Euro 2020. Michał Kołodziejczyk: Kto nie skacze, ten zdrajca (komentarz)

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski cieszą się ze zwycięstwa i awansu po meczu eliminacyjnym mistrzostw Europy z Macedonią Północną
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski cieszą się ze zwycięstwa i awansu po meczu eliminacyjnym mistrzostw Europy z Macedonią Północną

Nie dam się propagandzie sukcesu. Cieszy mnie awans naszej reprezentacji na mistrzostwa Europy 2020, jednak uważam, że był on obowiązkiem.

Jeszcze nigdy nie wywalczyliśmy awansu na mistrzostwa Europy tak szybko. Jeszcze nigdy nie mieliśmy takiej serii w kwalifikacjach, że na osiem meczów gole straciliśmy tylko w jednym. Jeszcze nigdy reprezentacji Polski nie udało się wywalczyć trzech z rzędu awansów na wielkie piłkarskie turnieje. Przypieczętowany niedzielnym zwycięstwem nad Macedonią Północną awans na Euro 2020 jest jednak awansem słodko-gorzkim. Bo z jednej strony trzeba się cieszyć, z drugiej - trzeba przecież pytać, czy aby na pewno jesteśmy usatysfakcjonowani tym, co zobaczyliśmy i czy przypadkiem ktoś nie każe nam na siłę skakać z radości.

To awans imienia Adama Nawałki i punktów, jakie jego reprezentacja zdobyła w eliminacjach do poprzednich mistrzostw Europy i świata. Nie ma co się z tego powodu gniewać, bo na boisku wciąż najważniejsi są ci sami piłkarze, co u tamtego trenera, i nikt nie dał im nic za darmo. Jednak to właśnie ci piłkarze zdają sobie najlepiej sprawę z tego, że inaczej grało się z Niemcami, Szkocją, Irlandią, Danią, Rumunią czy nawet Czarnogórą, a inaczej mierzy się z Łotwą, Macedonią Północną, Izraelem czy nawet Austrią.

To oni wiedzą najlepiej, że awans na turniej po takim losowaniu i po poszerzeniu grona jego uczestników do aż 24 drużyn był obowiązkiem zespołu, który ma w składzie tyle gwiazd, co Polacy. Jasne, piłka widziała nie takie katastrofy, jednak nie wypada przesadnie cieszyć się z przyjęcia do rejonowej podstawówki, do której nie było żadnych egzaminów.

ZOBACZ WIDEO: Eliminacje Euro 2020: Polska - Macedonia Północna. Fatalna nawierzchnia na Stadionie Narodowym. Glik unikał odpowiedzi. "Już raz pan od murawy mnie zrugał"

Zobacz także: Eliminacje Euro 2020. Polska - Macedonia Północna. Jan Tomaszewski: Nie mogę tego zrozumieć

Kadra Jerzego Brzęczka cieszy się najmniejszym poparciem kibiców ze wszystkich w XXI wieku. Na trenera, mimo zwycięstw, spadała lawina krytyki po każdym spotkaniu. Ale prawda jest taka, że jego zespół w tych eliminacjach broniły tylko wyniki, efektowny mecz z Izraelem i nic więcej. Reprezentacja nie olśniła, nie zachwyciła, nie pokazała swojego stylu, nie wypracowała schematów, przed którymi w przyszłym roku zadrżeliby poważni już przeciwnicy podczas finałów mistrzostw Europy.

Awans drużyny narodowej dla kibiców zawsze oznaczał święto, wypieki na policzkach i głośne odliczanie do startu pompowania balonika oczekiwań z kulminacją w Arłamowie na zgrupowaniu, kiedy tłum przed hotelem błagał Roberta Lewandowskiego, żeby zrzucił kotleta. Ostatnio przed mundialem wiedzieliśmy, że możemy sporo zamieszać i wszystko skończyło się na wielkim bum rozczarowania po pierwszym meczu w Moskwie z Senegalem. Mam wrażenie, że teraz wiary w ten zespół już takiej nie ma i że losowanie grup finałowych Euro oceniane będzie przez pryzmat szyderstw. Z kim przegramy i jak wysoko.

Piłkarze w tym winni jakby najmniej. W eliminacjach zrobili, co mieli zrobić - awansowali niemal najszybciej jak się dało, z delikatnym potknięciem we wrześniu. Zrobili to w stylu zaproponowanym przez dowódcę. Brzęczek nie został bohaterem tłumów, nikt nie uznał go za genialnego stratega i wizjonera. Rozpływanie się nad tym, że dwóch rezerwowych strzeliło gole w meczu z Macedonią Północną miałoby sens, gdybyśmy w miejsce Macedonii Północnej wpisali jakiegoś poważnego przeciwnika. Podobnie bez sensu jest teraz domaganie się zmiany trenera. Nie chodzi nawet o to, że taki scenariusz nie wchodzi w grę - czas jednak najwyższy dać Brzęczkowi, by dokończył to, co zaczął. By mu uwierzyć i dać się przekonać, że ma pomysł na sukces. Ale taki prawdziwy, na Euro.

Niedzielna feta na Stadionie Narodowym z rozstawioną sceną i strzelającym szampanem była jak przymusowa impreza na imieninach u cioci. Niby brawo i wszystkiego najlepszego, ale gdyby ktoś puścił z głośników "We Are The Champions", pojawiłaby się zgaga. Połknęlibyśmy ciasto z zakalcem uznając, że nie warto cioci robić przykrości, ale latem przyszłego roku mdłości mogłyby wracać na samo wspomnienie. Kto nie skacze, nie jest zdrajcą, tylko wierzy, że prawdziwym powodem do świętowania dla takiej drużyny będą dopiero wyniki na przyszłorocznym turnieju. Na razie nie gra Queen, ale Kortez: "Doskonały dzień podgłoście wiadomości. Doskonały dzień, Polacy mistrzem Polski".

Zobacz także: Eliminacje Euro 2020. Macedońskie media o meczu z Polską. "Zabójczy rezerwowi"

Źródło artykułu: