Dani Ramirez: Wierzę, że wrócę do wielkiej gry

Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Dominik Kulawiak oraz Daniel Ramirez
Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Dominik Kulawiak oraz Daniel Ramirez

Co jest najważniejsze w piłce nożnej? Technika i szybkość. Technika w nogach i szybkość w głowie - mówi Dani Ramirez. Pomocnik ŁKS-u Łódź od pierwszych kolejek po awansie drużyny do Ekstraklasy stał się jedną z najjaśniejszych postaci w rozgrywkach.

Każdy kontakt Daniego Ramireza z piłką jest małym dziełem sztuki. Inteligencja, czytanie gry i bardzo szybka noga. To zawodnik, na którego chce się chodzić na mecze. Nie jest pierwszym Hiszpanem z III ligi, który "bawi się" w polskiej PKO Ekstraklasie. Przed nim byli, tylko w ostatnim okresie, Igor Angulo, Carlitos, Jesus Imaz czy Airam Cabrera. Wszyscy byli gwiazdami hiszpańskiej III ligi, ale wyżej nie byli w stanie się przebić.

- Myślę, że w Hiszpanii jest trudno zawodnikom, którzy według opinii wielu osób, nie dali sobie rady przy pierwszym podejściu. Tacy zawodnicy mają potem problem z przebiciem się. Uciera się opinia, że trzecia liga hiszpańska to jest poziom dla takich piłkarzy. A przecież wielu z nich stać na więcej. I Polska staje się dla nas drugą szansą. Angulo, Jesus Imaz, Carlitos to wszystko zawodnicy, którzy są bardzo dobrzy, ale nie dostali szansy w Hiszpanii. Przyjeżdżam tutaj i czuję się bardzo dobrze. Są tu dobre kluby, nieźle płacą, zatrudniają wysokiej klasy zawodników - mówi pomocnik ŁKS Łódź.

Ale też on sam, zanim trafił do swojej ziemi obiecanej, musiał pokonać swoją drogę przez mękę. A konkretnie przez Olsztyn. W Stomilu Ramirez nie zaistniał. Z perspektywy czasu jest wręcz szokujące, że zawodnik takiej klasy był tylko szaraczkiem w przeciętnym pierwszoligowym klubie.

ZOBACZ WIDEO Polacy za granicą świetnie rozpoczęli sezon. "Krychowiak odrodził się w Rosji"

- Po przyjeździe do Polski miałem jeszcze trochę w głowie. Do tego nowy kraj, wszystko inne, niska temperatura. Nie ukrywam, że gra długą piłką też nie za bardzo mi pasowała. To była taka prosta gra. Nie ukrywam, że to był zły rok - mówi. W tamtym okresie nauczył się za to jedynego polskiego zwrotu, który mówi bezbłędnie. Konkretnie "gdzie moje siano".

Krzysztof Przytuła, dyrektor sportowy ŁKS-u, jeździł wielokrotnie oglądać zawodnika. Tomasz Salski, prezes łódzkiego klubu, lubi opowiadać, że któregoś dnia Przytuła zadzwonił do niego z drogi wściekły i w kilku niecenzuralnych słowach poinformował, że 300 kilometrów jechał po to, by zobaczyć jak Hiszpan wchodzi na boisko na kilka ostatnich minut.

Przytuła przekonywał prezesa, że Ramirez mimo fatalnych statystyk jest idealnym zawodnikiem do stylu gry, którego szukają. Salski obejrzał go tylko raz. Powiedział: "Skoro mam wcisnąć enter, to chce go chociaż zobaczyć". Zobaczył zbitkę materiałów video i nie zadawał więcej pytań.

Przytuła miał wizję i miał rację. Ramirez i trener Kazimierz Moskal stworzyli doskonałą symbiozę. Zagrał 31 meczów, strzelił 9 bramek, i zaliczył 15 asyst. Byłoby przesadą napisać, że wprowadził w pojedynkę łódzki klub do Ekstraklasy, ale z całą pewnością nie byłoby już nadużyciem zaznaczenie, że grał rolę pierwszoplanową.

- Ostatni rok to co innego, był dla mnie idealny. Do tego zacząłem dobrze obecny sezon. Nawet jeśli teraz nam szło słabiej, to wygląda to całkiem nieźle. Różnica? Na pewno sposób gry drużyny, ale swoje robiło też to, że spędziłem już rok w Polsce, dojrzałem piłkarsko, dostosowałem się - mówi Ramirez.

Pochodzi z miasteczka Leganes, spod Madrytu. Miłość do futbolu odziedziczył po ojcu. - Zakończył swoją grę na poziomie V ligi, nigdy nie został profesjonalnym piłkarzem, ale zawsze miał nadzieję, że mi się uda i jest teraz zachwycony. Piłka była u nas zawsze, była częścią życia, czymś naturalnym - opowiada. - Pewnie dlatego i ja od dziecka marzyłem o grze w piłkę. Zaczynałem w małej szkółce ADCR Lemans, w Leganes i potem przeniosłem się do największego miejscowego klubu, czyli CD Leganes, co było już sporym awansem. Potem była akademia Realu Madryt.

W drugiej drużynie Realu, w Segunda Divison B, Dani miał doskonałe statystyki, wygrywał dla swojej drużyny mecze, zbierał świetne recenzje. Ale szansy na wiele więcej nigdy nie miał.

- Prawda jest taka, że nigdy nie czułem się blisko pierwszej drużyny, nigdy z nimi nawet nie trenowałem. To jest inny świat, najlepsi z najlepszych. Droga, którą przeszli ci gracze to prawdziwy "kamieniołom", jest to coś niezwykle trudnego. Oczywiście było moim marzeniem dostanie się do pierwszego zespołu, ale nie powiem, żebym był blisko jego spełnienia - zaznacza. W sumie, w 55 meczach dla rezerw Realu, strzelił 15 goli i dołożył 11 asyst. To dorobek, który powinien dać do myślenia.

ZOBACZ: Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy

- Statystyki były bardzo dobre, ale w piłce nożnej potrzebujesz kogoś kto da ci szansę, zaufa ci, da możliwość sprawdzenia się. To nie jest tenis, gdzie wygrywasz i stopniowo rośniesz. Piłka nożna to sport, gdzie musisz zrobić wszystko co możliwe a i tak czekasz na szansę od kogoś - mówi. W pewnym momencie niewiele brakowało, a trafiłby do Segunda Division.

- Kiedy już porozumiałem się z Valencią i podpisałem z nimi umowę, zadzwonili z Leganes. Byli wtedy w Segunda Division i... nie ma o czym mówić, podpisałem umowę, było za późno. Uważam, że byłem wystarczająco mocny na Segunda Division, gdybym nie podpisał tej umowy, to bym grał. Ale Valencia nie chciała mnie puścić - mówi.

W Valencii też szansy nie dostał. Trenował raz z pierwszym zespołem, ale to nie było to, większość zawodników to byli wtedy rezerwowi. Trafił jeszcze na chwilę do Getafe i stamtąd prosto do Polski.

- Przyjechałem tu w dość trudnym okresie w mojej karierze. Miałem problemy i wróciłem do trzeciej ligi. Byłem wtedy pewien, że stać mnie na więcej i pomyślałem, że tak naprawdę czas rzucić piłkę nożną. Wtedy odezwał się do mnie Marcin Matuszewski, przez messengera. Zaproponował grę w Polsce. Powiedział, że mogę spróbować od nowa - opowiada. Matuszewski to ten sam agent, który sprowadził do Polski Igora Angulo. Skoro udało się wtedy, to może i teraz? Czas pokazał, że był to strzał w dziesiątkę. Może wielokrotny. Dani sprawia wrażenie, jakby w polskiej Ekstraklasie bawił się z przeciwnikami, wyprzedzał ich myślami. On sam zaznacza jednak, że podchodzi do rywali z wielkim szacunkiem.

ZOBACZ: Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze

- Oglądasz te mecze w telewizji i wiele rzeczy wydaje się bardzo proste, ale na boisku już tak nie jest. Trzeba ciężko na wszystko zapracować - zapewnia.

- Nie powiedziałbym, że tu się gra wolno. Raczej szybko, bardzo fizycznie. W Hiszpanii bardziej gramy od nogi do nogi, jest większa jakość. Tu jest fizyczna, ostra gra. Wszyscy piłkarze są bardzo silni, przepychają się, mają silne ręce. W Hiszpanii gra się po prostu inaczej, wprowadziliśmy nową jakość. To chyba to co dają Hiszpanie w Polsce, inną jakość - mówi.

Klucz do sukcesu to według niego... - Technika. I szybkość. A dokładnie szybkość w głowie a technika w nogach. Jeśli masz te dwie rzeczy, to możesz dużo osiągnąć. Tak właśnie Hiszpania wygrała mistrzostwo świata. To piłka nożna, którą zawsze ćwiczyłem i to jest to, co lubię najbardziej - mówi. Wierzy, że polska Ekstraklasa da mu jeszcze szansę powrotu do "wielkiej gry".

- Nie mam jeszcze 27 lat, nie wszyscy zawodnicy wchodzą do dużej piłki jako 18-latkowie. Tu gdzie teraz jestem jest mi dobrze, ale na pewno nie wykluczam, że kiedyś wrócę do "wielkiej piłki" - mówi.

Komentarze (0)