Marek Koźmiński: Musimy zrobić reset i wprowadzić nowe zasady

Newspix / Łukasz Grochala / Na zdjęciu: Marek Koźmiński
Newspix / Łukasz Grochala / Na zdjęciu: Marek Koźmiński

- Ja przeżyję, ale co z tego, jak wszystko dookoła będzie zaorane. Do czego wrócę? Każdy w sposób proporcjonalny musi obciąć część swoich zarobków, żeby funkcjonować - mówi nam Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN i kandydat na nowego prezesa federacji.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Większość piłkarskiej kariery spędził pan we Włoszech, jak pan widzi to, co dzieje się w tym kraju?

Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN: Jeden z moich bardzo dobrych kolegów jest niestety na oddziale intensywnej terapii. Źle to wygląda. Włosi zaczęli się bronić za późno, demograficznie są starym społeczeństwem, a Lombardia to już w ogóle, między innymi dlatego jest tam nieprawdopodobna tragedia. Polaków trzeba pochwalić za rozsądek i szybkie działanie. Teraz musimy być cierpliwi i czekać.

A jak działacie w tej kryzysowej sytuacji w piłce? Macie jasny plan, co robić, czy może kilka strategii na wypadek różnych okoliczności?

Zastanawiamy się, ale prawda jest taka, że jesteśmy zdani na to, co wydarzy się i w Europie, i w Polsce. Na razie możemy trzymać się swoich założeń, UEFA dała nam czas na dokończenie sezonu do 30 czerwca, to daje możliwości, ale nie możemy działać w oderwaniu od rzeczywistości. Patrzymy na pewne daty, czyli planowany powrót ligi pod koniec kwietnia, musimy jednak żyć z dnia na dzień.

Proszę konkretniej.

Każdy zna liczbę ofiar i zarażonych na pamięć. Wiele zależy od dwóch rzeczy: stanu zdrowia Polaków i kwestii, jak nasz rząd podejdzie do pewnych rozwiązań w sposób systemowy. Jeżeli załamie się przepływ ekonomiczny, przestaniemy sobie płacić, to leżymy. Rodzic nie zapłaci za zajęcia dziecka w szkółce piłkarskiej, trener nie dostanie pensji, a ma rodzinę i musi coś jeść. To samo w drugą stronę: telewizja ma kontrakt z klubami, więc powinna płacić. Ale skoro nie dostała towaru w postaci meczu, to na czym ma zarobić. Kontrakty trzeba szanować, ale każdy ma z kimś podpisaną umowę. To system naczyń połączonych, domino.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo opublikowało specjalny film

I bardzo delikatny temat.

To teraz walka o równowagę. Nie na zasadzie, że "nam się należy, bo jest na to papier". Potrzeba zamrożenia pewnych kosztów na podstawie procenta przychodów, w porozumieniu z UEFA I FIFA.

Te organizacje rzadko uginają się na potrzeby innych.

Mam nadzieję, że pomogą. Chodzi o to, żeby zachować strefę średnią, czyli najważniejszą sferę całego ekosystemu. Żeby nie przetrwali tylko najbogatsi, i żeby uniknąć sytuacji, że jeden klub ma miliard w budżecie, a drugi 20 milionów.

"Rzeczpospolita" informuje, że Ministerstwo Sportu pochyliło się nad ustawą o wsparciu polskiego sportu.

Słyszałem o tym. Super, bardzo dobry pomysł, ale to nasza gospodarka jest kluczem do uratowania polskiego sportu. Jeżeli gospodarka będzie słaba, to sport też. Moim zdaniem, to musi być jeden, uczciwy przekaz dla całego społeczeństwa: co robimy, jak działamy dla wszystkich. Jeżeli wszyscy przestaną sobie płacić to i miliardy nie pomogą.

PZPN ma szkielet planu jak utrzymać dotychczasowy system przy życiu?

Zastanawiamy się, jak to poukładać. A jest jeszcze samorząd, biznes. Biznes zatrzyma wpływy dla sportu, bo nie będzie zarabiał. Czytam w "La Gazzetta dello Sport", jak starają się rozwiązać ten problem we Włoszech. Mają tam teraz dramat, bo sport, a przede wszystkim piłka nożna, jest w Italii ważną dziedziną gospodarki. Futbol przynosi ogromny obrót ekonomiczny. Włosi debatują nad systemowym obniżeniem wynagrodzeń dla piłkarzy i pracowników klubu, zakazie przekraczania konkretnego pułapu płacowego. Oczywiście proporcjonalnie do dotychczasowych zarobków. Żeby panu Jankowi, który sprząta szatnie, nie zabrać z 3 tysięcy wypłaty dwóch, tylko 200 złotych. Też musimy zrobić reset i wprowadzić nowe zasady.

Profesor Janusz Filipiak, prezes i właściciel Cracovii, sugerował na naszych łamach, że PZPN ma dużo pieniędzy i powinien pomóc klubom w kryzysie.

Polski Związek Piłki Nożnej to klub ekstraklasowy, ale i B-klasowy czy A-klasowy. Różnica jest tylko w poziomie, kosztach, popularności. Rozumiem problemy zespołów z najwyższej ligi, utożsamiam się z nimi, ale takie same, tyle że na mniejszą skalę, mają akademie czy szkółki rozsiane po całej Polsce. Czemu mamy pomóc Cracovii, a zignorować kluby z czwartej czy drugiej ligi? Nie możemy wyciągnąć fragmentu ekosystemu i go leczyć. W swoim gronie prowadzimy rozmowy, przez internet odbył się zarząd, mamy pewne pomysły, jak pomóc wszystkim. Ta pomoc musi być i będzie, ale całej sytuacji nie uratuje, bo nie mamy takich zdolności. Musimy zrobić to sprawiedliwie dla wszystkich - dla Legii Warszawa i przykładowo, zespołu z Wólki Kosowskiej.

Przeważnie każdy patrzy na swój interes.

A to błąd. Ja też tak mogę i Marek Koźmiński przeżyje, ale co z tego, jak wszystko dookoła będzie zaorane. Do czego wrócę? Powtarzam: wspólna odpowiedzialność, rozłożenie zobowiązań, uczciwość.

Wy też dużo stracicie.

Już jesteśmy w plecy miliony, których nie odzyskamy. Część do nas wróci, bo Euro ma się odbyć za rok. Do ośrodków, które mieliśmy zarezerwowane, czyli w Opalenicy i Portmarnock, też pewnie pojedziemy, ale co ze sponsorami? Najłatwiej rzucić: mam umowę, płać pan, reszta mnie nie interesuje. Nie o to chodzi, trzeba się dogadać. Każdy w sposób proporcjonalny musi obciąć część swoich zarobków, żeby funkcjonować.

Pan kandyduje na prezesa związku. W przypadku wygranej, czeka na pana ogromny pożar do ugaszenia
.

Jestem tego świadomy, nie żyjemy przecież na wyspie cudów, ale dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna, mam pozytywne podejście do życia i nie uciekam przed problemem. Naturalne jest, że nowy prezes odziedziczy największą skalę tego kłopotu. Życie. Teraz jest jednak trochę ważniejszych kwestii do rozwiązania, moja kandydatura schodzi na dalszy plan, nie zajmuję się kampanią.

Kilkanaście dni temu podjęliśmy kluczową decyzję. Jeżeli sezon ekstraklasy nie zostanie dokończony, to na koniec będzie obowiązywał stan obecny.

Jak zareagowały na to kluby?

90 procent prezesów podeszła do tematu ze zrozumieniem. Były tak naprawdę dwie możliwości: taką, jaką podjęliśmy, albo anulowanie całego sezonu. Szczęście, że drużyny rozegrały tyle samo spotkań.

Co z niezadowolonymi?

Wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie wszystkim da się dogodzić, wiemy to, ale wydaje się, że to najbardziej sprawiedliwy wariant. Niezadowolonych jest odsetek.

Te strony zaproponowały inne rozwiązanie?

Nie, pojawiły się bardziej hasła o odwołaniu sezonu.

Koronawirus. Olaf Kobacki: Bergamo tętniło życiem. Teraz jest pustka

Mateusz Juroszek: Nie uzyskamy dziesiątek milionów złotych

Źródło artykułu: