Często jestem pytany o pierwszą rzecz, jaką zrobię po wygaśnięciu pandemii, która dzisiaj jest niemożliwa. Odpowiadam, że wybiorę się na jakiś dobry mecz, ale nie na miejsca dla dziennikarzy, tylko do sektora największych ultrasów, drących się i śpiewających, by tam wraz z nimi wydrzeć się za wszystkie dni izolacji.
Oczywiście, stanie się to nieprędko, może dopiero w 2021 roku. Ważne, że wytyczony został kurs powrotu do normalności i konkretne daty. Rząd tak jak od sportu zaczął zamrażanie życia publicznego, tak teraz od sportu zaczyna powoli wszystko odmrażać.
Słyszę narzekania, że to farsa, zasłona dymna, żaden prawdziwy impuls dla gospodarki. Że żadne pocieszenie dla szefów firm czy pracowników drżących o posady, bo mogą sobie co najwyżej pograć trzech na trzech na Orliku. Albo wyładować frustrację na strzelnicy lub gokartach. Spokojnie, od czegoś trzeba zacząć.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Jan Tomaszewski wskazał nazwiska potencjalnych następców Jerzego Brzęczka
Sport jest dziedziną "pierwszej kolejności odśnieżania" nie bez przyczyny. Środowisko sportowe udanie zdało test izolacyjny, zamykając karnie wszystkie areny, zatrzymując rozgrywki, przechodząc na treningi online. A potem jako pierwsze – za sprawą Ekstraklasy - stworzyło poważny plan kontrolowanego sposobu koegzystencji z wirusem. Tak bezpiecznego, na ile się da.
Jeśli wszystko się uda, Polska znajdzie się w awangardzie krajów, obok Niemiec czy Austrii, które przywróciły swoim mieszkańcom tak ważne w tych czasach pozytywne sportowe emocje. Nawet jeśli tylko jako widowisko telewizyjne, to ma to akurat te dobre strony, że dostarczy kibicom powodów, żeby siedzieć w domu.
Żeby to wypaliło, plan powrotu meczów Ekstraklasy 29 maja musi być egzekwowany konsekwentnie. Wymaga ogromnej odpowiedzialności ze strony głównych aktorów, od piłkarzy i sztabów drużyn przez ekipy telewizyjne, które będą realizowały transmisję, po kibiców.
Wiadomo, że jeśli coś może zawieść w tym planie to czynnik ludzki. Fatalnie byłoby, gdyby okazali się nim kibice, czyli końcowi odbiorcy całego przedsięwzięcia. Ci, dla których podejmowane jest całe to wielkie ryzyko. Wiem, że kluby chcą dograć sezon do końca, nie z racji dania radości fanom, ale by zasłużyć na ostatnią transzę z praw telewizyjnych i w ten sposób przetrwać. Ale stacje telewizyjne są zdeterminowane, by znów dać abonentom czysty sport, zamiast wspomnień retro.
Póki co kibice zostali ujęci w planie "odmrażania" sportu jedynie w haśle, że mecze Ekstraklasy (i Ekstraligi żużlowej) będą się odbywały bez publiczności.
Mam nadzieję, że nie będziemy świadkami obrazków jak z ostatnich spotkań w Europie tuż przez zawieszeniem rozgrywek. W Moenchengladbach tysiące fanów przyszło pod stadion dopingować drużynę grająca za zamkniętymi drzwiami z FC Koeln. W Paryżu, gdy PSG eliminowało z Ligi Mistrzów Borussię Dortmund, było podobnie.
Da się jeszcze jakoś zrozumieć tę głupotę, bo miała miejsce przed sparaliżowaniem świata przez wirusa i tysiącami zgonów. Jednak podobne zachowanie w maju, czerwcu, lipcu, gdy ligi będą nieśmiało wracały z zamrożenia, byłoby kompletnie nieodpowiedzialne. I posłużyłoby jako argument do ponownego zamrożenia. Jak w Holandii, gdzie premier odwołał rozgrywki do 1 września.
Kibice, którzy skrzykną się, by spod stadionu wspierać klub, muszą mieć świadomość, że oprócz łamania prawa, pchną swoją drużynę w chaos, z którego - jeśli w ogóle – wyjdzie słaba i poraniona.
Czytaj także:
- Kryzys głównych sponsorów Realu Madryt. Działacze Królewskich zaniepokojeni
- Koronawirus. Zaskakujący pomysł eksperta z FIFA. Chce żółtych kartek za plucie na murawę