#DziałoSięWSporcie. Jedyny taki finał w polskiej piłce. Górnika Zabrze nie pobił nikt (wideo)

Dramatyczny wyścig z czasem zaczyna się pięknym golem strzelonym w 68. minucie. W strugach deszczu Górnik Zabrze próbuje dopaść Anglików.

Maciej Siemiątkowski
Maciej Siemiątkowski
Włodzimierz Lubański w barwach Górnika Zabrze Newspix / Eugeniusz Warminski / Na zdjęciu: Włodzimierz Lubański w barwach Górnika Zabrze
Stanisław Oślizło uderza z półobrotu w polu karnym. Długowłosy bramkarz Joe Corrigan jest bez szans. Górnik Zabrze w 68. minucie trafia na 1:2 i odzyskuje nadzieje. Jeszcze nie wszystko stracone! Jeszcze można wygrać ten finał!

Jest 29 kwietnia 1970 roku. Polacy grają w Wiedniu o Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City. W strugach deszczu toczą bój z rywalem i śliską murawą. Grają bez polotu. To nie jest ten Górnik, który wyrzucił Romę po dwóch dogrywkach i rzucie żetonem. Dwa błędy Huberta Kostki sprawiają, że Anglicy już po pierwszej połowie prowadzą 2:0. Najpierw dobitka Neila Younga, potem rzut karny Francisa Lee.

Bramka Oślizły na 1:2 zaczyna dramatyczny wyścig z czasem. To zastrzyk nowych sił. Ale Anglicy są wyrachowani. Zaczyna się brzydka gra. Zabierają czas rywalom i raz po raz podają piłkę do swojego bramkarza. Nie tego domaga się nieliczna austriacka widownia. Na stadion przyszło niespełna osiem tysięcy kibiców. Zniesmaczeni opieszałą grą Anglików zaczynają gwizdać. Na koniec cieszą się piłkarze Manchesteru. Wygrywają 2:1 i z radością odbierają puchar.

- Chłopacy musieli się bardzo napracować, aby wymęczyć zwycięstwo - mówi Malcolm Alisson, trener Anglików. - Gdyby nie deszcz, widowisko byłoby z pewnością bardziej interesujące. Trudno grało się na śliskiej murawie - usprawiedliwia.

Górnicy nie dostali za finał nawet pamiątkowych medali. Za jeden z największych wyczynów w historii polskiej piłki klubowej nie odebrali też premii. Z Wiednia zespół przywozi tylko ortaliony i rajstopy, które kupiły żony piłkarzy. Zdążyły zabrać się z nimi na finał drugim autobusem.

Zmęczenie po trójmeczu z Romą i zmiany w kluczowym momencie sezonu miały wpływ na słabą dyspozycję zabrzan w finale. Przed półfinałem PZP Geza Kalocsay został zwolniony. Jego temperament, skłonność do zabaw długo nie podobały się komunistycznym władzom. Sympatia do młodych kobiet był wystarczającym pretekstem do zwolnienia. Następca Michał Matyas od razu został wyrzucony na głęboką wodę.

- Ze zmianą szkoleniowca zmieniła się taktyka i atmosfera. My czuliśmy się zupełnie inaczej, a taktyka na to spotkanie pozostawiała wiele do życzenia, ale nie chcę wchodzić w szczegóły - wspomina Oślizło.

- Może mogliśmy ten mecz wygrać, ale znowu dała o sobie znać polska mentalność - żałuje Włodzimierz Lubański. - Przegraliśmy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Niestety zbyt szybko zadowalamy się sukcesami, nie walczymy do końca, wmawia się nam: "Już wiele osiągnęliście, jeśli teraz przegracie i tak będziecie bohaterami" - dodaje legendarny napastnik.

Górnik z Oślizłą i Lubańskim oraz innymi gwiazdami pokroju Jerzego Gorgonia czy Jana Banasia nadal jest jedynym polskim zespołem, który zagrał w finale europejskich pucharów. 50 lat po ich wyczynie nie mamy ani jednego reprezentanta Ekstraklasy w Lidze Europy i Lidze Mistrzów.

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie.

Sprawdź też nasze cykle Sportowe rewolucje i Pamiętne mecze.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×