Ludovic Obraniak idzie do polityki

Do tanga trzeba dwojga, a w tej historii chyba nikomu nie chciało się tańczyć. Jednak zatańczyli. Przygoda Ludovica Obraniaka z reprezentacją Polski to historia nieporozumień. Może lepiej pójdzie mu w polityce.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Ludovic Obraniak Getty Images / Stuart Franklin/Bongarts / Na zdjęciu: Ludovic Obraniak
Były reprezentant Polski, Ludovic Obraniak, zapowiada karierę polityczną. Z ramienia centroprawicowej Partii Republikańskiej ma startować w wyborach samorządowych w Lille.

- Dla mnie sport nie ma partii politycznej. Sport jest obecny w życiu każdego. Ludzie mają codzienne potrzeby związane z uprawianiem sportu. Jest coraz większa świadomość, że sport poprawia samopoczucie i zdrowie. To jest wyzwanie dla mnie. Ekonomia i podobne rzeczy to nie moja sprawa. Znam się na sporcie i tym chcę się zająć, dlatego zdecydowałem się wziąć udział w wyborach do rady miasta - mówi Obraniak. W rozmowie z portalem 20minutes.fr podkreśla, że zawsze interesował się polityką, która przypomina mu zakulisowe gry w piłce. Przyznaje, że jest mocno zaangażowany w sportowe życie lokalnej społeczności.

W sumie Ludo zawsze był intelektualistą, może nawet kochał sztukę bardziej niż futbol. Chyba piłka nożna była w jego życiu bardziej epizodem, przygodą, niż stylem życia. Do dziś trudno powiedzieć dlaczego nie wyszło mu w naszej kadrze narodowej. Chyba "wzajemne niezrozumienie" będzie zwrotem, który najlepiej odda stosunki między Ludovikiem Obraniakiem a większością naszych piłkarzy.

Można powiedzieć, że głównymi "sprawcami" operacji "Ludo dla Polski", był duet Tadeusz Fogiel – Marcin Kalita. Pierwszy to korespondent polskich mediów z Francji, człowiek instytucja, mogący w kraju nad Sekwaną załatwić wszystko, wszystkich znający. Drugi był w tym czasie szefem "Przeglądu Sportowego" i wielkim orędownikiem gry zawodnika w biało-czerwonych barwach. Dlatego dziennikarze "PS" siedzieli w archiwach i załatwiali dla piłkarza dokumenty potwierdzające przeszłość jego przodków. Dokopali się do dziadka z Pobiedzisk, który w 1937 roku wyemigrował z rodziną do Francji, a 20 lat po wojnie przyjął francuskie obywatelstwo. W mediach czytaliśmy potem, że dziadek przywiózł ze sobą do Francji biało-czerwoną koszulkę polskiej reprezentacji, która w rodzinie była traktowana jak relikwia. Zmarł gdy chłopiec miał dwa latka.

ZOBACZ WIDEO: Serie A. Lazio - Atalanta: genialny mecz w Rzymie! Nokaut i wielki powrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

W 2008 roku Ludo wystąpił do polskiego konsulatu w Lille o przyznanie polskiego obywatelstwa. Wiele miesięcy później zadebiutował w kadrze Leo Beenhakkera. Zaczął z wysokiego C, od dwóch bramek w meczu z Grecją. I generalnie trzymał poziom, nawet jeśli zarzucano mu brak zaangażowania. W pewnym momencie miał udział w ok. 40 procentach bramek dla Polaków, fantastycznie dogrywał, wykonywał stałe fragmenty gry na światowym poziomie. Wspomniany Marcin Kalita znakomicie określił go "zawodnikiem na skróty". A więc oglądając cały mecz odnosiłeś wrażenie, że Ludo gdzieś człapie, chowa się za plecami kolegów, ucieka od gry. Oglądając 5-minutowy skrót wydawało się, że bez jego zgody i udziału nie ma żadnej akcji.

Niestety było tego zdecydowanie za mało. Bilans Obraniaka w kadrze to 34 mecze, 6 goli i 5 asyst. Wielkiego wrażenia nie robi. Gdy rozmawiam z jedną z osób, która w tym okresie była przy kadrze, mówi, że zawodnik jest sam sobie winien. Pokazywał wyższość, trzymał dystans, dawał do zrozumienia, że jest kimś więcej niż tylko polskim piłkarzem. Nie został zaakceptowany. Chyba takim momentem przełomowym był wyjazdowy mecz z Czarnogórą, gdzie dostał czerwoną kartkę i został publicznie zrugany przez ówczesnego kapitana - Jakuba Błaszczykowskiego. Kuba tamtego meczu też nie mógł zaliczyć do udanych, możliwe nawet, że "wyczyścił się" kosztem Francuza z polskim paszportem. Pewne jest, że był to początek końca Ludo w kadrze.

ZOBACZ: Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze

Było to już za kadencji Waldemara Fornalika. Sam Obraniak też wyczuwał niechęć publiczności do tzw. "farbowanych lisów", czyli obcokrajowców z polskimi korzeniami ściąganych na pomoc biało-czerwonym. Można było usłyszeć głosy, że to powrót nacjonalizmu, a można było i takie, że tych "lisów" jest po prostu zbyt wiele. Tak czy inaczej niechęć do zawodników z polskimi korzeniami była powszechna i Obraniak to rozumiał. A że jeszcze niewiele robił, by się "spolszczyć", nie uczył się języka, niewiele chciał mówić czy słuchać, to jego koniec w kadrze był kwestią czasu.

Jeszcze inną, również istotną kwestią, był moment w czasie. Gdy piłkarz zaczynał grać dla Polski, miał 24 lata i był w swoim najlepszym okresie w karierze. Pociągnął na tym poziomie, w Girondins Bordeaux, jeszcze jeden sezon i powoli zaczął się jego zjazd.

ZOBACZ: Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy

Gdy kończył z naszą kadrą, miał 29 lat i nie przypominał siebie z najlepszych czasów. Spróbował jeszcze w Werderze Brema, ale bez powodzenia. A potem było już tylko gorzej. Z czasem można powiedzieć, że obie strony zawiodły. Ani kadra nie miała pomysłu na wykorzystanie Obraniaka, ani on sam nie zrobił wystarczająco wiele, by ludzie wspominali go z sentymentem. Do tanga trzeba dwojga, a tu nikt nie chciał. Ale jakoś tak się zdarzyło, że ktoś ich wypchnął na parkiet i zatańczyli. To się nie mogło udać.

OGLĄDAJ MECZE REPREZENTACJI W PILOCIE WP (link sponsorowany)

Jak oceniasz grę Ludovica Obraniaka dla Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×