Gdy świat piłki - jak i reszta globu - stanął w miejscu z powodu walki z koronawirusem, zewsząd płyną gesty solidarności zawodników, klubów, kibiców. Miliony na szpitale i wsparcie służb medycznych przeznaczają największe gwiazdy jak Robert Lewandowski, Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. Dołączają trenerzy jak Pep Guardiola, a nawet agenci jak Jorge Mendes.
Kluby, choć brak rozgrywek oznacza dla nich gigantyczne straty, pamiętają o społeczności kibiców. Piękny przykład dała choćby AS Roma, której pracownicy rozwozili po Rzymie paczki żywnościowe dla fanów po 75. roku życia.
W Polsce kibice Widzewa Łódź z okazji 110-lecia klubu zebrali w tydzień 110 tys. zł na lokalny szpital. Podobną zbiórkę prowadzą fani Legii Warszawa dla Szpitala Bródnowskiego, który zmaga się z niedoborem maseczek, gogli, jednorazowych rękawiczek i kombinezonów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: świetny trening bramkarza na czas koronawirusa. Sam strzelał, sam bronił...
Piłkarze dobrowolnie rezygnują z pensji, by ich kluby oraz zatrudnieni tam pracownicy, zwłaszcza ci na umowach zlecenie, łatwiej przetrwali czas bez rozgrywek. Sygnał dał bramkarz Unionu Berlin, Rafał Gikiewicz, a za nim deklarację o zawieszeniu pensji złożyła reszta drużyny oraz inne kluby Bundesligi.
W Polsce jako pierwsi z podobną inicjatywą już tydzień temu wyszli zawodnicy III-ligowej Polonii Bytom. Dołączyli piłkarze Śląska Wrocław i Wisły Kraków, deklarując chęć pomocy w zachowaniu płynności finansowej klubowi, który "jest dla nich czymś więcej niż miejscem pracy".
Niestety, jak nieprzyjemny zgrzyt brzmią informacje z okolic Ekstraklasy i 1. ligi, że piłkarze jakiegoś klubu stanowczo odmawiają zrzeczenia się choćby części pensji. Kontrakt to kontrakt, nie ich wina, że rozgrywki nie grają. Oni mogliby wybiec na boisko choćby zaraz, gdyby tylko było wolno.
Takie są pierwsze reakcje na uchwałę Rady Nadzorczej Ekstraklasy, by kluby były uprawione do obniżenia wynagrodzenia piłkarzy nawet o 50 proc. jednak do kwot nie niższych niż 10 tys. zł brutto. Obniżki miałyby obowiązywać od 14 marca do pierwszego meczu ligowego w Ekstraklasie (ale nie dłużej niż do zakończenia sezonu lub do 30 czerwca 2020 – w zależności co nastąpi pierwsze).
Chodzi o to, by kluby dotrwały bez przychodów do rozpoczęcia nowego sezonu, w którym zacznie do nich spływać główna część pomocy finansowej ze 116-milionowego "pakietu ratunkowego" ogłoszonego przez PZPN.
Uchwała Rady Nadzorczej Ekstraklasy nie ma wiążącej mocy prawnej i może być odczytywana jedynie jako zachęta klubów do renegocjowania kontraktów z zawodnikami. Obniżka możliwa jest jedynie w wyniku obopólnej zgody.
Jak słychać, wielu piłkarzy o takiej zgodzie nie chce słyszeć. Nie docierają do nich słowa choćby jednego ze współwłaścicieli Jagiellonii, Cezarego Kuleszy, który na łamach WP SportoweFakty apelował o solidarność całego środowiska "od akcjonariuszy, przez zawodników, po wszystkich pracowników i kibiców". I przekonywał, że dla przetrwania klubu kluczowe jest zejście z zawodników z pensji, bowiem ich wynagrodzenia to około 60 procent kosztów klubu.
"Muszą zrozumieć, że jeśli dziś nie zejdą z umów, to za kilka miesięcy nie będą mieli pracy. Muszą zacisnąć pasa i współpracować".
Jak słychać, nie palą się do tej współpracy. Nie tylko ci z Jagiellonii i dlatego, że "prezes Kulesza sprzedał ostatnio Klimalę za 20 mln zł, więc bankructwo mu nie grozi". Nikt nie lubi dostać mniej pieniędzy niż się umawiał. Tutaj chodzi jednak o solidarność.
I nie chodzi o to, że piłkarze zarabiali dotąd więcej niż większość społeczeństwa, ale o to, że dlaczego mieliby jako jedyni zostać wykluczeni z ponoszenia kosztów kryzysu? Zwłaszcza że i tak będą beneficjentami pomocy finansowej PZPN, na co nie mogą liczyć choćby - ja wiem - przewodnicy wycieczek turystycznych czy artyści, pozbawieni możliwości koncertowania i dawania spektakli.
Piłkarze Wisły i Śląska swoimi deklaracjami o chęci pomocy klubom zyskali wielkie uznanie, także w środowisku pozasportowym. Medialne przepychanki z pracodawcami, publiczne handryczenie się o procent obniżki i liczbę miesięcy to ostatnia rzecz, jakiej środowisko piłkarskie teraz potrzebuje. Piłkarz ma w Polsce i tak fatalny wizerunek utracjusza, opłacanego niewspółmiernie do umiejętności i efektywności wykonywanej pracy. Bohaterska obrona pensji - gdy jeszcze mówimy o obniżce na dwa, trzy miesiące - sprawi, że ulecą ostatnie nici sympatii i uznania.
Brak zgody piłkarzy na obniżkę będzie odczytany jako policzek wymierzony całemu środowisku, a nawet wręcz całemu społeczeństwu, w którym obserwujemy tyle prawdziwie heroicznych i wspaniałych postaw w tym trudnym momencie. Wyłamujący się, odmawiający gestu solidarności powinni zostać obłożeni infamią solidarnie przez kluby i kibiców.
Wierzę, że na końcu okaże się, że na obniżkę nie zgodzą się tylko jednostki.
Czytaj także:
- Koronawirus. Stadion w Cardiff przekształcony w szpital polowy. W przeszłości zwyciężali tam Polacy
- Koronawirus. Luis Suarez włączył się w pomoc. Sfinansował posiłki dla 500 rodzin z Urugwaju