Od wtorku w stolicy Serbii trwają gwałtowne protesty obywatelskie i starcia z policją. Erupcję społecznego gniewu wywołała zapowiedź powrotu do ścisłych ograniczeń związanych z pandemią koronawirusa. Serbowie nie mogli pojąć, dlaczego Belgrad miałby znów poddać się lockdownowi, skoro dopiero co tysiące kibiców mogły oglądać mecze na stadionach.
Novak Djoković organizował tam tenisowy turniej Adria Tour, a władze odtrąbiły sukces w walce z wirusem. Rzeczywistość okazała się inna - liczba zakażonych poważnie wzrasta. - Ludzie zaczęli się obawiać, że Serbia zmierza w tej pandemii do scenariusza hiszpańskiego czy włoskiego - mówi nam serbski dziennikarz Milan Dinić.
Kiedy we wtorek prezydent Aleksandar Vucić zapowiedział możliwość powrotu godziny policyjnej w stolicy, ludzie spontanicznie setkami ruszyli pod gmach parlamentu. Zaczęło się pokojowo, ale później zajścia przerodziły się w poważne incydenty, starcia z policją. W mediach społecznościowych zaroiło się od relacji dokumentujących dużą brutalność reakcji policji. Nazajutrz zamieszki trwały nadal. Relację z protestów wrzucał na swój profil na Instagramie m.in. były piłkarz Wisły Kraków Nikola Mijailović.
ZOBACZ WIDEO: Stadion RKS-u Okęcie zalany przez ulewy i strażaków. "Przy wsparciu miasta zaoferowaliśmy pomoc"
Dopiero w czwartek sytuację próbowała załagodzić premier Ana Brnabić. Zadeklarowała, że na razie wprowadzony zostanie zakaz zgromadzeń powyżej 10 osób, a z wprowadzeniem godziny policyjnej władze postanowiły się jeszcze wstrzymać.
- Ogłoszenie zamiaru wprowadzenia na powrót reguł ścisłego lockdownu było iskrą zapalającą pożar, ale prawdziwych przyczyn tego, co się wydarzyło w Belgradzie trzeba szukać głębiej. Ludzie są wściekli z kilku powodów - tłumaczy Milan Dinić, londyński współpracownik serbskiego czasopisma "Svedok". Wskazuje, że działania władz w czasach pandemii to było chaotyczne przeskakiwanie ze skrajności w skrajność.
- Administracja prezydenta Aleksandara Vucicia i prorządowe media na początku pandemii współtworzyły atmosferę paniki w związku z COVID-19. Później ogłoszono, że ścisłe środki ostrożności przyniosły sukces w walce z pandemią i można zluzować ograniczenia. To wszystko zbiegło się w czasie z czerwcowymi wyborami do parlamentu - wyjaśnia. - W efekcie w ciągu doby kraj przeskoczył ze stanu, w którym obowiązywała godzina policyjna do stanu, w którym prawie wszystko było, jak przed wybuchem pandemii. Za moment mieliśmy masowe zgromadzenia, mecze futbolowe z liczbą kilkunastu tysięcy widzów na trybunach, a także wybory.
Stadionowa beztroska
Kiedy wpuszczono kibiców na stadionowe trybuny, zrobiono to inaczej, niż np. w Polsce. - Problemem był brak jakichkolwiek środków ostrożności - brak zachowania dystansu na stadionach, brak obowiązku noszenia maseczek. Fani na piłkarskich arenach byli zebrani wszyscy w jednym miejscu, choć można ich było przecież rozsadzić po całych trybunach, by zachowany był między nimi odstęp. Podstawowym problemem jest beztroska i brak odpowiedzialności na wszystkich poziomach - w tym rządowym - uważa Dinić.
Cały świat oglądał niedawno obrazki z tenisowego turnieju w Belgradzie, który w ramach Adria Tour zorganizował Novak Djoković. Nie trudno było zauważyć brak przestrzegania środków ostrożności przez organizatorów i widzów. Ale wszystko to było też efektem propagandy sukcesu w walce z koronawirusem, którą głosiły władze Serbii.
- Sportowe wydarzenia to w Serbii wielka sprawa. Dokonania serbskich sportowców to prawdopodobnie jedyna rzecz, która sprawia, że w światowych mediach Serbia pojawia się w pozytywnym kontekście. Mając to na względzie, sportowe wydarzenia są tam postrzegane jako coś ważnego i pozytywnego. Adria Tour był dla ludzi w Serbii rzadką okazją, by zobaczyć na żywo topowych tenisistów. Myślę więc, że przyświecały temu szlachetne intencje - zastrzega Dinić.
Dla zwykłych Serbów jednak takie imprezy, jak huczna mistrzowska feta Crvenej Zvezdy Belgrad na Marakanie czy właśnie Adria Tour były dowodem, że pandemia w Serbii została opanowana. Tymczasem - nic bardziej mylnego. - W trakcie luzowania obostrzeń rząd, instytucje państwowe zachowywały się tak, jakby wszystko już wróciło do normalności. A liczba zakażonych w Serbii rosła - wskazuje Dinić. Obecnie notuje się tam ponad 300 zakażeń dziennie, czyli więcej, niż w Polsce.
Dinić dodaje: - Różnica między tym obecnym stanem, a początkiem pandemii jest taka, że teraz brakuje nad tym wszystkim kontroli. A proces testowania ludzi na koronawirusa jest chaotyczny, ludzie stoją w kolejkach pod centrami testowania, wszyscy razem, bez zachowania dystansu, tworząc dodatkową możliwość zarażenia się.
Koronawirus nie wybiera
Ryzyko zakażenia wirusem nie omija nikogo. Zarażeni w Serbii byli już piłkarze Crvenej Zvezdy i Partizana Belgrad, działacze piłkarskiego związku, sam Djoković z żoną. Nawet kilku topowych polityków otrzymało pozytywne wyniki testów na koronawirusa. - W tym członkowie rządu, jak minister obrony Aleksandar Vulin, czy przewodnicząca parlamentu Maja Gojkovic, która dopiero co przebywała w szpitalu - wylicza Dinić.
Jako kolejną przyczynę wybuchu społecznego gniewu dziennikarz wskazuje problemy ekonomiczne. - Rośnie poziom niezadowolenia społecznego z powodu tego, jaki wpływ lockdown i pandemia miały na gospodarkę. Ludzie zaczęli się obawiać, że Serbia zmierza w tej pandemii do scenariusza hiszpańskiego czy włoskiego. Różnica jest jednak taka, że nasz system opieki zdrowotnej tym bardziej nie poradziłby sobie z takim wyzwaniem. A dodatkowo, poziom transparentności i odpowiedzialności ze strony naszych instytucji jest mniejszy niż w większości państw Unii Europejskiej.
Na swoim profilu na Twitterze Dinić dzielił się w tym tygodniu zdjęciami płonących samochodów policyjnych i wskazywał, że ostatni raz takie sceny miały miejsce w Belgradzie, gdy obalano Slobodana Milosevicia. Obecne protesty w Serbii są po części również wyrazem frustracji społecznej wywołanej autorytarnymi zapędami obecnych władz, co stanowi nawiązanie do czasów z początku wieku.
The last time Belgrade saw burning police vehicles was in 2000, when Milosevic was toppled. https://t.co/bBg47Nk0Sy
— Milan Dinic (@MilanDinic1) July 7, 2020
Czy zdaniem dziennikarza, tym razem konsekwencje dla rządów Aleksandara Vucicia mogą również być poważne? - Nie sądzę, prawdę mówiąc, by te wydarzenia w Belgradzie miały cokolwiek drastycznie zmienić w sytuacji politycznej Serbii. Jednak - bazując na tym, co wiem od ludzi, którzy byli przed parlamentem i na obrazach z telewizji - atmosfera tych wydarzeń i gniew jest wręcz elektryzujący - nie ukrywa. - Od dawna nie obserwowaliśmy w Belgradzie czegoś podobnego. Ci wściekli protestujący to w większości dwudziestolatkowie czy trzydziestolatkowie. A to grupa najbardziej skora do działania.
Zobacz także:
Serbia. Pięciu piłkarzy Crvenej Zvezdy Belgrad zakażonych koronawirusem. Jeden brał udział w mistrzowskiej fecie