W lutym 2012 roku Troy Deeney popełnił kosztowny błąd - wdał się w bójkę z grupą studentów pod nocnym klubem. Dwaj poszkodowani trafili do szpitala z poważnymi obrażeniami - jeden miał złamaną szczękę, a drugiemu założono mnóstwo szwów. Całe zdarzenie nie przeszło bez echa, sprawa trafiła do sądu i w czerwcu tego samego roku zapadł wyrok - 10 miesięcy pozbawienia wolności dla wówczas 24-letniego piłkarza Watfordu.
Kariera angielskiego napastnika wisiała na włosku. Odsiadka za kratami mogła negatywnie wpłynąć na jego wystarczająco trudny już charakter. Deeney w dodatku nie był najmłodszym zawodnikiem. Na szczęście potrafił wyciągnąć odpowiednie wnioski i teraz cieszy oczy fanów Premier League, czyli jednej z najlepszych lig świata. Kapitan "Szerszeni" z Vicarage Road wyraził skruchę, co wpłynęło na niższy wyrok. W więzieniu nie sprawiał kłopotów, wypuszczono go po dwóch miesiącach za dobre sprawowanie. Sąd zastosował wobec niego pewne okoliczności łagodzące, jednak nikt nie zarzuci Anglikowi, że mu się upiekło - był czyn i była kara, z której wyciągnął wnioski. Co najważniejsze, pojawiła się odpowiednia refleksja.
Słowa szczere do bólu, choć bardzo zaskakujące
Osadzeni w Zakładach Karnych najczęściej zmieniają się na gorsze. Pracownikom ciężko ich zresocjalizować. W przypadku zawodnika z Wysp Brytyjskich było jednak inaczej. W czasie odbywania kary zdał sobie sprawę, że pijacka awantura sprowadziła go na samo dno. A z dna ciężko się wydostać - potrzeba poważnej refleksji i silnej woli, aby po powrocie do środowiska nie popełniać wcześniejszych błędów. Deeney wtedy grał tylko w The Championship, lecz i tak był znanym piłkarzem. Siedząc w więzieniu musiał zastanawiać się, jaka będzie reakcja kibiców po jego wyjściu na wolność.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy mecze piłkarskie są bezpieczne? Specjalista nie ma wątpliwości. "Duńskie badania to potwierdzają"
Złe myśli musiały otaczać jego głowę. Po latach w rozmowie "The Telegraph" zdecydował się na szczere, choć bardzo zaskakujące słowa. - Pobyt w więzieniu to najlepsza rzecz, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła. Możesz się nad sobą użalać i sądzić, że masz przeciwko sobie cały świat, albo możesz stwierdzić "to już za mną". Nigdy więcej nie przyniosę wstydu mojej rodzinie i dzieciom - wyznał. Takie podejście absolutnie zasługuje na szacunek. Już wtedy zarabiał dobre pieniądze, widocznie odbiła mu "sodówka", stąd ta pijacka bójka. Wolności jednak nie można kupić, swoje odpokutował, a następnie wrócił do tego, co kocha najbardziej - strzelania bramek.
Podpora drużyny, która wywalczyła awans
Watford oficjalnie wrócił do angielskiej elity 25 kwietnia 2015 roku - w przedostatniej kolejce The Championship "Szerszenie" pokonały na Amex Stadium ekipę Brighton and Hove Albion 2:0, stawiając kropkę nad "i". Piłkarze dowiedzieli się o awansie dopiero w drodze do domu - najgroźniejsi rywale w walce o bezpośrednią promocję - Middlesbrough oraz Norwich City - stracili punkty, co równało się z utratą choćby matematycznych szans na przeskoczenie podopiecznych Slavisy Jokanovicia. Tak, to serbski szkoleniowiec był architektem tego sukcesu.
Jedną z bramek we wspomnianym meczu zdobył właśnie Deeney. Kapitan otworzył wynik w pierwszej połowie, a po zmianie stron dzieła zniszczenia dokonał Matej Vydra. Asystę przy trafieniu czeskiego snajpera zanotował bohater tego artykułu. Łącznie w całych rozgrywkach aż 21 razy wbijał piłkę do siatki rywali, co pozwoliło mu zająć drugie miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców. Anglik stworzył zabójczy duet z Nigeryjczykiem Odionem Ighalo.
Obrońcy nie mają z nim łatwego życia
Prawda jest taka, że Deeney nie ma talentu i techniki Lionela Messiego. Czasami sprawia wrażenie nieco ociężałego, jednak nigdy się nie zatrzymuje i haruje jak wół. To wszystko powoduje, że sieje ogromne spustoszenie w szeregach rywali. Obrońcy - nawet na poziomie Premier League - nie potrafią wyłączyć gwiazdy Watfordu z gry. Napastnicy tzw. "średniaków" nie mają kilku sytuacji strzeleckich w trakcie spotkania. Jeśli nadarzy się okazja, to trzeba wykonać wyrok.
Anglik na ten moment rozegrał 154 mecze w najwyższej klasie rozgrywkowej i zapisał na swoim koncie 43 bramki. Uzbierał jeszcze 20 asyst. Liczby całkiem niezłe, jeśli spojrzymy na to, że nie nosi koszulki Liverpoolu czy Manchesteru City. Wpływ na taki dorobek zapewne ma fakt, że 31-latek urodzony w Birmingham jest etatowym wykonawcą rzutów karnych. Warto w tym miejscu przypomnieć popis zespołu Nigela Pearsona w ostatnim dniu lutego - "Szerszenie" rozbiły "The Reds" 3:0, a główną rolę odegrali: Troy Deeney oraz Ismaila Sarr. Ten pojedynek przesądził o tym, że ekipa z czerwonej części miasta Beatlesów nie przejdzie suchą stopą przez cały sezon.
Obawia się koronawirusa
Trwa odmrażanie sportu. Kluby Premier League wróciły do treningów, rozgrywki powinny zostać wznowione w czerwcu. Deeney odmówił udziału w zajęciach z obawy o zdrowie swoje i najbliższych. Piłkarz ma pięciomiesięcznego synka, dlatego nie zamierza ryzykować zakażenia koronawirusem. Na domiar złego u dziecka pojawiły się kłopoty z płynnym oddychaniem, więc obecność wirusa mogłaby skończyć się dla niego tragicznie. Koledzy zgodzili się ze stanowiskiem kapitana i zbuntowali się po opublikowaniu wyników testów na koronawirusa.
Należy podejść do sprawy po ludzku - okazało się, że wirusa zdiagnozowano w organizmie obrońcy Adriana Mariappy, a także u członków rodzin dwóch innych piłkarzy. Jeżeli rozgrywki rzeczywiście będą kontynuowane, to zawodników czeka mnóstwo pracy. Po fatalnym początku sezonu odbili się od dna, jednak obecnie są sklasyfikowani dopiero na 17. miejscu w tabeli. Strefę spadkową otwiera AFC Bournemouth, które ogląda plecy Watfordu tylko z powodu gorszego bilansu bramkowego. To dowodzi, że byt "Szerszeni" w Premier League jest poważnie zagrożony.
Zobacz także: Niesamowita metamorfoza Jana Bednarka. Zmienił się nie do poznania
Zobacz także: Koronawirus. Premier League. N'Golo Kante może trenować w domu