PKO Ekstraklasa. Wisła Kraków - Legia Warszawa. Piotr Obidziński: Obcy w Krakowie nie byłem

Newspix / Krzysztof Porebski / PressFocus / Na zdjęciu: Piotr Obidziński
Newspix / Krzysztof Porebski / PressFocus / Na zdjęciu: Piotr Obidziński

- Piłką interesowałem się przez Legię, od stu lat moja rodzina mieszka tak blisko stadionu, że można tam dojść w kwadrans. Jednak liczę na to, że w imię pomsty za jesienne 0:7 uda się Wiśle wygrać - mówi były prezes Białej Gwiazdy Piotr Obidziński.

Piotr Obidziński to były prezes Wisły Kraków, członek "grupy ratunkowej", która półtora roku temu uchroniła 13-krotnego mistrza Polski przed upadkiem. Pomógł przetrwać Białej Gwieździe największy kryzys w historii, ale z dziada pradziada jest legionistą.

Przed niedzielnym klasykiem Wisła - Legia (godz. 17:30) mówi nam m.in. o burzliwej pracy przy Reymonta 22, jak w kierowaniu krakowskim klubem pomogło mu doświadczenie z negocjacji z wrogo nastawionymi plemionami w Zanzibarze, z żeglarstwa i ekstremalnych rejsów na Antarktydę i Arktykę, o zagrożeniach, które nadal czyhają na Wisłę i nowych właścicielach 13-krotnego mistrza Polski: Jakubie Błaszczykowskim, Tomaszu Jażdżyńskim i Jarosławie Królewskim.

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Niedawno skończył pan swoją misję w Wiśle. Skoro miał pan być człowiekiem na okres pływania "regatowego", na dużym ryzyku, to czy teraz Wisła przechodzi na etap spokojnego halsowania się, czy jednak zagrożenia wciąż istnieją i klub w każdej chwili może się roztrzaskać o rafę?

Piotr Obidziński, były prezes Wisły Kraków: Na pewno Wisła jest w zupełnie innej sytuacji niż 15 miesięcy temu, gdy obejmowałem w niej funkcje menedżerskie i odpowiedzialność za klub, najpierw jako prokurent, później jedyny członek zarządu. Wszyscy wiedzą, jak bardzo zmniejszył się dług. Ale są sprawy, o których mniej się mówi. Na przykład doprowadziliśmy do tego, że Wisła nie jest już deficytowa. Bo wcześniej tylko generowała dług, nawet nie licząc pieniędzy, które były po prostu wyprowadzane z klubu. Poza tym dzięki kibicom, akcjom crowdfundingowym, dzięki nowym właścicielom, zasypaliśmy w dużej mierze tę dziurę z długami. A dodatkowo trwale podnieśliśmy stronę przychodową.

ZOBACZ WIDEO: Znany specjalista ostro o powrocie kibiców na stadiony. "Może nas czekać ogromny wzrost zachorowań"

Wspominał pan o nowych lożach na stadionie.

Mamy od roku osiem nowych lóż, z których jest milion złotych przychodu rocznie dla klubu. To tyle co jeden duży sponsor. Przejęcie tych lóż bezkosztowo wynegocjowałem z miastem jeszcze w lutym 2019 roku, a trochę o tym zapomniano. Stworzyliśmy też Wisła Sport Development i pozyskaliśmy dzięki temu kilku perspektywicznych zawodników. Jest to spółka tworzona przez krakowski biznes, która jest spółką celową do rozwoju działu sportu. A najważniejsze jest to, że udało się w Wiśle zmienić nastawienie w głowach ludzi. Z organizacji służącej do administrowania i organizacji meczów stworzyliśmy podmiot mający dostarczać wartość kibicowi i sponsorowi w postaci konkretnych usług.

Oczywiście, wiem, że na przykład w temacie cateringu jest jeszcze wiele do zrobienia i też nie chcę wyprzedzać faktów, ale od strony konsumenckiej jest szykowany pewien duży nowy projekt, który będzie - mam nadzieję - niebawem ogłaszany. Nie chcę tu robić "spoilerów". Ja dogadałem w tej sprawie jedną kwestię, na poziomie międzynarodowym, i wiem, że Dawid Błaszczykowski dogada drugą, na poziomie lokalnym. I razem uda się z tego zrobić wspaniały projekt dla kibica. Natomiast, choć wiele zostało zrobione, to ryzyko dla klubu dalej jest ogromne. Uważam jednak, że obecnie nie znacząco większe niż w innych ligowych klubach. Więcej niż pięć klubów Ekstraklasy ma według mnie spore wyzwanie przed sobą, jeśli chodzi o ich finanse.

Problem w tym, że w przypadku Wisły dochodzi do tego zagrożenie czysto sportowe - spadek z ligi. Nadal jest ono realne i byłby to ogromny problem dla przetrwania finansowego klubu.

Zdecydowanie. Ale też Paweł Brożek łamiący rękę rok temu byłby większym utrudnieniem niż teraz. Bo i Olek Buksa od tego czasu zrobił postęp, i Alon Turgeman już dochodzi do formy. Jest jeszcze Lubo Tupta. Kadra jest szeroka i jest w niej odpowiednia jakość. To kwestia pracy nad głowami piłkarzy oraz oczywiście nad taktyką. Gorąco kibicuję tu trenerowi Arturowi Skowronkowi.

A są jakieś rzeczy, których pan żałuje, że nie udało się ich doprowadzić do końca i postawić kropki nad "i"?

Oczywiście, chętnie poprowadziłbym pewne projekty do końca, ale nie jestem człowiekiem, który mocno żałuje, że coś w życiu zrobił albo nie zrobił. Jestem raczej z tych, którzy się cieszą, jak myślą o swoim życiu. Mnogość wspomnień z projektów na wszystkich kontynentach świata czyni ze mnie trochę kolekcjonera mocnych wrażeń. Nie jestem człowiekiem, który nosiłby w sobie jakieś żale. "Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy".

Jeśli chodzi o doświadczenie z krajów egzotycznych, to czasem przydawało się ono w tak egzotycznym środowisku, jakim jest polska piłka?

To wprawdzie banał, że podróże kształcą, ale to prawda. Negocjowanie budowy hotelu przy wrogo nastawionej wiosce na Zanzibarze, próba zorganizowania spraw tak, by mniej pieniędzy wydawać na zakupy huty w Kazachstanie czy żeby firma windykacyjna na Ukrainie miała odpowiednią reputację, a nie kojarzyła się tylko z "twardą windykacją" - to są projekty, które wielu rzeczy uczą. Podobnie jest zresztą z podróżami niebiznesowymi. Wielomiesięczne rejsy na Antarktydę czy Arktykę - takie rzeczy dają umiejętność panowania nad sobą w ekstremalnych sytuacjach. Ale z drugiej strony to uzależnia i powoduje, że takie zwykłe projekty i zwykłe życie trochę nudzi. Musi być w tym pełna pasja, bo inaczej człowiek ma wrażenie, że stoi w miejscu.

W Wiśle nudno na pewno nie było. Miał pan taki moment, gdy już naprawdę, parafrazując, ster się psuł, grot się rwał, łajba przeciekała i bał się pan, że zaraz zatonie?

Były trudne momenty. Takie, w których zastanawiałem się, czy to już jest bardzo źle. Jednym z nich było fiasko rozmów i ściągnięcie miliona siedmiuset tysięcy z konta klubu przez miasto. Tych pieniędzy bardzo nam brakowało. Mieliśmy oczywiście plan B - alternatywne ruchy związane z tym, by nie utracić płynności finansowej - i go wdrożyliśmy, natomiast był on obarczony ryzykiem i wymagał wiele pracy. Wtedy, w październiku, nakładał się na to kryzys sportowy. To był taki naprawdę problematyczny moment. Podobnie jak ten pod koniec roku, gdy okazało się, że nie ma porozumienia z Towarzystwem Sportowym Wisła. Zastanawiałem się wtedy, na ile to wszystko ma sens. I myślę, że obecni właściciele robili podobnie. Podsumowując, było kilka takich momentów i pewnie jeszcze kilka będzie.

W Kanale Sportowym powiedział pan, że właściciel klubu sportowego powinien dysponować pewnym finansowym buforem, aby był w stanie przetrwać trudniejsze okresy. Czy Jakub Błaszczykowski, jako właściciel, ma taki bufor?

Nie mogę i nie umiem tego skomentować. Myślę, że mamy w Wiśle trójkę bardzo poważnych ludzi - zarówno biznesowo, jak i finansowo, i intelektualnie. Zakładam, że jeżeli panowie zdecydowali się na ten krok miesiąc temu, to są w pełni świadomi ryzyka. Ja mogę jedynie stwierdzić fakty: są to ludzie mądrzy, biznesowo poukładani i na wysokim poziomie. Ich decyzje są oparte na głębokiej wiedzy, ale też miłości do klubu.

Jeśli chodzi o ludzi, których sam pan wprowadzał do Wisły, to niedawno z klubem rozstał się Jakub Chodorowski. Był odpowiedzialny m.in. za wsparcie negocjacyjne podczas okienka transferowego. Nie zazdrości pan chyba obecnemu prezesowi, skoro będzie już takiego wsparcia pozbawiony? A to okienko będzie tym trudniejsze, że wielu graczom Wisły kończą się umowy.

Ależ zazdroszczę, bo to najprzyjemniejsza rzecz w pracy w piłce - te negocjacje z piłkarzami i agentami. To napięcie. Równolegle dziesięć tematów do ogarnięcia, adrenalina związana z oknem transferowym. Natomiast myślę, że prezes Błaszczykowski zbuduje sobie team zaufanych ludzi, którzy będą w stanie prowadzić takie negocjacje i być dla niego wsparciem w okresie transferowym. Z wywiadów prezesa można wyczytać, że rozgląda się za wzmocnieniami w tym obszarze organizacyjnym. Nie ma ludzi niezastąpionych. Myślę, że sobie poradzą. Mają sieć kontaktów międzynarodowych opartą o Kubę Błaszczykowskiego i jego relacje. Tylko czekać, aż będą tego jakieś wspaniałe rezultaty.

Skoro już jesteśmy przy transferach. Przyznał pan też, że były zimą podejmowane próby kontaktu z Marcelo, byłym obrońcą Wisły, który dziś gra w Olympique Lyon. Ja słyszałam, że Marcelo nawet był w Krakowie na początku roku. Czy w przyszłości taki hitowy powrót pod Wawel jest możliwy?

Ja nie mam takich informacji. Była jakaś rozmowa zimą, był kontakt, ale nie było tak naprawdę tematu. Te moje słowa o Marcelo są trochę nadinterpretowane. Żyję w przekonaniu, że nadal tego tematu nie ma, a jak będzie, to się wtedy wszyscy dowiemy. Na chwilę obecną moja wiedza mówi: nie ma tematu.

Będzie pan tęsknił za krakowskimi klimatami? Na początku pewnie pan często słyszał "a bo wy, w tej Warszawie", ale później chyba się pan nieco zżył z lokalnym środowiskiem?

Trzeba pamiętać, że tak do końca obcy w Krakowie nie byłem. Mam tu dość liczną rodzinę oraz grono znajomych. Nie było więc tak, że przyjechałem pod Wawel jako przysłowiowy "cwaniaczek z Pragi". A już najważniejsze, że moja droga partnerka bardzo polubiła Kraków. Jest tu dużo zieleni, wolno się jeździ samochodem, nikt się nie spieszy, wszyscy sobie siedzą po kawiarenkach. Wiadomo, że przez to też wolniej pewne rzeczy biznesowe idą, ale to już taka specyfika. Będę z przyjemnością wracał i do ludzi stąd, i do tego krakowskiego klimatu. Ta przygoda trwała na tyle długo, że już nigdy nie będziemy się czuli w Krakowie jak turyści.

Zbliża się mecz Wisły z Legią Warszawa. Będzie pan kibicował obu ekipom po równo czy bez wyrzutów sumienia sympatie pójdą w stronę ekipy ze stolicy?

Akurat w tym przypadku punkty są zdecydowanie bardziej potrzebne Wiśle. Bo Legia sobie poradzi, pewnie zmierza po mistrzostwo i temu kibicuję, patrząc na konkurencję do tytułu. Ale jednocześnie na Reymonta punkty są dużo bardziej niezbędne. Bardzo liczę na to, że przeciwko tak trudnemu rywalowi, w imię pewnej - dla mnie osobistej - pomsty za to jesienne 0:7, uda się Wiśle jednak wygrać.

Wypominano panu sympatię wobec Legii w Krakowie, czy na tyle dobrze pan to "kamuflował", że nie wzbudzało to kontrowersji?

Nigdy niczego nie kamuflowałem. Mój pradziadek był zawodowo związany z Legią jako przedwojenny oficer Wojska Polskiego. Mój dziadek i tata to kibice Legii. Ja też piłką interesowałem się przez Legię, bo od przeszło stu lat moja rodzina mieszka tak blisko stadionu przy ul. Łazienkowskiej, że piechotą można tam dojść w kwadrans. Do Wisły sprowadził mnie Bogusław Leśnodorski i kancelaria LSW, więc nie było czego ukrywać. Natomiast zżyłem się z krakowskim klubem, zobaczyłem, jaka jest tutaj wspaniała atmosfera. A ci, którzy wypominają mi Legię i uważają, że to było nieszczere, to polecam się mocno zastanowić, gdzie byłby klub, gdyby nie kilku "legionistów", którzy zebrali się na nartach na przełomie 2018 i 2019 roku. W dobrej wierze wiele osiągnęliśmy dla Wisły i to powinno być przykładem dla piłkarskiego środowiska, jak powinno się współpracować. Bić się mamy na boisku.

Przykładem solidarności?

Podobnie jest z akcją z bieganiem po mieście w klubowych barwach. Skąd nie jesteśmy, czego nie robimy, każdy ma prawo nosić takie barwy, jakie chce i nie powinno z tego powodu być żadnych niesnasek.

To, że wciąż w polskim futbolu takie podejście nie jest oczywiste, jest chyba jednym z powodów, dla których wielki biznes w Polsce nie bardzo garnie się do sponsorowania piłki?

To jest właśnie, mam nadzieję, ten czas, że wiele się pod tym względem zmienia. Zainteresowanie ze strony dużego biznesu rośnie. Do Wisły też przychodzą sponsorzy. W wielu klubach pojawiają się poważni biznesmeni, mówię o Michale Świerczewskim w Rakowie, o Michale Brańskim w Stomilu Olsztyn, jest zainteresowanie dużego biznesu Motorem Lublin. Przez swoją archaiczną strukturę polski sport klubowy był jedną z ostatnich nisz, które jeszcze zostały trochę w poprzedniej epoce. Ale to się dynamicznie zmienia. Piłka będzie się profesjonalizować zarówno od strony zarządczej, jak i sportowej.

Mówią, że w piłce trzeba mieć szczęście. Wygląda to tak, jakby odchodząc z Wisły, zabrał pan to szczęście ze sobą, bo krakowianie najpierw fatalnie zaprezentowali się w Gliwicach, a potem jeszcze gruchnęła informacja o pechowej kontuzji Pawła Brożka.

Nie jestem człowiekiem przesądnym. Wiem, że w piłce jest dużo przesądów, podobnie jak w żeglarstwie - ostatnio o niezabieraniu bananów na jachty czy dawniej o płci pięknej. Ja natomiast zawsze wierzyłem w "racjonalne" szczęście i dlatego z przyjemnością żeglowałem z dziewczynami. Jak u Paulo Coelho w jego "Alchemiku": "jeżeli czegoś bardzo pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć". Takie pozytywne nakręcanie się. A Wisła potrafi nakręcać się zarówno w spirali pozytywów, jak i negatywów. Mam jednak wrażenie, że dużo udało się w krakowskim klubie zmienić w mentalności, zwłaszcza biznesowej. I liczę, że to będzie wpływało na stronę sportową. Tak, by skupić się na pozytywnym myśleniu, a nie na porażkach, niezależnie od takich pechowych sytuacji. Ja wierzę w tę drużynę.

Ale z ludzkiego punktu widzenia, żal Pawła Brożka. Chciał dogonić strzelecką legendę Wisły Kazimierza Kmiecika, a tymczasem złamanie ręki może dla niego oznaczać nawet koniec kariery.

Pisałem tego wieczoru z Pawłem, łączyłem się z nim w bólu. Natomiast takie jest życie i Paweł, jako sportowiec, na pewno to rozumie. On swoje osiągnął, w glorii chwały wrócił do klubu, by mu pomóc w trudnej sytuacji. Należne miejsce w historii Wisły ma zapewnione. A to, że Kazimierz Kmiecik będzie miał więcej tych strzelonych bramek w ekstraklasie, to już wyrok historii za tym stoi. Nie można się denerwować rzeczami, na które się nie ma wpływu i tego Pawłowi serdecznie życzę. Bo jest legendą i nią pozostanie.

Jakie wyzwania pan sobie stawia na najbliższą przyszłość? To również będą cele związane ze sportem? A może zupełnie coś nowego?

Na pewno będę dalej szukał wyzwań. Ze sportem jestem związany od dziecka i projekty sportowe sprawiają mi ogromną przyjemność. Liczę, że jeszcze w czerwcu doprowadzimy nasz nowy jacht dla projektu Scamp Sailing Team na polskie wody, bo przypłynął ostatnio na statku z Hongkongu do Eemshaven w Holandii. Musimy teraz tam pojechać i przypłynąć do Gdyni, jak tylko granice zostaną otwarte, po czym zacząć trenować. Bo brązowy medal mistrzostw Europy to nie jest szczyt marzeń dla ludzi, którzy chcą coś osiągnąć w żeglarstwie. A biznesowo, to zobaczymy. Telefony dzwonią, ale muszę najpierw być pewnym przekazania odpowiednio Wisły Dawidowi, a potem do tego wszystkiego racjonalnie podejść i rozsądnie zarządzać swoim czasem.

Czytaj również -> Basha dementuje plotki o Panathinaikosie
Czytaj również -> Vuković: Mecz z Wisłą to najważniejszy klasyk

Komentarze (0)