Wspomnienie Mariana Dziurowicza do dziś budzi emocje. "Magnat" został symbolem działacza lat minionych w polskiej piłce. Właśnie mija 18 lat od śmierci słynnego prezesa GKS Katowice i PZPN.
Franciszek Sput, były bramkarz GKS i późniejszy członek sztabów szkoleniowych klubu mawiał, że gdy Marian Dziurowicz wchodził do toalety, papier toaletowy stawał na baczność. Bo "Magnat", jak nazywali go wrogowie i przyjaciele, nie znosił sprzeciwu. Jak powiedział, tak miało być.
Oddaje to historia z końca lat 80. Jan Furtok wspominał, że Górnik Zabrze chciał go wyciągnąć z Katowic. Znany zawodnik wtedy leczył kontuzję, leżał w szpitalu z nogą w gipsie. Często bywali u niego zresztą przedstawiciele innych klubów i zalecali się otwierając walizki wypchane banknotami. Gdy Marian Dziurowicz dowiedział się o tym, kazał ściągnąć piłkarza do siebie do biura.
ZOBACZ WIDEO: Wraca liga rosyjska. Grzegorz Krychowiak: Mam ogromne zaufanie do ludzi, którzy dali nam zielone światło
- Ty ch…. Dlaczego mi to robisz? – zaczął Dziurowicz.
Furtok, nieco zdezorientowany, milczał.
- Przecież ja ci wszystko dam! Dom ci tam koło ronda wybuduję, tylko nie odchodź – groził i błagał jednocześnie "Magnat".
Furtok był w tym momencie jeszcze bardziej zdezorientowany.
- Panie prezesie, ale tam przecież ronda nie ma – powiedział.
- Rondo też ci wybuduję! – wyparował prezes.
Dotrzymywał słowa
Furtok został w GKS. – Bo proszę pamiętać, że piłkarze bardzo szanowali Dziurowicza. Oczywiście w historii polskiej piłki jest on postrzegany jako negatywna postać, ale to też w znacznym stopniu wynika z tego, że w ogóle nie dbał o wizerunek. Pewnie to błąd, ale w ogóle nie myślał o takich rzeczach. Dlatego po latach jest to dość ciekawe, że właściwie z jakim piłkarzem by pan porozmawiał i to off the record, mówią o nim zawsze dobrze. Jako o człowieku, który jeśli obiecał, to się wywiązał – opowiada Tomasz Pikul, autor monografii GKS Katowice.
Dziurowicz przyszedł do klubu z Katowic w drugiej połowie lat 70. Został "namaszczony” przez działaczy partyjnych, prawdopodobnie podczas spotkania gwarectwa górniczego. Działacze próbowali od lat przywrócić w Katowicach pierwszą ligę (obecnie Ekstraklasę), ale bezskutecznie. – Dziurowicz w tym czasie zbudował bardzo solidny klub zapaśniczy. Uznano, że może powtórzyć to w piłce nożnej – mówi Tomasz Pikul.
Dziurowicz zabrał się do pracy i efekty przyszły dość szybko. Ściągał niechcianych zawodników z charakterem. – To był model podobny do tego, który zastosował Ludwik Sobolewski w Widzewie. Dziurowicz stworzył drużynę ludzi ciężko pracujących, idealnie skrojoną pod kibica z Górnego Śląska – uważa Pikul.
Od spadku do pucharów
Ale Dziurowicz szybko pojął, że w piłce mecz często odbywa się za kulisami. W 1980 roku GKS spadł z ligi. Na dwie kolejki przed końcem tracił do Zawiszy Bydgoszcz jeden punkt. W przedostatniej kolejce doszło w Katowicach do decydującego meczu między zespołami. Przed meczem mówiono, że goście będą próbowali kupić zawodników i sędziego. Arbiter z Gdańska, Jerzy Kasprzak, jeden z najlepszych wówczas specjalistów, na wszelki wypadek zaszył się gdzieś w Częstochowie. Był "nieuchwytny". A sam mecz? W pomeczowych relacjach można wyczytać, że goście byli dużo lepsi. Gospodarze – jak czytamy w tygodniku "Piłka Nożna" – "zagrali bez głowy, czasami wręcz żenująco".
GKS przegrał 0:1 i spadł. Dziurowicz długo nie wychodził z szatni. Bił się z myślami. Rzucić wszystko, podziękować, czy zostać. Był pewien, że jego piłkarze sprzedali mecz. Wtedy jeszcze zaprosił sędziów na herbatę i kanapki. Po latach znana była historia, jak jeden z sędziów nie prowadził zawodów po myśli Dziurowicza, a gdy po spotkaniu przyszedł na poczęstunek, "Magnat" spojrzał na niego z pogardą i wydał krótką komendę: "Prysznic i wyp…!".
GKS wrócił po dwóch latach do ligi i zaczęła się era wielkich sukcesów klubu, zwieńczona fantastycznymi występami w Pucharze UEFA i wyeliminowaniem Girondis Bordaeux, gdzie w składzie byli Zinedine Zidane, Christoph Dugarry i Bixente Lizarazu.
- Dziurowicz był zakochany w GKS. Przyjeżdżał rano na Ceglaną, gdzie miał swoje biuro, potem stadion, potem znowu Ceglana i do domu dopiero późnym wieczorem. Na zgrupowaniach siedział do rana, z każdym musiał pogadać. Aż w końcu był telefon od żony, która kazała mu wracać – opowiada Franciszek Sput.
W 1995 roku zdecydował się kandydować na stanowisko prezesa PZPN. Była tu spora opozycja, jednym z najgłośniejszych przeciwników prezesa był wtedy Zbigniew Boniek, zresztą mocno promowany w prasie na wszelkie możliwe stanowiska. Sugerowano wówczas, że Dziurowicz, aby wyciszyć Bońka, zaproponuje mu wysokie stanowisko. Dziurowicz wygrał w pierwszej turze, jego kontrkandydaci, Jerzy Domański i Marek Wielgus, byli bez szans.
10 lipca w Przeglądzie Sportowym ukazał się wywiad z Bońkiem, pod wymownym tytułem: "Panie Dziurowicz, mnie nie można kupić". Zibi opowiadał dziennikarzowi: - Dziurowicz, dzień przed zjazdem, poprosił mnie na rozmowę i w obecności Kazimierza Górskiego powiedział: "Panie Zbyszku, ja muszę być prezesem, musi pan na mnie głosować. Co pan chce w zamian?". Odpowiedziałem: "Panie Dziurowicz, na pewno na pana nigdy nie będę głosował. Pan nie może być prezesem PZPN. I jeszcze coś… Bońka nie można kupić!".
Pół roku później panowie zawarli sojusz. Boniek został doradcą prezesa do spraw eliminacji mistrzostw świata, a media przyjęły to z zadowoleniem. "Dziurowicz bardzo się zmienił" – komentował Boniek. Jak się okazało - przedwcześnie, bo ludzie w tym wieku rzadko się zmieniają. Dziurowicz słuchał Bońka, a robił swoje. Zawsze robił swoje, a jak się komuś nie podobało, to problem miał ten ktoś. Wtedy prezes Dziurowicz po prostu Bońka przechytrzył, wyciszył krytyka. Ale po latach to Zibi będzie triumfował.
Zawsze wiedział lepiej
Wracając do apodyktycznego charakteru prezesa… w 1994 roku zwolnił Piotra Piekarczyka z posady trenera. Dzień później za szkoleniowcem w prasie wstawił się Dariusz Grzesik, jeden z ważniejszych piłkarzy klubu z Katowic. Ludziom wydawało się, że on może powiedzieć wszystko, że z jego głosem się liczą. A następnego dnia nie było go w klubie.
Świetnie było to widać właśnie na przykładzie GKS Katowice. Dziurowicz miał jako prezes jedną ogromną wadę. Był niestabilny emocjonalnie, działał pod wpływem impulsu. Jedynym trenerem, który przetrwał u niego dwa sezony, był Władysław Żmuda. Został zwolniony po klęsce z półamatorami z fińskiego Rovaniemi. Dziurowicz stracił panowanie nad sobą i wyrzucił trenera, który prowadził w lidze. Może stracił wtedy szansę na tytuł? To jedno z marzeń, którego nigdy nie zrealizował.
Kochał klub, ale nie grał czysto, jak zresztą wszyscy wtedy. – Mówiono, że jak zostanie prezesem, GKS zacznie wygrywać. Ale inni widocznie byli skuteczniejsi – ironizuje Tomasz Pikul. A GKS? W 1999 roku spadł z ligi. – Gdy został prezesem związku, siłą rzeczy zaniedbał obowiązki w klubie. Wyznaczył następców, zostawił rezerwy finansowe, ale ci doprowadzili klub do opłakanego stanu – mówi Pikul.
To był czarny rok Dziurowicza. Jego GKS spadł, on sam przegrał wybory na prezesa PZPN, nie obronił kadencji. Został pokonany przez trio: Listkiewicz – Kolator – Boniek.
- Miał dość apodyktyczny charakter, co nie wszystkim odpowiadało - komentuje dyplomatycznie Kolator. Ale faktem jest, że Dziurowicz potrafił pójść w pięty. Gdy poszedł do związku, działacze ze Śląskiego ZPN śmiali się z warszawiaków: "No, teraz to wy macie problem".
- Bo prezes potrafił być ostry. Wzywał delikwenta na rozmowę i bywał bardzo ostry. Zawsze w obecności świadka. Nigdy sam na sam. Też kiedyś tego doświadczyłem, jak przedłużyłem Ruchowi Chorzów spłatę jakiejś niewielkiej kwoty. Dostało mi się bardzo - śmieje się Zdzisław Kręcina, wówczas zastępca sekretarza związku. Wtedy się nie śmiał. - Ale trzeba pamiętać, że Dziurowicz miał dwie twarze. Z jednej strony miał zapędy dyktatorskie, z drugiej był sympatycznym, ciepłym człowiekiem. Wtedy po kilku minutach ochłonął i powiedział: "No w sumie skoro podjąłeś taką decyzję, to może i dobrze". I przez jakiś czas był bardzo miły, żeby nadrobić czas. Myślę, że ten sposób zarządzania przeniósł z górnictwa, gdzie po prostu trzeba było wykonać polecenie.
Bo trzeba pamiętać, że Dziurowicz zaczynał jako sztygar w kopalni Sosnowiec, a kończył jako dyrektor generalny w Katowickim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego.
Trudno jednoznacznie ocenić prezesa Dziurowicza. Na pewno za jego czasów panowała w polskiej piłce korupcja, ale też nie można powiedzieć, że wtedy ją stworzono czy dopuszczono do niej. Była to raczej charakterystyka polskiej piłki lat 80. i 90. Ale na pewno czasy Dziurowicza to wielki rozkwit korupcji przy jego biernym udziale.
Inną sprawą była słaba gra kadry. Sam Dziurowicz tłumaczył, że to nie działacze grają, ale prawda taka, że zawsze ocenia się związek za wyniki. Eugeniusz Kolator na plus zapisuje mu pierwszy kontrakt na sponsorowanie kadry. - Prezes Dziurowicz podpisał umowę z firmą Media Sport na 10 milionów dolarów za 4 lata - mówi.
Co zapamiętał Zdzisław Kręcina? - Przede wszystkim obronę związku przed zakusami polityki. Rząd wprowadził kuratora, przyszedł do związku i chciał wydawać polecenia. Pani mecenas Dorota Kulińska powiedziała kuratorowi: "Jeśli pan Kręcina pozwoli wypić panu kawę, to oczywiście może pan to zrobić. A jeśli nie, to proszę stąd natychmiast wyjść". Oczywiście pozwoliłem dopić kawę i potem pan sobie poszedł i nigdy nie wrócił. Dziurowicz był pierwszym prezesem, który postawił politykom znak „zakaz wstępu”. To moim zdaniem było fundamentalne, uratowało związek, który dzięki temu jest tu gdzie jest.
Marian Dziurowicz, ostatni prezes PZPN, który pełnił funkcję społecznie, zmarł 21 czerwca 2002 roku w szpitalu w Katowicach. Miał 67 lat. Cierpiał na nowotwór, wcześniej dwa razy przeszedł zawał. Pochowano go w rodzinnym grobie na cmentarzu komunalnym przy dźwiękach trąbki i górniczym hymnie.
ZOBACZ Najgorszy mecz polskiej piłki