Epidemia koronawirusa SARS-CoV-2 doprowadziła do zawieszenia rozgrywek PKO Ekstraklasy. Przypominamy zatem najciekawsze, najdziwniejsze i najbardziej pamiętne mecze sprzed lat.
Była 26. minuta, gdy Kamil Grosicki pomknął lewym skrzydłem i dograł w pole karne, a pięta Bruno Coutinho Martinsa sprawiła, że piłka wylądowała pod nogami Tomasza Frankowskiego. Po chwili kibice Jagiellonii Białystok świętowali otwarcie wyniku starcia z Arką Gdynia. Nie zdążyli jednak uspokoić radości, a kolejna akcja nowego duetu przyniosła drugie trafienie. Podający był ten sam, strzelec też.
Były reprezentant Polski nie mógł sobie wymarzyć lepszego powrotu do rodzimego klubu. Po spotkaniu żegnała go owacja trybun i okrzyki: "Franek, Franek, łowca bramek!'" oraz "Tomasz Frankowski, najlepszy napastnik Polski". - To piękny moment i będę miał co wspominać - nie krył w rozmowie z dziennikarzami.
ZOBACZ WIDEO: 2. Budnesliga. Piłkarze Dynama Drezno z potwierdzonym koronawirusem. Klub chwilowo poza rozgrywkami!
Sezon 2007/08 był dość szalony dla kibiców Jagiellonii. Udało się jej powrócić do Ekstraklasy po kilkunastu latach w niższych ligach i zaliczyć niezłą rundę jesienną. Później gra się jednak kompletnie posypała, drużyna przegrywała mecz za meczem i utrzymała się tylko dzięki sporemu szczęściu. Dlatego jeszcze przed następną edycją rozgrywek w klubie doszło do wielkich zmian.
Zaczęło się od roszad wśród działaczy podlaskiego klubu: prezesem został Ireneusz Trąbiński, a odpowiedzialność za większość transferów przejął Cezary Kulesza. Następnie na stanowisku trenera pojawił się Michał Probierz i dokonał wielkiego "wietrzenia" szatni, po którym skład zmienił się nie do poznania. Do pewnego czasu wyniki nadal były jednak bardzo średnie. Jesienią był nawet czas, gdy zespół zamykał ligową tabelę. W końcu gra zaczęła się jednak układać, a pozycja nieco się poprawiła.
Kluczowa dla Jagi miała być runda wiosenna. Dlatego też jeszcze przed nią zainwestowano w kolejne wzmocnienia. Tym najważniejszym było podpisanie umowy z doświadczonym Frankowskim, dla którego był to powrót do klubu po ponad 15 latach. - Czuję się zdrowy, nie jestem wypalony i wiem na co mnie stać. Chciałbym, aby tym razem zespół uniknął walki o utrzymanie. Wierzę, że możemy skończyć sezon w górnej połówce tabeli - zapewniał on sam na powitalnej konferencji prasowej w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia.
"Franek" miał wówczas 34 lat. Do tego za nim było wiele słabych miesięcy w Wolverhampton Wanderers, CD Tenerife i Chicago Fire. Sporo osób nie wierzyło więc, że stać go na powrót do kapitalnej formy strzeleckiej z czasów w Wiśle Kraków. Szczególnie, że Jagiellonia była drużyną na zupełnie innym pułapie, a on sam w jej sparingach nie błyszczał.
W samym Białymstoku nikt jednak nie miał wątpliwości, że to wszystko nie jest powodem do zmartwień. Tutaj bowiem cały czas był kimś szczególnym, od razu wybrano go nowym kapitanem. Samo podpisanie przez niego umowy przyciągnęło wielką uwagę i bardzo pozytywnie nastroiło kibiców. Sprawiało też, że nie mogli się doczekać premierowego wiosennego starcia z Arką. Bilety od początku sprzedaży schodziły bardzo szybko, mimo zapowiadanych opadów śniegu i mroźnej temperatury.
Mecz Jagi z gdynianami elektryzował zresztą wyjątkowo. Arka przyjeżdżała bowiem do Białegostoku po raz pierwszy od baraży w 2006 roku, które gospodarze przegrali w niejasnych okolicznościach. Część osób uważała je za ustawione, choć nigdy nie znaleziono na to dowodów. Niemniej chęć rewanżu i tak była szczególna.
Bojowy nastrój wśród kibiców Jagiellonii zepsuła informacja, która pojawiła się na kilkanaście godzin przed meczem. Frankowski miał złapać kontuzję na treningu i jego występ stanął pod dużym znakiem zapytania. Lokalne i krajowe media podawały to po sobie, nie zdając sobie sprawy z tego, że... nie ma to wiele wspólnego z prawdą.
- Probierz chciał za wszelką cenę ukryć, że "Franek" zagra w pierwszym meczu po powrocie do Jagi. Udzielał wywiadów na lewo i prawo, ściemniając. Czesiu Michniewicz nie dał się jednak nabrać, bo go znał i poprosił Bartka Ławę, by ten zadzwonił do Grosickiego. To byli kumple ze Szczecina i "Grosik" wygadał się na dzień przed spotkaniem - wspomina ze śmiechem dziennikarz Piotr Wołosik, który pracuje w "Przeglądzie Sportowym".
Czas pokazał, że blef był zbędny. Frankowski pojawił się w podstawowym składzie i zrobił swoje, a w ataku partnerował mu właśnie wspomniany Grosicki. Dla niego był to jednak zupełny debiut w podlaskim klubie, ponieważ trafił do niego kilka tygodni wcześniej na wypożyczenie z Legii Warszawa po straconych miesiącach w szwajcarskim FC Sion. Niemniej od razu przywitał się z nowymi fanami w świetnym stylu: już na początku był bliski zdobycia bramki, a później zaliczył dwie wspomniane na wstępie akcje i co jakiś czas swoimi rajdami nękał obronę rywali.
Arka była wówczas ligowym średniakiem, ale po rundzie jesiennej zajmowała wyższe miejsce w tabeli i większość uważała ją za nieznacznego faworyta. Tamtego wieczoru nie miała jednak wiele do powiedzenia i w efekcie debiutujący wówczas w lidze Rafał Gikiewicz skończył z czystym kontem. W obronie niemal nie do przejścia był Andrius Skerla, w środku boiska rządził Hermes. Błysnął również Paweł Zawistowski, który w drugiej połowie strzelił gola efektownym wolejem po dośrodkowaniu od Krzysztofa Króla. Ponadto świetnie radził sobie wracający po kilku miesiącach Bruno, będący praktycznie wszędzie w ofensywie.
- Pamiętam tamten mecz bardzo dobrze. Wiedzieliśmy, że nie możemy przegrać u siebie. Spodziewaliśmy się, że zobaczymy "Franka" i "Grosika" w akcji i tak się stało. Czuliśmy, że obaj mogą nam dać wiele, choć byli różnymi zawodnikami, ale przy tym bardzo zabójczymi. Tak bardzo, że udało nam się spokojnie wygrać. Zresztą przez cały czas dominowaliśmy nad przeciwnikiem. Tamtego wieczoru było bardzo zimno, ale nawet to nie było w stanie nas zatrzymać - wspomina Alexis Norambuena.
Ostatecznie Jagiellonia wygrała wtedy 3:0, rozgrywając jeden ze swoich najlepszych meczów w historii. To było też jej najwyższe zwycięstwo w historii ekstraklasowych występów. A mogło się skończyć jeszcze lepiej, gdyby udało się wykorzystać kilka innych okazji na podwyższenie wyniku. O krok od hat-tricka był m.in. Frankowski, ale tuż po przerwie przegrał pojedynek sam na sam z Norbertem Witkowskim. Mimo to humor mu dopisywał. - Wygląda na to, że białostockie i polskie powietrze mi służy - zażartował w pomeczowej rozmowie z dziennikarzami.
- Nie strzelaliśmy za dużo bramek w sparingach, a dzisiaj prawie wszystko nam wychodziło. Cieszą mnie dwie asysty i moja dobra forma. Oby tak dalej - dodał Grosicki, który z miejsca stał się gwiazdą nowej drużyny.
Ostatecznie Jagiellonia z Frankowskim i Grosickim nie miała najmniejszych problemów z utrzymaniem i zajęła 8. miejsce. Z kolei sezon później w dużej mierze dzięki nim zdołała błyskawicznie odrobić 10 ujemnych punktów (kara za udział w procederze korupcyjnym kilka lat wcześniej - przyp. red.) i zająć spokojną pozycję w środku tabeli oraz zdobyła historyczny Puchar Polski. Ale to już przypominaliśmy na naszych łamach...
Sam Frankowski grał w Jadze do końca kariery w 2013 roku. Przez 4,5 roku od powrotu zaliczył łącznie 135 meczów i strzelił 59 goli. W sezonie 2010/11 sięgnął po tytuł króla strzelców Ekstraklasy.