zwycięstwa był dla drużyny Marcina Brosza powrót do gry Michała Koja. 25-latek pojawił się na boisku po raz pierwszy od marca.
Po spotkaniu obrońca po raz pierwszy ujawnił, jak wielkie problemy przeżywał w ostatnich miesiącach. Okazało się, że piłkarz przeszedł wiosną bardzo poważną operację wycięcia guza jelita i groziła mu śmierć.
- Wylądowałem na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Nie umiałem już nawet wtedy chodzić. Miałem wyciętego guza na jelicie, dziurę w jelicie oraz zapalenie otrzewnej. To była bardzo poważna operacja, lekarz powiedział, że otarłem się o śmierć! - opowiada w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Sport to ciągła presja i pogoń za wynikiem
Dawid Kudła trenuje z Górnikiem Zabrze. Czytaj więcej--->>>
Koj zdradza, że przez kolejne tygodnie nie mógł się przemęczać i musiał odpoczywać.
- Przez długi czas leżałem w szpitalu i w domu, nie mogłem się przemęczać, nawet jazda na rowerze była zakazana. Zrzuciłem osiem kilogramów - dodaje.
Dodajmy, że to nie był pierwszy poważny problem piłkarza ze zdrowiem. W 2016 roku, w trakcie jednego z ligowych meczów Ruchu Chorzów, został trafiony łokciem w głowę. Kilka dni później trafił do szpitala z rozległym krwiakiem.
Lech Poznań wygrał sparing ze znanym klubem. Czytaj więcej--->>>
- Tydzień leżałem jak warzywo, mama dotykała nóg, ale niczego nie czułem. Ręce ledwo co - mówił rok później. - Byłem wtedy sparaliżowany, od pasa w dół. Były obawy, że nie będę już chodził.
- Mam nadzieję, że fatum już mam za sobą. Udało mi się wygrać dwa razy - kończy z nadzieją w głosie.
W ubiegłym sezonie Koj rozegrał w Lotto Ekstraklasie 14 meczów.