[b]
Z Jerozolimy Paweł Kapusta[/b]
Spore były oczekiwania miejscowych kibiców przed starciem z Polską. Zmierzający na stadion fani mówili wprost: pierwszy mecz, zakończony wysokim zwycięstwem Biało-Czerwonych, był wypadkiem przy pracy. U siebie Izrael miał pokazać moc. A straszyć miał Eran Zahavi, przez wielu uważany tu za najlepszego zawodnika w historii kraju. Podopieczni Jerzego Brzęczka szybko wybili im jednak piłkę z głowy. Zdominowali ich totalnie i mniej zorientowani kibice mogli stawiać pytanie: czy drużyna, którą właśnie oglądają, to na pewno polska kadra?
Eliminacje Euro 2020. Robert Lewandowski: Nie muszę grać w każdym meczu
W polskiej drużynie panuje przekonanie, że sobotnia pierwsza połowa spotkania była najlepszą w całych eliminacjach. Wychodziło nam wszystko: wyprowadzanie piłki z linii defensywnej, opanowaliśmy środek pola, świetnie wyglądaliśmy na skrzydłach. Wszystko - poza skutecznością. Nad nią drużyna musi zdecydowanie popracować. Gdybyśmy wykorzystali choć połowę szans, po pierwszej połowie prowadzilibyśmy 3:0 i byłoby w zasadzie po meczu. Nie ulega jednak wątpliwości, że w pierwszych 45. minutach Biało-Czerwoni bawili się w Jerozolimie przednio.
Tak samo zresztą, jak polscy kibice, których na stadionie zjawiło się około dwa tysiące. Podczas meczu odśpiewali dwie polskie kolędy, intonowali też w ciekawy sposób zmodyfikowane przyśpiewki. "Rakiety tu, rakiety tam, rakiety g**** zrobią nam" albo "Ch** z rakietami, Polacy jesteśmy z wami" niosło się po stadionie, a piosenki nie umknęły uwadze zawodników, co przyznał nawet Robert Lewandowski. - Rozpoczynałem mecz na ławce rezerwowych, mogłem zwrócić większą uwagę na to, co działo się na trybunach. Wypada tylko podziękować naszym fanom, że obojętnie gdzie byśmy nie grali, oni zawsze za nami jeżdżą i nas wspierają - mówił kapitan polskiej kadry.
ZOBACZ WIDEO: Peter Schmeichel: Byłem obywatelem Polski
Po meczu przystanął na moment przy niedużej grupie polskich dziennikarzy, tłumaczył przyczyny swojego odpoczynku, wspominał też zdarzenie z ostatnich minut meczu, gdy na murawę wtargnął kibic, a niesforny pracownik służb porządkowych tak gonił intruza, że staranował Tomasza Kędziorę. To, czego nie pokazały kamery, relacjonowali później w kuluarowych rozmowach eksperci Telewizji Polskiej. Ochroniarz tak niefortunnie zderzył się z polskim obrońcą, że stracił przednie zęby...
Wiele mówiło się tu przed meczem o kwestiach bezpieczeństwa. Kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem pojawił się przecież artykuł Jerusalem Post, informujący o możliwym ataku rakietowym w trakcie meczu, szybko zdjęty ze strony internetowej, co zostało zinterpretowane jako fejk. Organizator zapewniał, że nic złego nie ma się na stadionie w Jerozolimie prawa stać. Gdy jednak mówimy o meczu podwyższonego ryzyka, który mógł zostać przeniesiony z powodu terrorystycznego zagrożenia, wtargnięcie kibica na murawę trzeba określić nie jako organizacyjną wpadkę, a skandal. Aż strach myśleć, co by było, gdyby zamiast uśmiechniętego, rozkochanego w piłkarskim idolu chłopaka wbiegł na boisko człowiek z nożem. A nie było to wcale takie niemożliwe, bo kontrole przy wejściu były zdecydowanie mniej restrykcyjne, niż choćby na Stadionie Narodowym w Warszawie.
- Nie czułem strachu, od razu widziałem, że to uśmiechnięty chłopak chcący zrobić sobie zdjęcie albo mnie po prostu dotknąć - mówił później Lewandowski. Niesmak jednak pozostał, miejscowi będą się zapewne gęsto tłumaczyć przed odpowiednimi organami UEFA.
Eliminacje Euro 2020. Izrael - Polska. Dlaczego Robert Lewandowski zaczął na ławce rezerwowych
Zazwyczaj jest tak, że nasza reprezentacja wraca do Polski po wyjazdowym meczu jeszcze tej samej nocy. Tym razem było inaczej. Piłkarze ze stadionu pojechali do hotelu, a w podróż powrotną wyruszą dopiero w niedzielne południe. Lot z Izraela do Polski trwa trzy godziny, w związku z kolejnym meczem już we wtorek lepiej dla regeneracji było zostać w Izraelu noc dłużej.
- Czas pożegnać się z naszymi kibicami. Podziękować im za ten intensywny rok. No i chcemy godnie pożegnać Łukasza Piszczka - mówił z kolei Kamil Glik. I właśnie z tego powodu zbliżające się starcie ze Słowenią będzie meczem wyjątkowym. Łukasz Piszczek w hotelu kadry w Warszawie stawić się ma w niedzielne popołudnie. Przeciwko Słowenii zagra w pierwszym składzie. Piszczu to postać absolutnie wybitna. W reprezentacji zaliczył dotychczas 65 występów. Jego licznik zatrzyma się na 66. Warto być tego dnia na Stadionie Narodowym i oddać należną cześć jednemu z najlepszych w historii, prawych obrońców z Polski.
Mecz ze Słowenią we wtorek o godzinie 20:45. Transmisja w TVP 1 i Polsat Sport.