"Chcemy udowodnić dzieciom, że jeżeli się w nie uwierzy, wszystko jest możliwe, nawet zorganizowanie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Zdajemy sobie sprawę, że jest to dla nich jedna z niewielu szans zrealizowania ich najskrytszych marzeń, a także możliwość lepszego startu w dorosłe życie" - tłumaczy swoją inicjatywę stowarzyszenie "Nadzieja na Mundial", które od 2013 organizuje turniej dla podopiecznych placówek opiekuńczo-wychowawczych i rodzin zastępczych.
Co roku w lipcu na stadionie Legii Warszawa dzieciaki rywalizują o medale. Na jeden weekend do stolicy przyjeżdżają drużyny z całego świata. W tym roku były m.in. Tajlandia, Japonia, Niemcy, Palestyna, Irlandia, Hiszpania czy Ukraina.
"Spotkanie rówieśników z całego świata i walka na boisku piłkarskim w narodowej koszulce daje dzieciom z domów dziecka możliwość reprezentowania swojego kraju oraz poczucie własnej wartości i godności" - dodają organizatorzy.
Jestem Mahmud, pochodzę z Palestyny, mam 16 lat.
Samolot na niebie to dla mnie niespotykany widok, musiałem się do tego przyzwyczaić podczas pierwszych dni w Warszawie. W moim kraju nie ma lotnisk, dlatego samolot z reguły zapowiada atak obcych żołnierzy.
Do Polski przylecieliśmy z Libanu, ale najpierw musieliśmy dostać pozwolenie na przekroczenie granicy palestyńsko-izraelskiej. Była masa formalności, dlatego przyjechaliśmy tylko w szóstkę, akurat żeby starczyło na złożenie zespołu. Przed pierwszym meczem mieliśmy problem: nasz kolega doznał kontuzji. Tylko dzięki dobrej woli rywali mieliśmy równe szanse na boisku - w starciach z nami grali w pięcioosobowych składach. Na mistrzostwach świata dzieci z domów dziecka grają sześcioosobowe zespoły.
Na co dzień gramy na piachu. W Palestynie nie da się utrzymać trawy, bo Izrael kontroluje ujęcia wody. Ale dajemy radę. W tym roku byliśmy lepsi od Portugalii, Czarnogóry i Węgier. Nie było łatwo, bo na samym początku mocno złamała nas porażka z Tajlandią, która wyszła z grupy z drugiego miejsca. Dobre nastroje wróciły po meczu z Czarnogórą. Oni w ogóle nie potrafili grać w piłkę. Szybko strzeliliśmy trzy gole i powiedziałem naszym chłopakom, żebyśmy teraz dali im bawić się piłką. Może dzięki temu karma wróciła i potem pokonaliśmy Portugalię?
To piękna rzecz reprezentować swój kraj. W tym roku po raz pierwszy dostaliśmy zaproszenie do palestyńskiej ambasady w Warszawie. Byliśmy z siebie bardzo dumni. Mieliśmy okazję, żeby na wyjeździe zjeść swoje typowe arabskie słodycze.
"Nadzieja na mundial"
- Egzotyczne zespoły potrafią na turnieju dużo namieszać. W poprzednich edycjach mieliśmy problemy z Wietnamczykami, którzy przecież nikomu nie kojarzy się z piłką na wysokim poziomie - opowiada Krzysztof Kot, który reprezentację Polski dzieci z domów dziecka prowadzi od trzech lat.
Młody trener potrafi znaleźć sposoby, by dotrzeć do swoich zawodników. Sześć lat temu sam grał w tej drużynie, a potem próbował zostać zawodowym bramkarzem. - To uczucie nie do opisania. Wychodzisz na duży stadion, gdzie patrzą na ciebie tysiące ludzi. Przed pierwszym gwizdkiem Mazurek Dąbrowskiego i zaczynasz walkę o złoty medal. Po meczu okazuje się, że jesteś mistrzem świata - wspomina selekcjoner.
Jako bramkarz był testowany nawet przez ekstraklasowy Ruch Chorzów, który prowadził wtedy Waldemar Fornalik. Karierę dobrze zapowiadającego się zawodnika z Pyzdr przerwał uraz pleców. Wtedy zaczął robić kursy i został trenerem młodszych kolegów.
Kot nie wychowywał się w placówce. Jego rodzinę wspomagał ośrodek Wspomagania Dziecka i Rodziny w Kołaczkowie i poznańska fundacja "Chce mi się". Finansowały mu m.in. wyprawkę szkolną, wyżywienie czy mieszkanie w internacie.
Dziś chce kształcić chłopaków sportowo, ale przede wszystkim życiowo. - Też byłem w ich wieku i popełniłem wiele błędów - przyznaje Kot. - Wróciłem do rodzinnej miejscowości po nauce w Warszawie i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nie miałem pracy, pieniędzy, ale kilka osób wskazało mi drogę. Dlatego wierzę, że zawsze trzeba mieć dobry wzorzec - dodaje.
Kadrę Biało-Czerwonych selekcjoner wyłania podczas corocznych mistrzostw Polski. Z 40 zespołów Kot trzeci raz zabrał najlepszych piłkarzy na mundial. - Z roku na rok zadanie jest coraz trudniejsze. Poziom rośnie a z nim oczekiwania. Od początku rozgrywek Polska stawała na podium. Teraz każdy wymaga od nas co najmniej medalu - dodaje trener Biało-Czerwonych.
- To specyficzna, trudna praca. Chłopaki mieli już zły czas w życiu, doznali wiele złego. Są wrażliwi. Trzeba do nich odpowiednio podejść i ich zmotywować. Ale kiedy poczują, że coś dla nich zrobiłeś, potrafią się odwdzięczyć. To miłe uczucie, kiedy dziękują za wskazówki, napędza do dalszej pracy - zapewnia Kot.
Organizatorzy i trenerzy ciągle zwracają uwagę na najważniejszy cel mistrzostw - ułatwienie wychowankom startu w dorosłe życie. - Przez sport można wejść w dorosłość - podkreśla Kot. - Dzięki piłce nożnej dzieciaki mają możliwość rozwijać się jako ludzie. Rywalizacja na boisku uczy wielu dobrych cech: szacunku do rywala, pokory, sumienności. Nie ma sytuacji, w których wyjdę nieprzygotowany na trening, a potem zostanę gwiazdą. Najpierw muszę intensywnie pracować nad sobą. W życiu jest tak samo - mówi.
Czytaj też: Kamil Grabara musi i będzie nr 1 w Huddersfield. To wrota do Premier League
Biało-Czerwoni są ewenementem w skali turnieju. Każdy zawodnik obecnej kadry trenuje na co dzień w swoim klubie. - Mam do czynienia z ogranymi chłopakami. Każdy chce zostać zawodowcem i żyć z piłki - chwali się trener. Jego zawodnicy są rozsiani po całej Polsce - od Krakowa po Szczecin.
Kot: - Wciąż istnieje stereotyp, że chłopak z placówki to chuligan, złodziej albo wandal. Poprzez takie imprezy chcemy go zmienić i pokazać, że to wspaniałe talenty. Trzeba im tylko poświęcić nieco uwagi i obdarzyć zaufaniem. Gdy to poczują, odwdzięczą się i wyjdą na dobrych ludzi.
- Każdy z nich miał problemy i trudną walkę do stoczenia. Nie tylko wygrywają mecze na boisku, mają też wiele trudnych spotkań w życiu. Dla mnie są bohaterami. Mimo wielu trudności, potrafią być dobrymi ludźmi, pracować w zespole i wspierać innych - dodaje selekcjoner. Z uśmiechem wspomina historię, kiedy cały zespół złożył się koledze na fryzjera. - A nie był tani - śmieje się Kot.
Mimo ogromnych ambicji, Biało-Czerwoni odpadli w ćwierćfinale z Rosjanami.
Mistrzostwa Świata dzieci z domów dziecka od siedmiu lat organizuje stowarzyszenie "Nadzieja na Mundial". Zalążek do wielkiego turnieju dały pierwsze mistrzostwa Polski zorganizowane w 2010 roku. Dwa lata później były ME przed EURO 2012. Inicjatywa rozkręciła się na tyle, że od 2013 roku w lipcu na stadionie Legii Warszawa odbywa się wyjątkowy mundial, na którym przez dwa dni w Warszawie rywalizuje 28 drużyn z całego świata. Grają wszyscy, którzy się zgłoszą, nie ma eliminacji. Jest jeden warunek: najstarszy zawodnik może mieć 17 lat. Zespoły rywalizują w sześcioosobowych składach na boiskach o mniejszych wymiarach. W fazie grupowej piłkarze grają mecze po 15 minut, w fazie pucharowej mają dwie połowy po 10 minut.
Jestem Jake, pochodzę z Irlandii, mam 14 lat.
U nas jest podobny sposób wyłaniania składu. Co roku przyjeżdżamy na eliminacje z rodzin zastępczych, około 92 procent z nas mieszka właśnie z nimi. Moi rodzice popadli w nałogi. Sąd zdecydował, że z dwójką młodszego rodzeństwa trafimy do innych domów, które są daleko od rodzinnego miasta. Zostaliśmy rozdzieleni. Na początku trudno było to zrozumieć. Wtedy często nie dogadywałem się ze swoją opiekunką. Pamiętam, jak podsłuchałem jej rozmowę z koleżankami. Żaliła się, że musi pracować 25 godzin na dobę.
Marzę, żeby zostać zawodowym piłkarzem. Wyjazd na mistrzostwa świata to dla mnie ogromna rzecz. Chcę kiedyś reprezentować Irlandię na prawdziwym mundialu. Moi starsi koledzy nie są tak zdecydowani. Większość z nich jeszcze nie wie, co chce robić w przyszłości. Za to ja jestem pewny - zostanę piłkarzem i zrobię karierę jak Cristiano Ronaldo. Już trenuję w klubie i będę spełniać marzenia
Za to niemal wszyscy kochamy Liverpool. Całą drużyną moglibyśmy zbierać się co weekend w jednym miejscu i oglądać ich mecze.
W tym roku nie udało nam się wyjść z grupy. Mam jeszcze czas. Jeśli wszystko się pomyślnie ułoży, będę mógł zagrać jeszcze na trzech mundialach. Troszczy się o nas masa ludzi. Mamy trzech trenerów, a do tego każdy z nas ma jeszcze w Polsce własnego irlandzkiego opiekuna. Tak dużego wsparcia nie ma na turnieju żadna inna drużyna.
Jestem Alvaro, pochodzę z Hiszpanii, mam 9 lat.
Moi rodzice mieli problemy z narkotykami. Z każdym dniem było coraz gorzej, brali więcej i więcej. Tata potrafił godzinami leżeć na podłodze, a mama potem długo na niego krzyczała, żeby wstał. W końcu trafiłem do placówki opiekuńczo-wychowawczej.
Do najstarszych zawodników na turnieju tracę osiem lat. Nie zawsze łatwo sobie radzę na ich tle, ale najważniejsze, żeby się dobrze bawić. Opiekunowie powtarzają nam to na każdym kroku. Najczęściej trener, ostatnio musi radzić sobie o kulach. Kiedy w niedzielę na trybunie oglądaliśmy inne zespoły, często nas nimi szturchał i śmiał się.
-> Telewizja Polska ogłosiła, które mecze pokaże na starcie sezonu
Co roku Hiszpanię reprezentują inni zawodnicy, tak żeby jak największa liczba dzieciaków miała okazję zagrać na mundialu. Trener zabiera również dziewczyny, gramy w mieszanych drużynach. Do Polski przyjechaliśmy w dziesiątkę.
Podczas pierwszego mecz z Wietnamem mocno się stresowałem. Byli sędziowie, obserwowali nas kibice, wszystko wyglądało profesjonalnie. Zremisowaliśmy, potem grało się już lżej, ale nie wyszliśmy z grupy. Mocno żałowałem, kiedy zobaczyłem stadion, na jakim grały drużyny w niedzielę.
Turbokozak
- Dwa procent wszystkich dzieci z polskich placówek i rodzin zastępczych to sieroty naturalne (dzieci nieposiadające rodziców - przyp. red.). Cała reszta to sieroty społeczne (ich rodzice nie wywiązują się z podstawowych obowiązków opiekuńczych - przyp. red.) - tłumaczy Sylwester Trześniewski, prezes stowarzyszenia "Nadzieja na Mundial" dla w rozmowie z "Radiem dla Ciebie".
Do tej drugiej grupy może zaliczyć się również Dominik Dziąbek. To wzór dla większości chłopaków, którzy grali w tym roku. Dominik dwa razy był kapitanem Biało-Czerwonych. W międzyczasie zadebiutował w III lidze w barwach Świtu Skolwin. W tym roku skończył 18 lat i nie mógł zagrać kolejny raz. Końcówkę sezonu rozegrał w seniorach Hutnika Szczecin.
Dziąbek trafił do placówki, kiedy miał dziewięć lat. Matka i ojczym byli alkoholikami. Zimą Dominik wyszedł z domu, w którym rodzice kolejny raz kłócili się po alkoholu. Nie zdążył wrócić, został zabrany na komisariat. Tam dowiedział się, że trafi do domu dziecka. Dostał się do Sternika Szczecin (aktualny mistrz Polski dzieci z domów dziecka - przyp. red.), w którym przekonał się o swojej pasji do piłki.
Rok temu napastnik trafił nawet do programu "Turbokozak", który z reguły organizuje piłkarskie wyzwania zawodowcom. Dla Dziąbka zrobili wyjątek. Okazało się, że wychowanek placówki zajął w rankingu dziewiąte miejsce i pobił rekord podbić piłką do rugby (50). Później trener Kot wspominał, jak Dominik potrafił odbić ją maksymalnie kilka razy.
Jestem Dmytro, pochodzę z Ukrainy, mam 17 lat.
U nas placówki mają zostać zlikwidowane. Zgodnie z reformą wszystkie sieroty mają trafić do rodzin zastępczych albo krewnych. Mama nas zostawiła. Nasze miasto jest wysunięte na zachód, ale i tak odczuwamy wojnę. Nie ma ostrzałów i bombardowań, ale do miasta kilka-kilkanaście razy w tygodniu przyjeżdżają kolejne trumny. To ci, którzy polegli na wojnie z Rosjanami. Z nimi wyjechał także mój tata.
Kiedyś też grał w piłkę, podobnie jak mój dziadek. Teraz razem z braćmi podtrzymujemy sportowe tradycje. Marzę, by zostać zawodowym piłkarzem. Już teraz robię wszystko, żeby wejść na wyższy poziom. Chcę być jak Andrea Pirlo. Dlaczego? Bo jest najlepszy!
Na zawsze zapamiętam ten finał. Drugi rok z rzędu wygraliśmy i świętujemy złoty medal. Nie potrafię opowiedzieć tego, co czuję. Ale oddałbym wszystko na świecie za to uczucie.
Zostałem mistrzem świata.