PKO Ekstraklasa. Jagiellonia Białystok - Lechia Gdańsk. Łukasz Zwoliński: Z Chorwacji przywiozłem luz

Getty Images / Piotr Matusewicz/PressFocus/MB Media / Na zdjęciu: Łukasz Zwoliński
Getty Images / Piotr Matusewicz/PressFocus/MB Media / Na zdjęciu: Łukasz Zwoliński

- W Chorwacji moje życie spowolniło, otworzyły mi się bardziej oczy, uznałem, że warto cieszyć się chwilą - mówi Łukasz Zwoliński z Lechii Gdańsk. Po powrocie do Polski 27-letni napastnik strzela gola za golem.

Gdy w 2018 roku wyjechał do Chorwacji, miał za sobą serię 21 występów bez gola. Tymczasem przez półtora roku w HNK Gorica zdobył aż 23 bramki, a do Polski wrócił z przytupem. W 8 występach dla Lechii Gdańsk zdobył już 5 bramek. Mówi, że to dlatego, że w Chorwacji zmienił swoje podejście do życia i złapał niezbędny luz. Szansę na powiększenie dorobku będzie miał w niedzielnym meczu z Jagiellonią Białystok (godz. 15:00).

"Piłka Nożna": Patrząc na twoje udane występy i gole strzelane dla Goricy, to powrót do Polski w trakcie sezonu trochę był zaskoczeniem.

Łukasz Zwoliński, napastnik Lechii Gdańsk: Dostałem propozycję z Lechii, która była gotowa podpisać kontrakt ze mną od razu, czyli od stycznia. Kilka innych klubów, polskich i nie tylko, chciało mnie od lipca, po wygaśnięciu kontraktu z Goricą. Mniej więcej w tym samym czasie okazało się, że moja małżonka zaszła w ciążę, więc kwestia stabilizacji życiowej miała dla nas duże znaczenie, a Lechia zaoferowała 3,5-letni kontrakt. Dużą rolę odegrał trener Piotr Stokowiec. Gdyby nie jego częste telefony do mnie, to nie wiem, czy wróciłbym do Polski. Trener przedstawił mi wizję zespołu i moją rolę w nim. Dziś nie żałuję tej decyzji.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Grzegorz Krychowiak: Jeżdżę na trening z uśmiechem na twarzy

Gorica nie chciała zatrzymać swojego czołowego strzelca?

Wiedziała, że nie będzie w stanie przedłużyć kontraktu. Był moment, gdy chcieli mnie sprzedać, ale rozpatrując ofertę Lechii, byłem już po rozmowach z dyrektorem sportowym Goricy i wiedzieli, że nie przedłużę z nimi kontraktu.

Czego nauczyłeś się w Chorwacji?

Wielu rzeczy. To nie tylko kwestia podejścia Chorwatów do piłki, ale i do życia. Najodpowiedniejsze słowo to... luz. Poczułem i złapałem go, gdy widziałem, jak ludzie podchodzą do życia i to samo dotyczy piłkarzy. Tam liczy się radość z tego, co jest tu i teraz - to typowe dla mieszkańców Bałkanów. U nas ludzie zamartwiają się za bardzo przyszłością, co będzie za kilka lat, a jednocześnie gonią w życiu nie wiadomo za czym. W Chorwacji moje życie spowolniło, otworzyły mi się bardziej oczy, uznałem, że warto cieszyć się chwilą.

A jeśli chodzi o sprawy czysto piłkarskie?

Tam wszystko na treningu odbywa się z piłką. Nawet przy bieganiu piłka była zawsze przy nodze. Nic na sucho, może trochę w okresie przygotowawczym. Pod względem intensywności treningi w Polsce miałem dużo mocniejsze. Zależy to też od indywidualnego podejścia trenera i jego metod, ale w Chorwacji było mniej biegania i siłowni. Co jednak ciekawe, miałem odczucie, że w czasie meczów wszyscy biegaliśmy tak samo dużo kilometrów i fizycznie wyglądaliśmy dobrze.

Obecnie sprawiasz wrażenie dużo bardziej pewnego swoich umiejętności. To kwestia wieku i doświadczenia?

Może też, ale dla mnie bardzo ważne jest zaufanie trenera. W swoim pierwszym sezonie w Goricy rozegrałem więcej minut niż przed dwa wcześniejsze w Pogoni. Czułem zaufanie trenera, grałem od dechy do dechy i nabrałem pewności siebie. Odpłacałem się bramkami, złapałem luz i wszystko ładnie się nakręcało. Zaufanie jest dla mnie bardzo ważne, bo nikt nie może powiedzieć, że Zwoliński w sezonie, gdy strzelił dla Pogoni 12 bramek w lidze, nie miał tego, co ma teraz.

Dziennikarze bardziej wtedy dokuczali czy kibice, bo też na pewno nie czułeś przychylności z ich strony?

Sportowcy bardzo często muszą się mierzyć z różnymi ocenami kibiców. To normalne, że czasem ktoś będzie niezadowolony. To część naszej pracy, ale w moim przypadku wiem, że większość kibiców trzymała za mnie kciuki. Każdy piłkarz oprócz umiejętności czysto piłkarskich musi umieć radzić sobie z presją. Aby być jeszcze lepszym piłkarzem pod tym względem pracowałem też z trenerem mentalnym, Mają Marciniak. Nauczyła mnie czerpać jeszcze większą motywację i radość z małych rzeczy. Do dzisiaj z tego korzystam i uważam, że każdemu współpraca z trenerem mentalnym może tylko wyjść na dobre.

Nauczyłem się nie czytać gazet. Mimo wielkiej sympatii do Czesława Michniewicza, muszę obalić jego słowa, który powiedział, że po jednych spływa to, co przeczytają o sobie, a po Łukaszu nie. Też spływa, bo nauczyłem się, że opinia w gazecie nie jest dla mnie wyznacznikiem. Jest nim moja samoocena, opinia trenera i moich najbliższych. Zauważyłem, że w Chorwacji, tak jak w Polsce, wielu piłkarzy nie tylko tych młodych czytało o sobie. Ja nie potrzebowałem tego. Poznałem język chorwacki, bo nie jest trudny i zrozumiałbym, co piszą o mnie. Bardziej mnie cieszyło, gdy żona była uśmiechnięta, jak wracałem do domu, rodzice i znajomi byli zadowoleni, a nie to, co było napisane o mnie w gazecie.

A propos trenera Michniewicza. Kiedyś po niewykorzystaniu przez ciebie rzutu karnego zażartował: "Mówiłem Zwolińskiemu, że w kolejce do karnych najpierw jestem ja, potem maser i dopiero on". Tymczasem w Goricy od początku strzelałeś karne, skąd takie zaufanie trenera?

Zapamiętałem bardzo dobrze te słowa. By stać się lepszym w tym elemencie, trenowałem karne w Goricy. Zostawałem po treningach i 2-3 razy w tygodniu strzelałem po 5-7 karnych, żeby czuć się pewnie, gdy na mnie przyjdzie kolej. Gdy w sparingach strzeliłem 6 na 6, to trener wyznaczył właśnie mnie do tej roboty już w lidze. Od razu miałem test, bo przyszło mi strzelać karnego na stadionie Hajduka w Splicie i trafiłem do siatki, co dało historyczne zwycięstwo Goricy z tym rywalem po wielu latach. Nie wiem, czy trener Stokowiec znał moją statystykę, ale w meczu przeciwko Zagłębiu Lubin wziąłem piłkę i strzeliłem.

Mimo historii z niewykorzystanym karnym, to okres współpracy z Michniewiczem był dla ciebie najlepszy w Pogoni. Macie ze sobą kontakt?

Zawsze z uśmiechem na twarzy odczytuję SMS-y od trenera, bo zwykle jest to jakaś anegdotka albo pozytywna wiadomość. Pisaliśmy do siebie po moich ostatnich meczach. Mam nadzieję, że jak się wszystko uspokoi z koronawirusem, to spotkamy się w Trójmieście i będzie o czym pogadać.

O co Lechia gra w tym sezonie?

O maksymalną pulę, zarówno w lidze jak i Pucharze Polski, bo jedne i drugie rozgrywki na tym etapie są jednakowo ważne.

A jak podchodzisz do rywalizacji z Flavio?

Wiem, ile zrobił dla Lechii. Ale gdy decydowałem się na transfer do Gdańska, to kompletnie nie interesowało mnie siedzenie na ławie. Nie usłyszałem od trenera, że będę napastnikiem numer 2. Powiedział, że Flavio może grać też na skrzydle albo jako podwieszony napastnik lub możemy grać we dwóch, a rolą trenera jest to poukładać. Natomiast fakt, że Flavio przedłużył kontrakt o kolejny rok podziałał na mnie tylko mobilizująco. W Pogoni też miałam dużą konkurencję w osobie Marcina Robaka, a jednak w pewnym okresie trener postawił na mnie. Ta sytuacja jest dla nas bardzo korzystna, bo z jednej strony rywalizujemy o miejsce w składzie, ale przede wszystkim współpracujemy i dzięki temu obydwaj możemy dać drużynie jeszcze więcej.

Zagrasz jeszcze kiedyś w Pogoni?

Przez pobyt w Chorwacji nauczyłem się, aby patrzeć na to, co jest tu i teraz. Portowcem się jest, a nie bywa i bardzo wiele zawdzięczam temu klubowi. Opuszczając Pogoń nie powiedziałem "żegnajcie", tylko "do zobaczenia".

Jerzy Chwałek, "Piłka Nożna"

Czytaj również -> Olbrzymi pech Jakuba Błaszczykowskiego
Czytaj również -> Legia i Lech interesują się zawodnikiem Norymbergi

Komentarze (0)