Michał Kołodziejczyk: Wzięli, co swoje (komentarz)

Dla piłkarzy Legii to nie był przełomowy mecz na boisku, ale może być w ich głowach. Pokonanie Atromitosu 2:0 pozwoli im uwierzyć, że są drużyną.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
piłkarze Legii Warszawa PAP/EPA / Georgia Panagopoulou / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa
Michał Kołodziejczyk z Aten

Śmianie się z Legii jest ostatnio modne. Bo zremisowała na Gibraltarze, bo nie dała rady strzelić gola w Kuopio nawet z rzutu karnego. Do trzeciej rundy kwalifikacyjnej Ligi Europy niby się doczołgała, warto jednak zauważyć, że jako jedyna z polskich drużyn zrobiła to skutecznie. Legia nadal nie gra ładnie, nie widać w niej świeżości, nie ma szybkości, której podmuch zmiatałby rywali z boiska. Potrafiła jednak sukcesywnie eliminować rywali marnej jakości i zasłużyła na to, by zagrać o fazę grupową Ligi Europy z kimś, kto będzie dla niej prawdziwym testem.

Oczywiście pokonanie w trzeciej rundzie eliminacyjnej takiego Atromitosu, jaki widzieliśmy w Atenach, było dla wicemistrzów Polski obowiązkiem. Tyle tylko, że nasi ligowcy w Europie obowiązki mają gdzieś i często zgłaszają nieprzygotowanie. Atromitos to niby czwarta drużyna poprzedniego sezonu w Grecji, jednak po sprzedaniu dwóch zawodników i zmianie trenera, nie miał absolutnie nic do zaoferowania. Trener Giannis Anastasiou wygwizdywany był przez swoich kibiców już po kwadransie, jakby było powszechnie wiadomo, że w szatni kazał swoim piłkarzom grać dokładnie tak, jak przed tygodniem w Warszawie - bezpiecznie z tyłu, na aferę z przodu. A to nie mogło się udać.

To nie był dla Legii przełomowy mecz na boisku, ale może być w głowach piłkarzy. W pierwszej połowie gol Pawła Stolarskiego, w drugiej - Waleriana Gwilii i znowu, już szósty raz z rzędu, bez straty gola w Europie. Legia do tej pory na wyjazdach w tym sezonie goli nie strzelała, ale kiedy stanęła pod ścianą i wiedziała, że bez zdobytej bramki w Atenach nie uda się awansować, zrobiła, co do niej należało. Nie wiadomo czy to efekt świeżości, odzyskanej po szalonym początku sezonu, kiedy w miesiąc trzeba było rozegrać osiem meczów, nie wiadomo czy lepsze zrozumienie na boisku, ale na pewno - trochę szczęścia. Trenerowi Aleksandarowi Vukoviciowi pomógł los - kontuzja Domagoja Antolicia, dodała odwagi, by wstawić do pierwszego wracającego po urazie Cafu. Ten piłkarz dał Legii to, czego jej wcześniej brakowało. Potrafił przytrzymać piłkę, potrafił wygrać drybling, pracował jak koń, widać było, że nie tylko drużyna tęskniła za nim, ale także on tęsknił za grą.

Vuković prosi, by go jeszcze nie oceniać. Że nie zamknęło się nawet jedno okienko transferowe, na które miał wpływ. Na szczęście dla niego i dla drużyny na razie zamknęło się chociaż okno robiące przeciąg, który domagał się zmian. Legia jest jedyną polską drużyną, która daje nam tego lata trochę radości. A jeśli pokona jeszcze jeden szczebel, da nam sześć jesiennych wieczorów, kiedy piłkarskie czwartki okażą się równie ważne, jak wieczory z Ligą Mistrzów.

ZOBACZ WIDEO Polacy za granicą świetnie rozpoczęli sezon. "Krychowiak odrodził się w Rosji"


Czy Legia awansuje do fazy grupowej Ligi Europy w tym sezonie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×