30 maja w Portugalii mają zostać wznowione rozgrywki Primeira Ligi. Zapowiedź premiera Antonio Costy ma związek z coraz lepszą sytuacją, jeśli chodzi o pandemię koronawirusa. Obok Słowacji to kraj, który może się pochwalić najniższą liczbą zgonów z powodu choroby COVID-19 w przeliczeniu na 1 mln mieszkańców.
Według statystyk, w Portugalii zmarły 102 osoby na 1 mln mieszkańców (całkowita liczba zarażonych: 27 676, zmarły 1144 osób). Z kolei w sąsiedniej Hiszpanii - aż 540. Różnica jest ogromna, dlaczego zdecydowano się wznowić piłkarską ligę jeszcze w tym miesiącu.
Futbol, czyli pieniądze
Wieloletnia korespondentka Polskiego Radia w Portugalii, Adriana Bąkowska, nie ma złudzeń. Jej zdaniem sytuacja w kraju jest coraz lepsza, jednak wznowienie sezonu ma przede wszystkim związek z ogromnymi pieniędzmi, jakie oznacza futbol na najwyższym poziomie.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus przewartościował piłkarskie kontrakty. "Futbol jest przepłacony, ale to prawo rynku"
- W Portugalii istnieje bardzo silne lobby piłkarskie. To dziedzina, która przynosi ogromne pieniądze, bo interesuje miliony ludzi. Żadna inna dyscyplina nie może się z nią równać. Gdy dochodzi do największych meczów ligowych, jak choćby spotkań FC Porto z Benficą Lizbona, w programach czysto informacyjnych dziennikarze i eksperci potrafią przez trzy godziny rozmawiać tylko o tym - tłumaczy.
Sezon Primeira Ligi zatrzymano już 12 marca, podobnie jak rozgrywki w niższych ligach. Teraz Portugalczycy planują wrócić, jak na razie spotkania mają odbywać się przy pustych trybunach.
Na początku maja informowaliśmy, że pracuje się tam nad rozwiązaniem pozwalającym zapełnić kibicami jedną szóstą miejsc na trybunach. Rozważane jest wprowadzenie kilku stref poza stadionem, by ludzie nie gromadzili się w jednym miejscu.
Mówił nam o tym trener Goncalo Feio, obecnie pracujący w Rakowie Częstochowa.
- Na przykład na stadionie Benfiki Lizbona mieści się około 65 tysięcy osób i według tego założenia mogłoby wejść na obiekt nawet około 10 tysięcy widzów. To wszystko to na razie projekt, nie wiadomo, czy wejdzie w życie - ujawniał portugalski szkoleniowiec (więcej TUTAJ).
Byłoby to olbrzymie wyzwanie organizacyjne, także jeśli chodzi o kontrolę tłumu, który mógłby zbierać się pod obiektami. Według Adriany Bąkowskiej Portugalczycy nie mieliby problemów z zaprowadzeniem porządku.
- Portugalscy kibice różnią się od hiszpańskich. Tam na trybunach jest bardzo spokojnie, wszystko jest obstawione policją, która w razie konieczności reaguje bardzo zdecydowanie. Nie sądzę, by jakikolwiek kibic zaryzykował spotkanie z jednym z funkcjonariuszy.
Jej zdaniem projekt jest bardzo ciekawy, jednak możliwy to wprowadzenia dopiero w przyszłym roku. - Moim zdaniem jest to realne, bo portugalskie służby byłyby w stanie to wyegzekwować, ale nie w tym roku.
Klucz do sukcesu
Portugalczycy są w stanie w ogóle myśleć o powrocie futbolu dzięki szybkiemu działaniu i wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Wprawdzie ludziom nie zakazano wychodzić z domów, ale zamknięto znaczną część placówek publicznych. Dopiero od 4 maja rząd zdecydował się powoli łagodzić restrykcje.
To dzięki temu oraz bardzo dużej liczbie przeprowadzanych testów (średnio 20 tysięcy na milion obywateli) nie podzielili oni losów Hiszpanii, gdzie pandemia ani myśli ustąpić, a każdej doby ofiary śmiertelne liczy się w setkach.
Tymczasem w ostatni piątek w kraju Cristiano Ronaldo zanotowano dziewięć nowych przypadków zgonów z powodu COVID-19.
- W przeciwieństwie do innych krajów Portugalia zareagowała bardzo szybko i wprowadzono stan wyjątkowy. Nie można jednak powiedzieć, że od samego początku byli bardziej zdyscyplinowani od innych narodów. Gdy zamknięto szkoły, to ludzie masowo wylegli na plaże. Media obiegły zdjęcia miejsc, gdzie nie można było wetknąć jednego ręcznika - tłumaczy ekspertka. Ale potem nastąpiły zmiany.
Coraz lepsze statystyki Portugalczyków w walce z koronawirusem dziwią tym bardziej, że jest to czołowe w Unii Europejskiej państwo jeśli chodzi o liczbę mieszkańców mających co najmniej 80 lat. Dodatkowo tamtejsza służba zdrowia od lat zmaga się z niedofinansowaniem oraz złym wyposażeniem placówek medycznych.
Pomimo tego jako naród Portugalczycy zdali egzamin. Według Adriany Bąkowskiej nie było tam mowy o panice, co ma też związek z charakterami ludzi.
Polacy ratują restaurację
Bąkowska: - Nastroje są słabe, ponieważ jest to kraj biedny, w którym zarobki są niskie, a ceny bardzo wysokie. Jednak z drugiej strony nie można mówić o panice. Nie są narodem skłonnym do takich zachowań, są opanowani w emocjach. Widać dużo społecznych akcji, nie spotkałam się z negatywnymi przejawami zachowań wobec lekarzy, wobec nich panuje raczej wdzięczność i serdeczność.
- Wśród nich jest jeszcze duży spokój. Jeśli można tak powiedzieć, to oni są dobrze przetrenowani ze względu na poprzedni kryzys sprzed kilku lat, są w jakiś sposób do tego przyzwyczajeni. Mają w sobie naturalny spokój i karnie wywiązują się z obostrzeń. Dobrze sprawdzili się jako obywatele.
Każdego roku do kraju przyjeżdżały setki tysięcy turystów, w tym jest to niemożliwe, co oczywiście odbije się na gospodarce. - Branża turystyczna wnosi aż 9 procent do PKB. Wszystkie hotele są zamknięte, restauracje również. Wprawdzie rząd powoli luzuje obostrzenia, ale zapowiedziano, że jeśli sytuacja się pogorszy, to zrobią krok do tyłu.
Co ciekawe, w pomoc jednej z lizbońskich kawiarni włączyli się Polacy, których na ulicach portugalskiej stolicy nie brakuje.
- Chodzi o bardzo popularny w tym mieście bar "Cafe do Electrico", którego właścicielka jest w bardzo trudnej sytuacji, właściwie na granicy bankructwa. I właśnie grupa Polaków zorganizowała zbiórkę internetową, aby uratować to miejsce - przekonuje.
I jak dotąd naszym rodakom idzie znakomicie - do końca akcji zostały jeszcze ponad trzy tygodnie, a już zebrano ponad połowę potrzebnych środków.
Akcję można wspierać pod TYM ADRESEM.
Legendarny piłkarz przeszedł koronawirusa. Czytaj więcej--->>>