Niby piłkarskie święto, a w rzeczywistości smętna atmosfera. Przejmująca cisza na wrocławskim kolosie, przerywana jedynie okrzykami z boiska, szumem aut z pobliskiej obwodnicy i dobiegającym z oddali skandowaniem "Piłka nożna dla kibiców". Hit PKO Ekstraklasy z udziałem pretendentów do podium bardziej przypominał przedsezonowy sparing, i to taki rodem z najniższych lig.
Wszystko to efekt fajerwerków podczas ostatniego spotkania Śląska z Legią Warszawa. Takiego pokazu pirotechnicznego wrocławski stadion chyba jeszcze nie doświadczył. W efekcie wojewoda dolnośląski zamknął obiekt co najmniej na jeden mecz (CZYTAJ). - Ilość materiałów pirotechnicznych wniesionych na stadion przeszła granice zdrowego rozsądku - tłumaczył wojewoda Jarosław Obrębski. W ogóle potyczka z Legią zmieniła się w jeden wielki koszmar. Przy najlepszej frekwencji od 8 lat popis dali nie tylko "kibice", Śląsk zagrał słabo i zasłużenie przegrał 0:3.
ZOBACZ: Krakowska Wisła wreszcie z przełamaniem
Nie dość, że wrocławski klub stracił wpływy do budżetu, to na koniec roku zaczęły piętrzyć się problemy kadrowe. Na długie miesiące wypadł przeżywający drugą młodość prawy obrońca Łukasz Broź. Podstawowy napastnik Erik Exposito odpocznie od futbolu przez kilka tygodni, młodzian Piotr Samiec-Talar dopiero oswaja się z piłką na ekstraklasowym poziomie, więc Vitezslav Lavicka posłał do boju człowieka od zadań specjalnych. Mateusz Cholewiak obsadzał chyba wszystkie pozycje oprócz środka obrony i bramki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramkarz-gapa! Stał jak wryty, a rywal sprytnie go załatwił
To właśnie nominalny skrzydłowy ożywił mecz. Najpierw jakby zdziwił się, że tak łatwo znalazł się naprzeciwko Mickey'ego van der Harta i po prostu podał mu piłkę. Niedługo później noga nie zadrżała, wyprzedził opieszałych stoperów, idealnie nabiegł na dośrodkowanie Roberta Picha i Holender zdążył tylko rozłożyć ręce. Erik Exposito mógłby zresztą brać Cholewiaka za przykład. Cały czas był pod grą, strzelił też drugiego gola, zdążył się pocieszyć z kolegami, ale sędzia Tomasz Musiał dostał sygnał z wozu - spalony. Przy wyniku 2:0, mając 20 minut do końca, Kolejorz by się raczej nie podniósł.
Śląsk stwarzał okazje, powinien prowadzić minimum 3:0, blisko szczęścia byli Pich i Golla. Lechowi brakowało konkretów, trudno kogokolwiek wyróżnić poza bardzo aktywnym Kamilem Jóźwiakiem. Matus Putnocky po raz pierwszy był poważnie zagrożony dopiero po 60 minutach, gdy sam sprokurował nieszczęście swoim wybiciem. Przed rokiem, jeszcze w barwach Lecha, los nie oszczędzał Słowaka po takich wtopach. Tym razem obyło się bez strat, Pedro Tiba jedynie ostemplował słupek.
Igranie z losem skończyło się wyrównującą bramką. Po faulu tuż przed polem karnym do piłki podszedł Darko Jevtić i strzelił jednego ze swoich najładniejszych goli w Polsce. Śląsk sam sobie zgotował taki los, kilka razy mógł zamknąć mecz i przynajmniej na chwilę wrócić na pozycję lidera.
Śląsk Wrocław - Lech Poznań 1:1 (1:0)
1:0 - Mateusz Cholewiak 26'
1:1 - Darko Jevtić 84'
Śląsk: Matus Putnocky - Kamil Dankowski, Wojciech Golla, Israel Puerto, Dino Stiglec, Diego Żivulić, Krzysztof Mączyński, Robert Pich (84' Jakub Łabojko), Michał Chrapek (76' Damian Gąska), Przemysław Płacheta (88' Piotr Samiec-Talar), Mateusz Cholewiak
Lech: Mickey van der Hart - Thomas Rogne, Lubomir Satka, Tomasz Dejewski, Wołodymir Kostewicz, Karol Muhar (72' Paweł Tomczyk), Pedro Tiba (82' Jakub Moder), Kamil Jóźwiak, Darko Jevtić, Joao Amaral (74' Tymoteusz Puchacz), Christian Gytkjaer.
Żółta kartka: Mączyński, Samiec-Talar (Śląsk) oraz Tiba (Lech)
Sędzia: Tomasz Musiał (Kraków)