Liga Europy. Paweł Kapusta: Nic nowego, nic śmiesznego. Polska czarną dziurą na piłkarskiej mapie Europy (komentarz)

Getty Images / Ian MacNicol / Na zdjęciu od lewej: Artur Jędrzejczyk i Alfredo Morelos
Getty Images / Ian MacNicol / Na zdjęciu od lewej: Artur Jędrzejczyk i Alfredo Morelos

Trzeci rok z rzędu w fazie grupowej europejskich pucharów nie zobaczymy zespołu z Polski. Ale spokojnie, nie ma powodu do niepokoju. Nikt z osób zarządzających w tym kraju futbolem na alarm nie bije. Jest jak jest, inaczej nie będzie.

Są w piłkarskim kalendarzu punkty stałe. Europejskie gilotynowanie naszych drużyn jest jedną z długowiecznych tradycji. W czwartek z marzeniami o Lidze Europy pożegnał się ostatni nasz przedstawiciel, warszawska Legia, która przegrała w Glasgow z Rangersami 0:1 (0:0). Nic to nowego, na europejskim rynku polskie zespoły znaczą mniej więcej tyle, ile polscy aktorzy na rynku Hollywood: zadowalamy się niemymi rolami o facecie głównie jeżdżącym autem.

Liga Europy. Glasgow Rangers - Legia Warszawa. Michał Kołodziejczyk: Koniec marzeń (komentarz)

Fakty są porażające. Od trzech lat nie mamy polskiej drużyny w fazie grupowej Ligi Europy (o LM nawet nie ma co mówić, bądźmy poważni). W podobnej sytuacji znalazły się takie potęgi jak Wyspy Owcze, Czarnogóra czy Łotwa. Dramat obrazuje prosta mapka uczestników fazy grupowej LM i LE w sezonie 2019-20. Nie trzeba jej chyba objaśniać. Wystarczy wspomnieć, że Polska znów stanęła na czele pochodu krajów piłkarsko upośledzonych.

I to jest bardzo ciekawy wątek. Bo gdy patrzy się na wciąż pogarszającą się sytuację klubów (Europa odjechała nam już dawno, ale ostatnio nie widzimy nawet jej pleców), można odnieść wrażenie, że ktoś odpowiedzialny za nasz futbol powinien się nad tym kłopotem pochylić. Zastanowić, co zrobić, żeby nie być pośmiewiskiem na europejską skalę.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Czy transfer Philippe Coutinho to hit? "Tylko nazwisko, bo na pewno nie występy"

Po totalnym blamażu przed rokiem, wywołałem do tablicy działaczy z PZPN, organizacji sprawującej pieczę nad piłką nożna w Polsce. Odwinęli się wówczas stwierdzeniem: "A co nam do tego, jak funkcjonują kluby? To nie nasza wina i nie nasz problem!". Przed kilkoma tygodniami, po kolejnych katastrofach Cracovii, Piasta i Lechii, znów zahaczyłem w swoich pretensjach PZPN. Odezwał się wówczas do mnie wysoki przedstawiciel związku, zawiedziony przedstawianymi przeze mnie argumentami.

Jednym słowem: PZPN nie widzi problemu. A nawet jeśli widzi, to nic nie może. Z drugiej strony kluby też nie widzą problemu, bo po kolejnych egzekucjach na europejskiej scenie niemal naturalnie przechodzą do porządku dziennego, czyli walki w Ekstraklasie o europejskie puchary. I tak w kółko. Katastroficzne perpetuum mobile. Nikt nic nie może, wszyscy mają związane ręce. Jedziemy autobusem prosto w przepaść. Sami pasażerowie, żadnego kierowcy. Żyjemy w 40-milionowym kraju kochającym futbol, od lat szorującym twarzą o żużel. W obliczu tego dramatu wciąż słyszymy jednak wymówki i spychologię.

Liga Europy. Glasgow Rangers - Legia Warszawa. Artur Boruc podniósł ciśnienie na Ibrox

A Legia? Od momentu całościowego przejęcia klubu przez Dariusza Mioduskiego przy Łazienkowskiej od strony sportowej zanotowano potężny regres. Drużynie ani razu nie udało się awansować do fazy grupowej, raz na kilka miesięcy zmianie ulegała wizja budowania zespołu. Najpierw było bałkańsko, później portugalsko. Tylko wyniki jak były polskie, tak wciąż są polskie.
Aleksandar Vuković totalnie nie podołał postawionemu przed nim zadaniu. Mistrzostwa nie zdobył, choć była na to szansa. W lipcu i sierpniu kulał tę drużynę przez kolejne rundy eliminacyjne LE - przeważnie w stylu koszmarnym. Do fazy grupowej się nie przedostał. Na dodatek wzniecił nuklearną wojnę o obsadę miejsca w ataku. Z uporem maniaka stawiał na Sandro Kulenovicia, z uporem maniaka powtarzał, że to jego najlepszy wybór, gdy sam Kulenović udowadniał, że nie jest gotowy na dźwiganie takiego ciężaru.

Vuković obrał bardzo ryzykowną drogę, prowadzącą wzdłuż przepaści. Gdyby awansował, na dodatek po golu Kulenovicia, mógłby się wszystkim zaśmiać w twarz. Postawił na swoim, więc będzie mógł dumnie wypiąć klatę, gdy Polsat Sport Premium doniesie mu, co tam w Europie.

Źródło artykułu: