Gdy, któregoś dnia przyszedł z kuzynem na organizowany w szkole SKS, nauczyciel WF, Mariusz Janowiak, od razu zorientował się, że ma do czynienia z "materiałem na piłkarza". Człowiek futbolu nie mógłby po prostu przegapić takiej okazji.
- Wysoki, szczupły, silny, szybki. Każdy trener powie panu, że to "zawodnik idealny" - opowiada Janowiak. Sebastian Walukiewicz ma dziś zaledwie 19 lat a na koncie już mecz w Serie A. I to od razu w rywalizacji z Juventusem, który zresztą według włoskiej prasy wciąż interesuje się młodym zawodnikiem Cagliari. Żaden polski piłkarz nie wystąpił w lidze włoskiej w tak młodym wieku. Walukiewicza w starcu z hegemonem Serie A nie zjadł stres, mimo porażki 0:4 wypadł co najmniej dobrze.
Te dwa zdarzenia dzieli zaledwie 11 lat. Sebastian był w drugiej klasie podstawówki. Nauczyciel i jednocześnie trener w miejscowym GKP, poprosił by na kolejne zajęcia przyszedł z rodzicami. Tak zrobił. Ale trener zderzył się ze ścianą. Sebastian w tym czasie był bardzo dobrym uczniem i jego mama, Arleta, niekoniecznie chciała, by syn grał w klubie.
ZOBACZ WIDEO: Serie A. Wojciech Szczęsny z nowym kontraktem! Michal Pol zachwycony formą Polaka
- Powiedziała, że stawia na naukę. Zachęcałem go na przerwach, zadzwoniłem do mamy. W końcu, po dwóch tygodniach przyprowadziła go na trening - opowiada trener.
Było to krótko po wielkich testach organizowanych przez klub z Gorzowa. Na boisku zjawiło się około 200 zawodników, wybrano z nich najlepszych. Sebastian na testach się nie zjawił. Gdy jednak wszedł do drużyny kuchennymi drzwiami, szybko okazało się, że należy do czołowych młodych zawodników z okolicy. Janowiak mówi, że był jednym z trzech najlepszych.
- Kiedy się zorientowałem, że to wielki talent? To było widać od pierwszego kontaktu z piłką. Jak przyjmuje, jak podaje, jak gra jeden na jednego - mówi. Nie można powiedzieć, że odkrył talent chłopaka, bo ten był już po roku treningów z sąsiadem, Jerzym Wandeltem, byłym trenerem okręgu gorzowskiego i szkoleniowcem ojca chłopaka. Dariusz Walukiewicz grał w końcu w piłkę i to nie byle jak, bo był bramkarzem miejscowych klubów: Stilonu i Warty Gorzów oraz Pogoni Skwierzyna. Doszedł nawet do IV ligi, ale oczywiście karierą tego sam nie nazywa.
Wandelt spotkał go kiedyś na spacerze z synem i zaproponował, by dzieciak spróbował w klubie. Chłopiec miał wtedy 6, może 7 lat, nikt dziś dokładnie nie pamięta. Był w każdym razie na tyle mały, że ojciec wyraził swoje wątpliwości, by w tym wieku zaczynać treningi. I na tyle duży, by trener rozwiał je bez problemu.
- Mieszkałem obok, więc jeździliśmy razem na zajęcia. To była grupka kilku chłopców. Sebastian od razu się wyróżniał, więc gdy pokazywałem jakieś ćwiczenie, robiłem to z nim. Przyswajał wiedzę błyskawicznie, rozumiał każde ćwiczenie, chłopcom czasem sprawiało to trudność. Idealny materiał do pracy dla trenera - mówi Wandelt, który przez rok poświęcił sporo czasu głównie na ćwiczenia techniczne.
Można powiedzieć, że idealnym połączeniem jest, gdy dobry piłkarz trafi na dobrego trenera. A Walukiewicz widocznie szczęście do trenerów miał. Po Wandelcie byli m.in. Artur Byczkowski i wspomniany Janowiak, dziś trener z najwyższą licencją, UEFA Youth Elite. A więc nie byle kto. Nie można jednak zapominać, że od 8-latka do profesjonalnego piłkarza jest jeszcze daleka droga, podczas której mogą wydarzyć się rzeczy niewytłumaczalne.
- Którego dnia zadzwoniła do mnie mama Sebastiana. Miał wtedy 10, może 11 lat i nie pracowaliśmy razem. Była załamana: "Panie trenerze, on zrzucił z półek wszystkie nagrody, puchary, powiedział, że kończy z piłką, niech pan przyjeżdża" - opowiada Janowiak.
Rodzice podobnie jak trenerzy szybko zorientowali się, że piłka może stać się przyszłością syna. Pan Darek grywał z chłopcem, ale głównie w formie zabawy. O wielkich treningach mowy nie było, bo jako budowlaniec, specjalista od "wykończeniówki", sporo pracował w Niemczech.
- Jednak Sebastian bardzo dużo grał na podwórku, właściwie z piłką się nie rozstawał. Wracał do domu i kiwał się, walił w ścianę, musieliśmy mu aż zabraniać, bo za dużo tego było - mówi ojciec piłkarza. - Pamiętam, że jak pierwszy raz zobaczyłem go na treningu, wiedziałem, że on będzie grał. Ruchy, szybkość, inteligencja, on był w każdym elemencie poziom wyżej niżkoledzy, w każdym. I tu nie trzeba było jakiegoś super eksperta, żeby to dostrzec.
Ale teraz nagle chłopiec chciał zrezygnować. Trzeba było ratować "karierę". Janowiak przyjechał do chłopca do domu.
- To była długa rozmowa o możliwościach, przyszłości. Trudno było trafić do Sebastiana, to był chłopak zamknięty w sobie. Nawet na pierwszych treningach nie odzywał się do kolegów, żył we własnym świecie - opowiada trener. Wspomina, że za twardą skorupą krył się wrażliwy chłopak, z którym trzeba było rozmawiać.
ZOBACZ: Kolega z drużyny chwali Walukiewicza
Co ciekawe, pod koniec pobytu w Gorzowie, tuż przed wyjazdem do Legii, Walukiewicz był już zupełnie innym typem człowieka, "duszą towarzystwa, chłopcy lgnęli do niego jak muchy do lepu".
Walukiewicz został wychwycony przez Radosława Kucharskiego, obecnego dyrektora sportowego Legii podczas turnieju Arka Gdynia Cup, gdzie reprezentacja okręgu gorzowskiego zajęła 3. miejsce. Janowiak zgromadził wtedy najlepszych chłopców z Gorzowa i okolic, jeździli sporo po Polsce, wygrali ogólnopolski Danone Cup i dostali nagrody z rąk Zinedine'a Zidana. Po turnieju trener udzielał wywiadu TVP. Gdy reporter, Rafał Patyra, zapytał czy jest jakiś chłopak, który ma szansę zostać piłkarzem, trener powiedział, że "jest jeden, ale za młody, żeby podawać nazwisko w telewizji".
Potem w turnieju Danone Cup dla drużyn z całego kontynentu zajęli 17. miejsce na 38. krajów. Długo tego nie mogli odchorować, bo na siedem spotkań przegrali tylko jedno.
Dla Walukiewicza najważniejsze, że został zauważony, ciężka praca zaowocowała. Przyjechał z rodzicami na testy do Warszawy i został. Choć nie było to takie proste, bo podczas meczu kontrolnego był rzucany po pozycjach w środku pomocy i wcale aż tak się nie wyróżnił. Żeby było jasne, w tamtym czasie grał w pomocy, dzięki czemu miał więcej kontaktów z piłką, uczył się gry z przodu i z tyłu, strzelał bramki a za chwilę bronił.
ZOBACZ Obiecujący debiut Walukiewicza
Choć ojciec piłkarza mówi, że Kucharski ucałował Walukiewicza w czoło i powiedział: "Sebuś, jesteś nasz", to Janowiak zaznacza, że wcale nie było to takie oczywiste. Długo zapewniał przedstawicieli Legii, że nie zawiodą się na Walukiewiczu. Choć wtedy lepsze wrażenie zrobił jego kolega, który grał na stoperze, a teraz jest w okręgówce.
- Sporo rozmawialiśmy. Dałem z siebie jako trener 100 procent, swoją robotę zrobiłem najlepiej jak potrafiłem. Obiecałem mu, że kiedyś zagra w Ekstraklasie, dałem mu słowo, ale poprosiłem, żeby i on mi coś obiecał. Że zawsze, ale to zawsze będzie pracował na 100 procent. Dał słowo - dodaje Janowiak. Dziś jego trenerzy mówią, że słowa dotrzymuje. Walukiewicz jest znany z ciężkiej pracy.
Ale w tamtym czasie miał 13 lat i właśnie znalazł się w Warszawie, ponad 450 kilometrów od domu. - On był przyzwyczajony. Ja pracowałem bardzo dużo zagranicą, żona od pewnego czasu w Szczecinie, a więc ponad 100 kilometrów od domu, Sebastian był z babcią, bardzo szybko musiał nauczyć się samodzielności – mówi Dariusz Walukiewicz.
Wiele lat później Legia go oddała do Pogoni Szczecin. - Dostał szansę na szybszy rozwój. Pogoń była bardzo konkretna, dała możliwość gry w 1. Zespole, Sebastian sportowo się obronił - mówi Tomasz Suwary, agent zawodnika. Talent piłkarza doskonale zdiagnozowali Maciej Stolarczyk, ówczesny dyrektor sportowy klubu, później trener Wisły Kraków oraz Dariusz Adamczuk. Bardzo sprawnie wprowadzili młodego zawodnika do poważnej piłki.
Legia pewnie szansę by dała, ale niekoniecznie tak wcześnie. W klubie było kilku mocnych stoperów, wprowadzanie młodego wydało się zbyt ryzykowne a i Michał Żewłakow, który był w tym czasie dyrektorem sportowym, specjalnie się nie zaangażował w walkę o piłkarza. W sumie też wiedział, że w klubie sam nie miał przyszłości. Wszystko razem złożyło się na transfer do Szczecina, co okazało się rozwiązaniem optymalnym. Dla zawodnika i dla Pogoni. Dla Legii niekoniecznie, bo straciła kilka milionów euro.
- Gdy Pogoń zagrała z Legią (w listopadzie 2018 - red.), a Sebastian wyszedł naprzeciw Carlitosa, wiedziałem, że to musi być wielki piłkarz. Carlitos w tym czasie był najlepszym napastnikiem w lidze, był znakomity, a Sebastian zrobił z niego miazgę, zdemolował go - przypomina sobie Jerzy Wendelt.
W tym samym czasie wyróżniał się wyraźnie w młodzieżówce. Komentatorzy wypominali mu błędy, ale jednocześnie trenerzy i skauci zauważali, że fenomenalnie wychodzi spod własnej bramki, idealnie pracuje przy przejściu z obrony do ataku. To dopiero początek drogi piłkarza z Gorzowa Wielkopolskiego, ale można zaryzykować stwierdzenie, że ma szanse na dużą karierę. Potrafi dynamicznie wyjść z piłką, swobodnie mija przeciwników na dużej szybkości, umie wypatrzyć kolegę i dograć dobrą piłkę. Ma więc te wszystkie cechy, które są potrzebne w dużym futbolu.