Kadrowicze i selekcjoner, Jerzy Brzęczek, zdążyli szampanem oblać awans do Euro 2020, ale nie ma jeszcze zbyt dużych powodów do świętowania. Gdyby eliminacje zakończyły się teraz, nie bylibyśmy losowani z pierwszego koszyka, do którego trafia sześciu zwycięzców grup eliminacji z najlepszą zdobyczą punktową i bramkową. Jest jeden problem: pod uwagę brany jest tylko dorobek z meczów z zespołami z miejsc 1-5 w tabeli. Dlatego od 19 punktów, jakie mają Polacy, trzeba odjąć sześć za dwie wygrane z Łotwą.
Na razie wciąż jesteśmy w drugim, mniej komfortowym, koszyku. To znaczy, że w grupie na turnieju trafiłby nam się rywal z absolutnej europejskiej czołówki. Na razie to ktoś z szóstki: Belgia, Włochy, Hiszpania, Holandia, Chorwacja i Ukraina. Żaden nie zapowiada się jako wygodny przeciwnik. Starcie z którymś z nich w obecnej formie może przypomnieć wstyd, jaki czuliśmy po mistrzostwach świata w Rosji.
Zresztą pamiętamy jakimi męczarniami dla Polaków były spotkania Ligi Narodów. Biało-Czerwonym nie udało się wygrać żadnego z meczów przeciwko Portugalii i Włochom. Pierwsze starcie z Italią, debiut Brzęczka, wyglądało naprawdę nieźle i na marne rozbudziło apetyty. Szybko okazało się, że domeną nowego selekcjonera będzie brak stylu. Dopóki kadra wygrywała wszystkie mecze, zasłaniał się wynikami. Po kompromitacji ze Słowenią stracił najmocniejszy argument.
ZOBACZ WIDEO: Peter Schmeichel: Byłem obywatelem Polski
Największe wyzwanie
Dlatego po zakończeniu meczu z Macedonią Północną nie było takiej eksplozji euforii jak cztery lata temu. Tamta drużyna przeszła do historii po raz pierwszy pokonując Niemców, a europejskich słabeuszów, czyli Gibraltar i Gruzję rozbijała z co najmniej czterobramkową przewagą. Logiczne, że teraz kibice nie potrafią ekscytować się wygranymi z Łotwą 2:0 albo 3:0 po mizernej grze. A kiedy kadrowicze Brzęczka urządzili sobie gierkę treningową na PGE Narodowym z Izraelem (4:0), to szybko na ziemię sprowadziła ich Słowenia i wygrała 2:0.
Nie sposób znaleźć kogoś usatysfakcjonowanego grą drużyny Brzęczka. Po ekipie z Arkadiuszem Milikiem, Krzysztofem Piątkiem, Piotrem Zielińskim i przede wszystkim z Robertem Lewandowskim w galaktycznej formie trzeba spodziewać się czegoś więcej. Przede wszystkim efektywnej i efektownej gry. Tak żeby postronny widz po meczu polskiej reprezentacji czuł coś więcej niż rozczarowanie i ból zębów.
- Wspólnych treningów nie mamy zbyt dużo, ale każde następne zgrupowanie i powtarzanie pewnych schematów polepszy ich współpracę na boisku - powtarza niemal od początku swojej kadencji Brzęczek. Los w końcu go posłuchał. Przed najbliższym meczem el. Euro 2020 z Izraelem, Biało-Czerwoni będą mieć aż cztery treningi. Miesiąc temu nie miał takiego komfortu.
Dlatego wymówki się skończyły. Drużyna ma zapewniony awans, ale to nie koniec walki. - To nasze największe wyzwanie, aby to, co robimy na treningach, działało też w meczach o punkty - tłumaczył Brzęczek na poprzednim zgrupowaniu. Najbliższy tydzień to idealny moment, żeby w końcu podjąć wyzwanie z sukcesem.
Najbliższy mecz Polska zagra na wyjeździe z Izraelem (sobota 16.11 o godzinie 20:45). Zmagania o wyjazd na Euro 2020 Biało-Czerwoni zakończą spotkaniem ze Słowenią na PGE Narodowym (wtorek 19.11 o godzinie 20:45).
Czytaj też:
-> Znamy przyczynę absencji Arkadiusza Milika w lidze. Wrócił problem z początku sezonu
-> Karl-Heinz Rummenigge: Lewandowski może pobić rekord Gerda Muellera