Dyrektor Warty Poznań: Rynek piłkarski się przedefiniuje, ale bez solidarności klubów na krótko

Materiały prasowe / Piotr Leśniowski / Na zdjęciu: Robert Graf
Materiały prasowe / Piotr Leśniowski / Na zdjęciu: Robert Graf

- W kryzysach potrafimy się złapać za ręce i pracować wspólnie, ale to niestety bywa krótkotrwałe - mówi dyrektor sportowy Warty Poznań, Robert Graf. Jego zdaniem globalny rynek piłkarski się przedefiniuje, lecz raczej tylko na jakiś czas.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: UEFA planuje przedłużyć sezon do drugiej połowy lipca. To daje sporą szansę na wznowienie gry, ale też rodzi problem z kontraktami, które kończą się 30 czerwca.

Robert Graf, dyrektor sportowy Warty Poznań: Nie wiemy w jakiej formie miałoby się to odbywać, wszystko tak naprawdę zależy od UEFA. Jeśli zdecyduje ona o automatycznym wydłużeniu rozgrywek, na takiej samej zasadzie może zapaść decyzja o wydłużeniu umów. Zakładam, że wtedy później zostałoby otwarte letnie okienko transferowe, np. 1 sierpnia. Trudno o konkrety, na tym etapie to akademicka dyskusja.

Co z samymi zawodnikami? Czy oni będą mieć jakieś obiekcje?

To nie jest oczywiste i jednoznaczne. Część piłkarzy może być już dogadana z innymi klubami. Inni mogą powiedzieć, że skoro klub chce przedłużyć z nimi kontrakt o miesiąc, to dlaczego nie o rok. Takie rozmowy mogą być ciężkie. Nie twierdzę, że muszą, ale mamy do czynienia z pewnego rodzaju zamętem. Zobaczymy jakie będą regulacje. Jeśli będziemy musieli negocjować na poziomie klubowym, zrobimy to. Dzieje się to pierwszy raz w historii, więc mogą być jakieś problemy.

Pan pewnie jest optymistą w tym sensie, że Warta Poznań jako jeden z pierwszych klubów w Polsce ogłosiła porozumienie z zawodnikami i wszystkimi pracownikami w kwestii obniżki zarobków. Przy Drodze Dębińskiej udało się je wypracować bardzo szybko.

Tu trzeba zaznaczyć, że większość kontraktów naszych zawodników jest dłuższych. Niewielu umowy kończą się 30 czerwca. Mogę chłopaków tylko chwalić i ukłonić się w ich stronę - tak samo jak w przypadku sztabu szkoleniowego i wszystkich innych pracowników Warty. Żyjemy w określonych realiach i jesteśmy odpowiedzialni za klub. Żadną sztuką byłoby teraz inkasować sto procent pensji, a potem w lipcu nie mieć dokąd wrócić.

ZOBACZ WIDEO: Jak piłka nożna będzie wyglądać po epidemii koronawirusa? "To bardzo poważnie zachwieje klubami"

Odbywa się mnóstwo wideokonferencji między przedstawicielami klubów, ale domyślam się, że macie też jakiś kontakt z władzami, by sprawdzić czy pomysły dotyczące choćby terminu wznowienia rozgrywek są realne.

My takich rozmów nie prowadzimy, być może robi to PZPN. Zobaczymy co będzie z wyborami prezydenckimi. One się najprawdopodobniej nie odbędą, a jeśli 10 maja Polacy nie pójdą do lokali wyborczych, to raczej ciężko zakładać, że 15 maja piłkarze wznowią treningi zespołowe. Do tego dojdzie wtedy, kiedy będzie zgoda władz.

Kiedy pańskim zdaniem mogłoby to nastąpić?

Mój optymistyczny scenariusz jest taki, że to się może udać na początku czerwca i być może w drugiej połowie tego miesiąca udałoby się zagrać - oczywiście bez publiczności.

Teraz zawodnicy trenują indywidualnie. Jest jakiś plan, by to zmienić i przejść np. do zajęć w parach?

Znów mogę powiedzieć, że wszystko zależy od decyzji rządu. Na razie zakazy są ostre i nie możemy myśleć o zmianie formy treningów. Jeśli dojdzie do poluzowania, to oczywiście mamy pomysły na zajęcia w mniejszych grupach.

Załóżmy, że sezon uda się dograć. Jak wiele czasu po wznowieniu treningów drużynowych trzeba, by wrócić do gry bez ryzyka poważnych kontuzji?

Po tak długiej przerwie mówimy właściwie o nowym okresie przygotowawczym, którego jednak mieć nie będziemy. Budowanie wytrzymałości i wydolności to będzie zapewne praca indywidualna. Potem zajęcia zespołowe potrwają może dwa lub dwa i pół tygodnia. W tym czasie trzeba się skupić na kwestiach czysto piłkarskich.

Jakie są nastroje w polskich klubach? Widać powszechną chęć dogrania sezonu, czy jednak górę biorą interesy klubowe i jeśli ktoś nie ma już wielkich celów, to przesadnie mu nie zależy?

Nie biorę udziału we wszystkich rozmowach, więc nie mam pewności, jaki jest klimat np. wśród prezesów. Fakty są takie, że na początku sezonu umówiliśmy się na 34 lub 36 kolejek, jeśli ktoś miałby zagrać w barażach. Wirus nam to wszystko wywrócił, ale jeśli trzeba będzie dograć resztę meczów bądź ich część, to je dogramy, bo takie były ustalenia. Wiadomo, że to będzie wyglądać zupełnie inaczej niż zakładaliśmy, ale wszyscy mają takie same problemy.

Miał pan kiedykolwiek podczas swojej pracy chociaż podobną sytuację?

Nigdy. Nieważne ile lat kto pracuje w piłce, dla każdego to jest coś zupełnie nowego. Mamy realną groźbę, że nie uda się dokończyć sezonu, a nawet jeśli się uda, to dopiero w lipcu. Wszyscy się teraz uczymy, każdy spróbuje jak najlepiej przygotować drużynę. Pytanie jak to zrobić, bo jeden ciężki okres przygotowawczy już był. Po nim I-ligowcy rozegrali po dwa spotkania i tyle. Znaków zapytania jest mnóstwo, z drugiej strony wszyscy mają tak samo, więc nie będzie szukania wymówek.

Czerwiec czy lipiec to nie jest zły czas na granie w piłkę. Pogoda będzie sprzyjać, więc trudno mówić, że opóźnienie rozgrywek to jakaś tragedia.

Zgadzam się, poza tym nowy sezon normalnie też zacząłby się w lipcu. Sam termin nie jest tragedią, bardziej chodzi o zachwianie pewnej konstrukcji, która obowiązywała od lat, czyli np. terminów obowiązywania kontraktów. Dochodzi też niepewność. Siedzimy w domach i nie wiemy jak trenować, bo nie wiemy kiedy wznowimy zajęciach w grupach i czy nastąpi to pod kątem dogrania tego sezonu, czy rozpoczęcia następnego. To są teraz kluczowe informacje.

Jakie założenie byłoby najbezpieczniej przyjąć?

Takie, że jednak dogramy sezon. Musimy podejść do tematu w taki sposób, bo takie były zasady, gdy zaczynaliśmy rozgrywki. Inna sprawa, że ani w czerwcu, ani w lipcu koronawirus nie zniknie. Co się stanie, jeśli któryś z piłkarzy zostanie zakażony? Wtedy pewnie ligę trzeba będzie definitywnie zakończyć. Jakiś plan jednak trzeba przyjąć i na razie zakładamy, że dogramy sezon z prostej przyczyny - on się jeszcze nie skończył.

Warta nie płaci astronomicznych pensji, więc to niekoniecznie pytanie do pana. Mamy jednak mnóstwo klubów, które oferują zawodnikom miesięcznie ogromne sumy, często sześciocyfrowe. Dziś bez meczów te kluby nie mają praktycznie żadnych dochodów. Czy epidemia przedefiniuje rynek piłkarski i sprawi, że kwoty transferowe czy zarobków bardziej się urealnią? Dotąd kluby żyły raczej od pierwszego do pierwszego, zakładając, że nie będzie żadnych kłopotów.

Rozmawiamy o sytuacji globalnej. Przedefiniowanie musi nastąpić. Wykorzystajmy ostatnie wydarzenia jako szansę, by coś poprawić. Potrzeba jednak solidarności i podobnego podejścia u wszystkich.

Krótkotrwale stawki na pewno spadną, ale liczenie na zmianę trendu może być naiwne.

Jeśli komuś zgadza się rachunek ekonomiczny, to ja nie mam nic przeciwko, żeby inwestował wielkie pieniądze. Chodzi o to, by nie zadłużać klubów. Jeśli spojrzymy na nasze podwórko i chociażby Legię Warszawa, to pensje na poziomie 25, 30 czy 50 tys. euro miesięcznie nie rzucają na kolana w zachodnich ligach. Oczekiwałbym jednak, żeby za płaceniem takich sum szła jakość. To więc głównie kwestia zarządzania.

Rynek na pewno się skurczy, ale czy trwale?

Wszyscy liczą się z tym, że w nowym sezonie zarobią mniej - piłkarze, agenci, osoby funkcyjne itd. Może dla niektórych to będzie dzwonek ostrzegawczy, że warto wydawać pieniądze inaczej. Za naszą południową granicą widzimy MSK Żylina, który żył z transferów wychodzących, a teraz ogłasza upadłość, bo wie, że jego plany są nierealne. Zabiło go więc zaledwie kilka miesięcy bez gry.

Kluby lepiej zarządzane może nawet skorzystają, bo dane im będzie pozyskać dobrego zawodnika, na którego wcześniej niekoniecznie byłoby ich stać.

Pewnie tak, ale przyjmujemy w tym momencie romantyczne założenie, że piłkarze nie będą mieć wygórowanych oczekiwań. Oni zdają sobie sprawę, że powinni mieć trochę mniejsze, ale od razu rodzi się pytanie co to znaczy "trochę mniejsze". To kwestia indywidualnego podejścia i bardzo subiektywnej oceny sytuacji. Wiele zależy od solidarności środowiska - czy uzna ono, że jeśli nas nie stać, to nas nie stać. Zawsze może się trafić jakiś lepiej prosperujący klub, albo właściciel który powie: a mnie jednak stać. W momentach kryzysowych często potrafimy się złapać za ręce i pracować wspólnie, ale to niestety bywa krótkotrwałe.

Czytaj także:
Koronawirus. Druga połowa czerwca realnym terminem wznowienia rozgrywek w Polsce
"Widziałeś co on robi, siatkówka k..." Żenujący spektakl Janusza Wójcika na ławce i spadek Widzewa Łódź

Komentarze (0)