W 30. minucie spotkanie jeden z kibiców Gryfa wycelował rakietnicą w stronę boiska i wystrzelił racę wprost w Zlatana Alomerovicia. Płonący pocisk wylądował tuż obok bramkarza Lechii. Sędzia Wojciech Krztoń przerwał spotkanie, by po dwudziestu minutach je wznowić. Jak się jednak okazuje, piłkarze Lechii nie chcieli kontynuować gry.
- W d*** mam wynik, który padł na boisku. Ten mecz nie powinien być kontynuowany - mówi w rozmowie z "Super Expressem" kapitan Lechii Flavio Paixao, dodając: - Oczywiście, że nie chcieliśmy grać. Jak mieliśmy chcieć grać w takich warunkach? Tam nie było policji, nie było ochrony. Nie czuliśmy się w żaden sposób bezpiecznie, jak mieliśmy myśleć o grze. My nie chcieliśmy grać, ale sędzia chyba nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, z tego jak blisko byliśmy niewyobrażalnego dramatu.
Lechia przegrywała z Gryfem 0:2, by wygrać 3:2, ale Paixao cieszy co innego: - To jest największy sukces, że my, piłkarze Lechii, jesteśmy wszyscy u siebie cali i zdrowi. To co się tam wydarzyło... Wciąż nie mogę uwierzyć, że w 2019 roku, w futbolu, coś takiego mogło mieć miejsce. Mam 35 lat i nigdy czegoś takiego nie widziałem. To jeden z najgorszych momentów w moim życiu.
Czytaj również -> Piotr Stokowiec: To nienormalne strzelać do piłkarza
- Przecież gdyby Zlatan został trafiony, a naprawdę niewiele brakowało, to mógł już nie żyć. Każdy może sobie zobaczyć, z jaką prędkością leciała ta "rakieta". Nie, nie chcę nawet myśleć o tym, co by było, gdyby dostał w głowę. Mówiłby o tym teraz cały piłkarski świat. Polski futbol miałby problem na lata. Przecież Zlatan to nie tylko piłkarz, ale mąż, ojciec... Rodzina mogła go stracić - kończy gorzko Paixao.
Czytaj również -> Czarny wtorek. Przerwany mecz w Łodzi
ZOBACZ WIDEO: Piłkarskie podsumowanie tygodnia. "Polski kibic jest najbardziej oszukiwany w całej Europie"