PKO Ekstraklasa. Jakub Błaszczykowski i Wisła Kraków, czyli miłość większa od milionów

Newspix / Bartosz Ziółkowski / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski z kibicami
Newspix / Bartosz Ziółkowski / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski z kibicami

- To nie inwestycja, bo przy inwestycji myślisz, że coś się zwróci. Rodzice i babcia wpajali mi, żebym odwdzięczał się za to, co dostałem - mówi Jakub Błaszczykowski. Przejęcie przez niego Wisły Kraków to szczęśliwe zakończenie filmowej historii.

Na pierwszym spotkaniu, jak w komedii romantycznej z Meg Ryan czy Katherine Heigl, zjawia się umorusany błotem. Wszystko krzyczy, że to się nie uda, że taki mezalians jest niemożliwy, ale 19-latek z podczęstochowskiej wsi rozkochuje w sobie dziewczynę z elity, do której wzdycha cały kraj. Łączy ich silne uczucie, ale ich drogi szybko się rozchodzą.

On rusza w świat, bo ona nie może mu dać tego, na co zasługuje. Obiecuje, że wróci. Wszyscy tak mówią, ale on słowa dotrzyma i nie zapomni o swojej wielkiej miłości. Gdy ta znajdzie się w opałach, rzuci wszystko i ruszy jej na ratunek. Jakub Błaszczykowski i Wisła Kraków to love story, jakie w dzisiejszej piłce po prostu się nie zdarza.

Od pierwszego wejrzenia

8 lutego 2005 roku, Skotniki pod Krakowem. 19-latek z IV-ligowego KS Częstochowa przyjeżdża starać się o angaż w naszpikowanej reprezentantami drużynie mistrza Polski. W roli swata występuje Jerzy Brzęczek, były kapitan drużyny narodowej i przyjaciel dyrektora sportowego Białej Gwiazdy Grzegorza Mielcarskiego, a prywatnie - wujek testowanego. To on poleca swojego siostrzeńca trenerowi Wernerowi Liczce.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. PKO Ekstraklasa ma plan na powrót do grania! "Liga może zakończyć się 19 lipca"

Na zrobienie pierwszego wrażenia ma się tylko jedną okazję, a Błaszczykowski swoją marnuje. Przynajmniej jeśli chodzi o wejście do szatni. - Dość późno wstałem, a jechałem z Częstochowy, pogoda była nieprzyjemna i wpadłem w poślizg. Trochę się zakopałem i przyjechałem do klubu cały w błocie. Nie dość, że byłem zestresowany, to jeszcze brudny. Takie wejście miałem - wspomni po latach.

Co innego na boisku. - Patrzę na tego Kubę, patrzę i otwieram oczy coraz szerzej. "Jak ten chłopak uchował się w IV lidze?!"- nie mogłem uwierzyć. Po pół godzinie wiedziałem, że chcę go u siebie. Nigdy nie widziałem, by 19-latek z amatorskiej drużyny miał nie tylko taki talent, ale też taką jakość. To był cud - mówi nam trener Liczka.

Czech zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia, podobnie piłkarze Wisły i wymagający właściciel klubu Bogusław Cupiał. A w oficjalnym debiucie nieznany szerzej blondynek rzuca na kolana kibiców. Strzela gola, asystuje, a Wisła demoluje Polonię Warszawa 5:0. Gdy schodzi z boiska, trybuny skandują jego nazwisko. - Serce podeszło mi do gardła i muszę przyznać, że troszkę się wzruszyłem - powie.

Jeszcze tu wrócę

Pół roku później fani Wisły po raz pierwszy przekonają się, że Błaszczykowski zrobi dla ich klubu więcej niż inni piłkarze. W pierwszej połowie meczu el. Ligi Mistrzów z Panathinaikosem Ateny doznaje pęknięcia kości śródstopia, ale zostaje na boisku do 75. minuty. 13 lat później zdobędzie się na takie samo poświęcenie w meczu o awans do grupy mistrzowskiej Ekstraklasy.

Przez uraz traci niemal cała rundę jesienną, ale po powrocie do zdrowia rozwija się w zawrotnym tempie. Debiutuje w reprezentacji Polski, wygrywa najważniejsze plebiscyty i przede wszystkim zwraca na siebie uwagę klubów z mocniejszych lig. Wybiera ofertę Borussii Dortmund.

Gdy rozgrywa swój ostatni mecz w Wiśle, trener zarządza zmianę, by Błaszczykowski mógł pożegnać się z kibicami. Schodząc z boiska, kłania się trybunom, a tuż przed linią boczną odkrywa koszulkę z napisem-obietnicą: "Jeszcze tu wrócę".

Wtedy mało kto w to wierzy. Wyjedzie i zapomni - mówią. Gdy cztery lata później jako jeden z czołowych skrzydłowych Bundesligi i kapitan reprezentacji Polski świętuje zdobycie mistrzostwa Niemiec w wiślackiej koszulce z napisem "WIERNOŚĆ", staje się jasne, że darzy Białą Gwiazdę uczuciem mocniejszym od sentymentu.

Ciągle jest blisko klubu. Kiedy cupiałowy kolos na glinianych nogach zaczyna się chwiać, rusza do pomocy. W 2015 i 2016 roku angażuje się w akcje crowdfundingowe, a gdy sytuacja robi się naprawdę zła, idzie krok dalej. Wiosną 2018 roku, by klub przebrnął przez proces licencyjny, pożycza mu 1,2 mln zł. Odsetki przeznacza na bilety dla dzieci z domów dziecka.

Szaleńczy krok

Wchodząc do szatni Wisły po raz pierwszy, nanosi do niej błota. W styczniu 2019 roku natomiast wraca do klubu na białym koniu, ratując Białą Gwiazdę przed upadkiem. Spełnia daną 12 lat wcześniej obietnicę w najtrudniejszym momencie: w dniu, w którym rozwiązuje kontrakt z VfL Wolfsburg, Wisła traci licencję na grę w Ekstraklasie i nie ma środków na bieżącą działalność.

Błaszczykowski nie tylko rezygnuje z kontraktu w Bundeslidze, ale też kładzie na szali budowany przez lata wizerunek, ręcząc za klub, o którym ostatnio było głośno przede wszystkim przez związki ze światem przestępczym. Do tego jego reputacja jest zdeptana niedoszłą sprzedażą klubu Vannie Ly i Matsowi Hartlingowi.

- Kiedy zobaczyłem, jakie są problemy, to uznałem, że to odpowiedni moment, żebym wrócił. Nie wszyscy byli zgodni co do tego, by to robić, ale ja zawsze robię to, co czuję. Gdyby w Wiśle wszystko było dobrze, to pewnie by mnie nie potrzebowała. Rodzice i babcia wpajali mi, żebym nie zapomniał, skąd pochodzę i żebym doceniał to, co dostałem w życiu i żebym potrafił się za to odwdzięczyć - mówi.

Pomaga Wiśle wizerunkowo i finansowo. Nie tylko uwiarygadnia "nowe otwarcie", ale też pożycza klubowi 1,33 mln zł na przetrwanie. Tyle samo wykładają Tomasz Jażdżyński i Jarosław Królewski. Dzięki pożyczce zyskują kontrolę nad klubem i prawo do przejęcia go. O geście Błaszczykowskiego pisze cały świat, na czele z "New York Times". Pół roku później dorzucą kolejne pół miliona, by utrzymać klub przy życiu.

- Może moja decyzja nie była do końca inteligentna, ale wygrało serce. To był szaleńczy krok, ale nie żałuję niczego. To nie jest inwestycja, bo przy inwestycji myślisz, że coś się zwróci. To był impuls, działałem sercem. Uważałem, że to ostatni moment, żeby uratować ten klub - zdradzi.

Miłość większa od milionów

Po odejściu z Wolfsburga Błaszczykowski może liczyć na ostatni lukratywny kontrakt w karierze, ale odrzuca atrakcyjne oferty ze Stanów Zjednoczonych i Australii i rzuca się na pomoc klubowi, dzięki któremu zaistniał w poważnej piłce.

Zamiast zarabiać na grze w piłkę, sam wykłada pieniądze na ratowanie klubu, by spełnić złożoną przed laty obietnicę. A podpisując kontrakt, wykonuje kolejny piękny gest. W umowę wpisane ma najniższe dopuszczalne przez piłkarskie prawo wynagrodzenie (500 zł/miesiąc), które i tak przekazuje na cele charytatywne.

Gdy rozgrywa pierwszy po powrocie mecz przy R22, kibice dedykują mu oprawę: "Miłość większa od milionów, Kuba wreszcie witaj w domu!". Kiedy wyprowadza zespół na boisko, trybuny skandują jego nazwisko, a gdy sędzia daje znać do rozpoczęcia meczu, ponad 20 tys. gardeł ryczy tak, że trzęsie się stadion: "Jesteś legendą, hej Kuba, jesteś legendą!".

Tak Błaszczykowski staje się legendą za życia. Kimś, kogo następne pokolenia kibiców Wisły będą wymieniać jednym tchem obok Henryk Reyman i Bogusława Cupiała. W poniedziałek otworzył nowy rozdział i został właścicielem 13-krotnego mistrza Polski. I to w przededniu wywołanego pandemią COVID-19 globalnego kryzysu gospodarczego. To kolejny dowód dojrzałej, niosącej ze sobą odpowiedzialność, miłości piłkarza do klubu.

Czytaj również -> Maciej Kmita: Nie każdy bohater nosi pelerynę
Czytaj również -> Błaszczykowski pisze historię. Poczet właścicieli klubów Ekstraklasy

Źródło artykułu: